Czekanie. Na lepszy moment, lepszą pracę, lepsze okoliczności. Lepszą miłość. Życie przecieka nam przez palce, minuty, godziny, dni i miesiące tracimy na tym czekaniu. Ciągle coś nie tak, ciągle niewystarczająco, ciągle pozostaje niedosyt. Czy naprawdę wiemy, czego pragniemy? Czy kierunek, który obraliśmy, jest dobry? Czy warto czekać na to, co dobre?
Wyobraź sobie, że jesteś w związku. Niezbyt udanym, delikatnie mówiąc. Daleko ci do tego, by przyznać, że jesteś szczęśliwa. Ale życie ci się tak ułożyło, że nie potrafisz ruszyć do przodu, choć może w głębi serca szczerze tego pragniesz. Instynktownie, dla własnego dobra (czy rzeczywiście?) dusisz w sobie, tłumisz to pragnienie. Bo skoro nie potrafisz powiedzieć „stop”, nie będziesz zmuszona nic zmieniać, w żaden sposób kreować nowej rzeczywistości. Jest tylko jeden problem. Cierpisz. Męczysz się. Uciekasz w marzenia o innym życiu, innym partnerze. O miłości. Być może nawet wdajesz się w całkiem realny romans, sama nie rozumiejąc jak to możliwe, że oszukujesz osobę, której przysięgałaś wierność. Ale wszystko jest teraz relatywne. Twoje poczucie winy również. Potrafisz świetnie usprawiedliwić swoje zachowanie, wszystko co się wydarzyło. Coś ci mówi, że należy ci się szczęście, że los cię oszukał, ON cię oszukał. Jest inaczej niż miało być, więc MASZ PRAWO zadziałać. Czekasz dalej, czy sięgniesz wreszcie po to, o czym marzysz? O spokój duszy, o życie zgodne z własnym sumieniem? Niekoniecznie u boku nowego partnera, decyzje podejmowane pod wpływem długo tłumionych emocji rzadko kiedy są rozsądne. Ale żeby chociaż żyć tak, jak chcesz. Chęć do zmian już w tobie dojrzała – zrobiłaś pierwszy krok: zdradziłaś, choćby nawet w marzeniach. Jedno jest pewne – nic już nie będzie nigdy tak samo. Więc już nie czekaj dłużej. Po co czekać?
Wyobraź sobie, że od kilku, a może nawet kilkunastu lat tkwisz na tym samym stanowisku. Praca jest stabilna, daje ci stałą, całkiem niezłą pensję i pewność, że gdyby co, masz, dokąd wracać. Znajomi mówią, że złapałaś Pana Boga za nogi z tą pracą. Że każdy chętnie by się z tobą zamienił. Bo możliwości, bo pieniądze, bo doświadczenie. Tylko, że ty jej nienawidzisz. Coraz bardziej, coraz mocniej. W niedzielę wieczorem robi ci się niedobrze, bo wiesz, że zostało ci niewiele godzin do kolejnego, poniedziałkowego poranka. Że znowu usiądziesz przy biurku, żeby odruchowo, automatycznie wykonywać czynności, w których nie odnajdujesz żadnej radości, które nie są dla ciebie żadnym wyzwaniem. Że przygotowując sobie kolejną kawę i prowadząc zdawkowe rozmowy o niczym, poczujesz, że ani ci ludzie wokół ciebie, ani twoje raporty i starania nie wnoszą nic, dosłownie NIC, do twojego życia. Powoli umierasz, bo umiera w tobie ciekawość, ambicja, motywacja. Chęć do działania. Popadasz w depresję, masz stany lękowe, nic cię nie cieszy. Chciałabyć uciec, więc coraz częściej bierzesz wolne. Czekasz. No, nie do końca. Trochę uciekasz – w świat marzeń. Kim w nim jesteś? Nieistotne. Ważne, że zawodowo znajdujesz się w zupełnie innym punkcie niż w rzeczywistości. Może w ogóle nie pracujesz, tylko wolna, z walizką wypchaną tym, co najbardziej potrzebne błąkasz się po świecie, żeby dowiedzieć się kim jesteś? Tak, wiem – marzeniami lodówki nie zapełnisz. Ale przecież chodzi o to, by nie pozostawać biernym.
Czy przestaniesz czekać? Zamiast wziąć sprawy w swoje ręce, odwracasz wzrok. Może masz nadzieję, myślisz, że zjawi się ktoś, kto w magiczny sposób zabierze ten niepokój. Wiesz, czego żałują ludzie, umierając? Tego, że czas popłynął szybciej niż się tego spodziewali. Tego, że nie zdążyli przeżyć go zgodnie ze sobą, że nie poświęcali odpowiedniej ilości dni, minut i sekund na to, by być SZCZĘŚLIWYMI. Spełnionymi. Dobre przyjdzie wtedy, gdy sami wyciągniemy po nie rękę.
Czekanie uczy wrażliwości na to, co mamy. Czekanie uświadamia nam, że jesteśmy większymi szczęściarzami niż myśleliśmy. Ale czekanie to jedynie stan przejściowy, droga od punktu A do punktu B lub C. Pozbądź się blokady, pozbądź się ograniczeń. Warto czekać na to, co dobre, zasługujemy na to. Ale nie warto czekać wiecznie.