Tyle gadamy o tym szczęściu, my tyle o nim piszemy. Mówimy – zrób to, zrób tamto, niczego nie musisz, możesz tylko chcieć. Nie spełniaj oczekiwań innych, żyj swoim życiem.
Bo czego tak naprawdę chcemy w życiu, jeśli nie tego, żeby być szczęśliwymi? I nie tylko w samym „chceniu” tkwi problem. Największy problem tkwi jednak w tym, że każdego ranka, wstając z łóżka, myślimy ciągle o tym, że jutro też jest dzień, a my na wszystkie zmiany mamy jeszcze kupę czasu… I każdego dnia, chcemy zaczynać – od jutra.
A gdyby tak nasze życie zacząć przeliczać na … Wigilie? Nie na lata, a na ilość spotkań z ludźmi, którzy są dla ciebie ważni: to wpadasz w panikę, bo zaczynasz zdawać sobie sprawę, jak niewiele czasu masz. Coś może się nie wydarzyć, bo już nie zdążysz, jeśli wszystko będziesz odkładać na później, na wieczne jutro, na nieznany nikomu kolejny poniedziałek.
I dzisiaj zbierając myśli i ogrom wiedzy o sobie i ludziach z tego naszego spotkania, myślę sobie, że możemy sobie pisać nawet i tysiąc sposobów na to, jak być szczęśliwą, ale najważniejsze, to chcieć. To powiedzieć sobie: „chcę decydować, chcę stanowić, chcę kłaść się spać każdego dnia z uśmiechem na ustach i z nim wstawać będąc ciekawa, co się wydarzy”. I jasne, że to jest utopia, że tak się nie da każdego dnia. Że musimy mocno obić sobie tyłki, żeby wstać i otrzepać się, i pójść dalej jeszcze bardziej doceniając cud jakim jest życie i to, co wokół nas.
Bo chcieć, to znaczy dopuścić do siebie myśl, że wszystko może się zdarzyć. To pozwolić sobie na porażki, na popełnianie błędów. To w końcu wyciągać rękę po pomoc i chcieć ją przyjąć. Usłyszałam ostatnio od świetnej kobiety, z którą miałam wywiad: „Ja myślałam, że mogę wszystko i moje życie przez 30 lat tak się układało. Mogłam wszystko, realizowałam swój życiowy plan punkt po punkcie, aż pewnego dnia dotarło do mnie, że mam ograniczenia… I to było bardzo bolesne doświadczenie, bardzo”. Bo my z ograniczeń się składamy, choć tak bardzo nie chcemy ich widzieć. Mówimy: oj gdyby dobra mogła się wydłużyć, ja często powtarzam: żeby tak nie musieć spać, bo nagle okazuje się, że nie na wszystko mamy wpływ, że nie wszystko możemy kontrolować.
I wiecie, czym najlepiej nakarmić nasze szczęście? Pozwolić sobie na puszczenie wszystkich tych nitek, które teraz już od rana trzymacie w dłoni. Już planujecie, już ustawiacie dzień, już myślicie, jak zorganizować sobie cały nadchodzący tydzień. Hej, puśćcie to, świat się nie zawali. To nie jest tak, że te nitki podtrzymują filary wasze codziennego życia, choć teraz jesteście o tym święcie przekonane.
Zobaczcie stoicie pośrodku wielkiego placu, w rękach trzymacie sznurki – może cztery, może osiem, a może i z szesnaście, a nierzadko pewnie setki. Te sznurki podtrzymują filary, a wy z rozpiętymi ramionami napinacie od rana mięśnie, by to utrzymać. Boli was kark, może trochę brzuch, próbujecie pokręcić głową, żeby zluzować napięcie. Uśmiechacie się, chociaż tak cholernie wam ciężko. A co by się stało, gdybyście te sznurki puściły. Wyobraźcie to sobie – puszczacie – jeden po drugim i nic się nie dzieje. Filary stoją, świat się kręci, dzieci się uśmiechają, mąż całuje w czoło. Puszczacie kolejne i siadacie z kawą na balkonie, tarasie, w ukochanym fotelu. I kolejne, kiedy znika przyklejony uśmiech, a wy ze zdumieniem zaczynacie dostrzegać, że bez już przekwita, ale kwiatów innych całe mnóstwo, a w was budzi się dzikość (wieczorem będzie o tym w wywiadzie z Jackiem Santorskim) i żądza przygody, żeby wyjść – z dziećmi, umówić się z przyjaciółmi, spędzić ten dzień tak, jak naprawdę tego chcecie, bez planowania, niech poniesie was czas i fantazja. Może zjecie ogromną porcję lodów, poleżycie gdzieś na trawie nad wodą, spojrzycie w niebo i – tak jak mówił wczoraj Rafał Ohme, zobaczycie, że niebo nie ma limitu, że ograniczenia są w nas i od nas zależy, co z nimi zrobimy. I czy będziemy szczęśliwi.
Dziękuję wam za wczoraj. Wszystkim.