Witaj jesieni. Jak ja się cieszę, że w końcu nadeszłaś, że chłodem powiało i ani widu ani słychu po lecie. Zresztą – jakim lecie, kto je spędził nad naszym morzem, faktycznie może mieć tylko powody do narzekań. I wcale się nie dziwię. Pogoda nas nie rozpieszczała, ale tego przewidzieć nie mogliśmy jeszcze kilka miesięcy temu.
No więc u progu lata stanęłyśmy znowu przed naszą szafą próbując przepchnąć letnie ciuchy przed te zimowe… Mało kogo napawa to optymizmem, bo raczej to przemeblowanie garderobiane odsłania wszystko to, czego zobaczyć byśmy nie chciały.
Bo znowu postanowienia noworoczne wzięły w łeb i ani dieta nam nie wyszła, ani aktywność nie okazała się być aż tak aktywna, by zrobiła z nas na lato boginie seksu. No bo przyznajmy sobie tak szczerze, po babsku – która z nas nie chciałaby poczuć się we własnej skórze piękna? I bez znaczenia, czy nosimy rozmiar 36 czy 46? Po prostu mieć takie poczucie, że nasze ciało wygląda fajnie, że kurde zadbałyśmy w końcu o nie i nie wstydzimy się wystawić go do słońca!
Umówmy się, kobiety plus size potrafią wyglądać cudowniej niż niejedna ikseska. Jak ciało jest wysportowane, wymasowane, nawilżone i lekko muśnięte słońcem… eh… Rozmarzyłam się. Cóż, moje takie nie jest, a do ideału jeszcze mu brakuje. Bo jak już ten przeklęty cellulit zniknie na chwilę, to fałdka na boczku się pojawi. Mięśnie brzucha pieczołowicie ćwiczone na siłce nijak się latem pokazać nie chcą. Może w następnym – mówi trenerka, a ja myślę: „Do następnego, to ja tabletki na odwodnienie i odtłuszczanie wezmę, może podziała!”. No więc mnie jakoś tak bardzo brak pogody tego lata nie zmartwił. Nie musiałam sprawdzać czy we wszystkie sukienczeki, spódniczeczki i bluzunie z zeszłego roku się zmieszczę.
Co za ulga, że one sobie wisiały, a ja mogłam bez problemu na nie patrzeć myśląc: „Ha, w tym roku za zimno, wcale cię nie ubiorę, a za rok to ja już taka laska będę!”. Srały muszki będzie wiosna – jak to mawia klasyk. Ale nie ma co się zniechęcać, a kto wie, może jednak tym razem i już nareszcie w końcu będę piękna na kolejne lato! Marzyć nikt mi nie zabroni, a jak ja sobie dodam, że marzenia należy spełniać, może to się okaże wystarczającą motywacją.
Ale tymczasem witam jesień z uśmiechem. O witaj ukochana, która pozwalasz opatulić się ogromnymi swetrami, wrzucić na siebie workowatą sukienkę, założyć grube rajstopy i buty, które skryją opuchnięte stopy!
O witaj jesieni, kiedy już swoje ciało mogę skryć niczym tajemnicę w przepastnych koszulach, dżinsach i jesiennych kozakach. To niemal jak kokon, którym się otaczam, by na lato zrzucić sobie te warstwy ubrań i bez cienia wstydu pokazać swoje piękne ciało… No dobra, trochę mnie poniosło. Ale wiecie, chodzi o to, że kocham jesień za to, że już nie muszę ubierać koszulek z krótkim rękawkiem i zastanawiać się, czy mi już wisi czy jeszcze nie ta dziwna skóra na ramionach (skąd się jej nagle do cholery tyle bierze?). Nie muszę się martwić, czy nie zapomniałam ogolić sobie pach w kąpieli, a niefortunnie ubrałam sukienkę na ramiączkach i nijak dyskretnie zerknąć się nie da, czy tam już coś rośnie czy nie, a co dopiero się przeciągnąć, czy podnieść rękę prosząc o rachunek kelnera, który niczym Adonis biega po letnim ogródku ulubionej knajpki.
Jesień to koniec ze sprawdzaniem, czy nogi się dobrze ogolone, czy nadal walczyć z wrośniętymi po wosku włoskami. Tak to jest, jak się chce choć raz iść na łatwiznę i na wosk się człowiek wybierze przed urlopem. No i masz babo placek, jesień spędzę na wydłubywaniu tych włosków ze skóry. Mogę zapomnieć o bikini choć na chwilę, nie przejmować się czy wszystko wygląda tak, żeby w oczy nie kuło. Strój kąpielowy dwuczęściowy głęboko chowam do szafy, niech poczeka na lepszą wersję mnie za rok. Ten jednoczęściowy zostawię, może basen zimą… W końcu jakoś do tej lepszej wersji dojść trzeba, może dopłynąć będzie łatwiej.
Ale teraz – nadchodzi jesień, hulaj dusza kalorii nie ma! No bo przecież każdy, gdy robi się zimno i szaro za oknem, zasługuje na odrobinę przyjemności w postaci gorącej czekolady cz grzanego wina, porcji ciasta z bitą śmietaną i i kanapki z białym świeżym pieczywem prosto z piekarni przywiezionym i choć dopiero 21:00 to już ciemno, a ten chlebek taki ciepły i tak pachnie… Oj tam pół bochenka. Dopiero wrzesień, na odchudzanie i formę przyjdzie czas. Siłownię trzeba odwiedzić, co by się zapisać od listopada pewnie, biegać to najlepiej od października,nie można przecież tak od razu, bo kto do czerwca wytrzyma. Dieta? Hmm dieta. No tak. Dieta. Dieta może poczekać, w końcu niedługo urodziny mamy, teściowej, przyjaciółki, Święta, no kto by się odchudzał przed Świętami, prawda? Nowy Rok, kilka miesięcy do lata, nawet chudnąć pół kilograma na tydzień (bo tak zdrowo i rozsądnie, o diecie wiem wszystko), to wyjdzie jakieś osiem mniej do maja! Phi jeszcze będzie pięknie!
Tymczasem żegnaj bikini, witaj jesieni. Idę po kanapkę! A wieczorem owinę się w koc!