W miłości nie wolno na nikogo naciskać, nic wymuszać, przyspieszać. Miłość powinna być naturalną emocją, wypływającą z naszego wnętrza. Z serca po prostu. Miłość to ta siła, która sprawia, że nam się chce budować coś razem z ukochaną osobą. Gdy się kończy, zaczynasz szukać sobie miejsca gdzie indziej, czuć się niewygodnie, „dusić” jak w klatce. Nie wierz wtedy w żadne „musimy trochę od siebie odpocząć”, ani „może na chwilę zamieszkajmy osobno”.„Bo ty mnie ograniczasz” – powiedział mi miesiąc temu wychodząc w takim momencie, że nie było już czasu na wyjaśnienie, co właściwie miał na myśli. Uwielbiam to wyczucie czasu i momentu. Słowa padły, rozgościły się na dobre w mojej głowie, zagrały moim emocjom na nosie. Straszne słowa, bo jeśli kochasz, chcesz dla tej drugiej osoby jak najlepiej. A tu nagle okazuje się, że w jej oczach jesteś zaborczym potworem, który marzy o tym, by kontrolować każdy ruch, albo zamknąć w złotej klatce. Potworem, który podcina skrzydła i nie pozwala korzystać z możliwości, jakie oferuje jej świat oraz inne znajomości. Zamarłam. Gdyby chociaż jakoś mnie na to przygotował. Ale on nie mówił nic. A już na pewno nic o tym, że mu źle.
Mój Boże. Czyżbym była aż tak nieuważna? Czy ja zawsze go ograniczałam, czy może „to” stało się jakoś niedawno? Gorączkowo analizując naszą relację doszłam do wniosku, że moje zachowanie nie zmieniło się aż tak bardzo, przez te ostatnie kilka wspólnych lat. Lat, które zaowocowały zaciągnięciem kredytu i kupnem mieszkania oraz narodzinami naszego syna. Lat, które choć nie zawsze kolorowe, były jednak szczęśliwe i bezpieczne. Bo związki znajomych się rozpadały, a my trwaliśmy, dzieląc złe i dobre, wspaniałe i trudne momenty.
Zaraz, może tu chodzi o dziecko? Ale czy to przypadkiem nie ja zrezygnowałam z pracy zawodowej, żeby nasz syn mógł być w domu aż do momentu, kiedy pójdzie do przedszkola? Bałam się, słyszałam od tylu osób: „zwariujesz tu przez tyle czasu, sama w domu, z małym dzieckiem”. Było ciężko, ale nie zwariowałam. Nie mogę powiedzieć, że czułam się ograniczona. Rozumiałam, że to taki moment, że za chwilę to się zmieni. Cieszyłam się tym, co miałam, a „na boku” dorabiałam tłumaczeniami. Żeby mieć jakąś odskocznię i trochę dlatego, żeby udowodnić sobie, że mogę.
Ale jak to mogło ograniczać jego? Czy chodzi o te momenty, kiedy nie mogliśmy pójść do znajomych, bo mały chorował? O nieprzespane noce i zmęczenie? O wakacje w Polsce, a nie za granicą? Nic innego nie przychodzi mi do głowy.
A może chodzi o obowiązki domowe, o których – przyznaję – przypominałam mu, w weekendy, kiedy miał być ten czas dla mnie, na który się umawialiśmy? Spacer z dzieckiem, przygotowanie kolacji, wspólne sprzątanie naczyń, zakupy. Boże, jaka nuda… Rutyna, codzienność. Wiem. Ale przecież to była NASZA codzienność, budowana po to, by nam OBOJGU było dobrze, bezpiecznie. Oboje się na nią zgodziliśmy. Przynajmniej, tak myślałam. Myliłam się.
Czy może w końcu, ograniczam go ja, jako żona, bo gdyby mnie nie było byłby wolny? Ta myśl zabolała najbardziej. Może się zakochał, może od dawna ma romans, może nie wie, jak mi powiedzieć, że to już koniec i powoli przygotowuje mnie na rozstanie?
Odpowiedź przyszła dwa dni później. Mój mąż, mężczyzna, o którym myślałam, że wiem wszystko, wyprowadził się z domu, wynajął kawalerkę na drugim końcu miasta i wyjaśnił mi, że wpadnie czasem po to, by zobaczyć się z synem. Pieniądze oczywiście przeleje, a o rozwodzie wcale nie myśli. On po prostu właśnie się zorientował, że potrzebuje więcej przestrzeni. I, że – sorry – nie kocham Cię już. Ale nadal lubię.
Tego wieczora płakałam trzy godziny. Aż w końcu, zrozumiałam. Zrozumiałam, że tu nie chodzi o mnie, ani o miłość. To nie ja go ograniczam. To on nie był gotowy na zobowiązanie, ani na deklaracje, które złożył. Nie było w tym mojej winy, miałam prawo założyć, że związując się ze mną, wiedział czego chce i na co się decyduje. Musiałam uwierzyć, że jego miłość jest prawdziwa. Nie jestem odpowiedzialna za to, że przecenił swoje możliwości, ani za to, że nie wiedział, co to znaczy kochać. Czas płynie, cierpię. Ale powoli zaczynam czuć, że już nic mnie nie ogranicza.