Nie ma jednego, „słusznego” sposobu, w jaki powinien zacząć się udany związek. Spotykamy się z kimś i zaczynamy czuć, że to może być „to”. Potem umawiamy się na następne spotkanie i jeszcze jedno, aż w końcu pewnego dnia po prostu jesteśmy w związku. Czasem przez lata darzymy kogoś wzajemnym, platonicznym uczuciem i pozwalamy temu napięciu między nami rosnąć, aż w końcu jedna ze stron wykonuje „pierwszy krok” i nieoczekiwany pocałunek rozpala namiętność w tej, dotąd przyjacielskiej, relacji. Ale najczęściej sami nie wiemy, dlaczego i jak nagle stajemy się sobie najbliżsi. Wszystko inne przestaje się liczyć. I kochamy na zabój.
Trwa to chwilę, bo po kilku miesiącach, zauważasz zmiany. Ta „doskonała”, dopiero co odkryta osoba zaczyna mówić i robić niedoskonałe rzeczy. Niektóre ze śmiesznych dziwactw, które uwielbiałaś wcześniej wydają się być coraz bardziej irytujące niż śmieszne. I zaczynasz widzieć, że próbujesz się wycofać, że doszukujesz się w ukochanym coraz większej ilości wad, tego, co ci w nim przeszkadza. Tego wszystkiego, przez co „nie możecie być już razem”. I postanawiasz mu o tym powiedzieć.
Wiele związków zakończy się właśnie w tym momencie. Jest decydujący. Bo masz do wyboru dwie drogi. Mieć wszystko, zawsze. I ciągle szukać, ciągle pragnąć kogoś nowego, lepszego, wspanialszego. Albo nie mieć nic dokładnie tak, jak chcesz, ale za to – ciągle na nowo.
Ola i Maciek (4 lata znajomości) – wszystko, zawsze
Poznali się na studiach, na wspólnej imprezie u przyjaciół. To ona pierwsza wpadła mu w oko – była ideałem. Dokładnie tak wyobrażał sobie przyszłą żonę. Była, jak to się mówi „do tańca i do różańca”. Otwarta, radosna, wieczna optymistka, akceptująca jego wybryki, wybaczająca. Trochę postrzelona, choć nie tak bardzo, jak on. A jak trzeba, postawiła go do pionu. Myślał, że się uzupełniają.
Ale Ola skończyła studia, podjęła pracę w wymarzonym zawodzie, zaczęła się zmieniać, bardzo dojrzała emocjonalnie. I Maciek, uroczy, ale „wieczny chłopiec” , przestał w niej widzieć tę samą, roześmianą beztrosko dziewczynę. On także pracował, rozwijał się zawodowo, on także utrzymywał wspólnie wynajęte mieszkanie. Ale Ola, ta zmieniona, dorosła, dbająca o porządek nieco bardziej niż wcześniej, nieco spokojniejsza, bardziej stonowana w emocjach i częściej myśląca o przyszłości, przestała mu się nagle podobać, a zaczęła go drażnić. Nie potrafił zrozumieć, że połowy z tych cech, które w niej pokochał, nie może w niej teraz odnaleźć. Nie umiał zobaczyć, że on również się zmienił. Pragnął jedynie „tamtej Oli”, podczas gdy ona była już inną osobą, choć przecież tak samo, a może nawet jeszcze bardziej, piękną i wyznającą te same, co kiedyś wartości.
Rozczarowany „nową” Olą, zostawił ją dla nowej miłości. Złamał jej serce.
W jego sercu Ola wciąż tkwi jak zadra. Nie potrafi zrozumieć, dlaczego odszedł, ale nie potrafił też z nią być. Chciał mieć „ten sam pakiet”, „taką samą” Olę, wszystko, co niej pokochał, już zawsze. Ale nie umiał pokochać jej na nowo, kiedy się zmieniła.
Ewa i Patryk (8 lat znajomości) – nic, jeszcze raz
Zakochali się w sobie w pracy. Dla niej zmienił firmę, romans w biurze nie wchodził w grę. Przeżyli romantyczny początek związku i… moment, w którym motyle odfrunęły i zaczęła się zwykła miłość. Czasem bardzo trudna.
Przeszli razem wiele – śmierć mamy Ewy, wypadek brata Patryka, rodzinne i zawodowe problemy po obu stronach. Przez te kilka lat patrzyli na siebie w różnych okolicznościach, wyciągali się „za uszy” z różnych, piekielnie trudnych sytuacji. Oboje bardzo się zmienili, życie doświadczyło ich w podobnym stopniu. Poznali dobrze swoje ciemne strony (jak wtedy, gdy okazało się, że Ewa ukrywała przed Patrykiem swoje długi, albo gdy Patryk o mało co nie wpadł w nałóg alkoholowy). A jednak, wracając do siebie z dalekiej podróży jakimi były ich kłótnie, czy „prawie-rozstania”, ani razu nie byli sobą rozczarowani, tylko przyjmowali tych „nowych siebie” z otwartymi ramionami. Ze zrozumieniem i akceptacją. Miesiąc temu się zaręczyli, oboje uważają, że nigdy wcześniej nie byli siebie bardziej pewni. I przekonani, że chcą być ze sobą już zawsze. Nie przerażają ich zmiany. Przeraża ich to, że mogliby nie dać sobie szansy.
Podobny początek, ale dwa różne zakończenia. Gdybyśmy tak nauczyli się, nie rezygnować tak łatwo, właściwie w pół drogi z człowieka, który jeszcze przed chwilą był nam najbliższy na świecie… Gdybyśmy rozumieli, że zmieniamy się stale i to – oboje. I że te zmiany, te ciągłe zaskoczenia (nie zawsze pozytywne) drugą osobą, mogą być siłą napędową związku, czy małżeństwa. Łatwiej by nam było zostać, trudniej odejść. Odchodząc, manifestujemy, że już nam nie zależy. A jednak, gdzieś w środku nadal boli… Zostając, pokazujemy, że akceptujemy i kochamy. To najlepszy fundament dla tak trwałego związku, jakim powinno być małżeństwo. To prawdziwe, w którym dwoje ludzi spotyka się po to, by się kochać, nie krzywdzić.