Zobaczyłam go, jak szedł objęty z jakąś kobietą. Nie i to nie była jego żona. Przecież znam ją od tylu lat. Ta był wyższa, w ogóle jakaś taka większa, no i blondynka.
Było już dobrze po północy i pierwsze, co pomyślałam, że pewnie wracają jakąś grupą z imprezy, ale nie, byli tylko w dwójkę. A on z tego objęcia jej nie wypuszczał. W ogóle wyglądali na dobrze czujących się w swoim towarzystwie – ona się śmiała, a on poprawiał jej włosy.
Stanęłam na parkingu i patrzyłam oniemiałam. Wiecie, trochę jak w filmie, widzisz, ale gdzieś z tyłu głowy wiesz, że to się nie dzieje naprawdę. Ale tu się działo. Oczywiście pojawiło się z automatu wyparcie: „Nie, to pewnie nie on”, ale no kurczę, to był on, nie mogłam się pomylić, a o bracie bliźniaku nigdy nie słyszałam.
Znałam ich od zawsze. Pamiętam, kiedy nawet nie byli parą, ona opowiadała, że on się jej podoba… Śmiałyśmy się z tego, bo przecież miała chłopaka, byłyśmy na studiach, pierwszy rok i wydawało się wtedy, że już każda miłość to na pewno ta ostatnia. Bardzo się zdziwiłam, gdy na adres moich rodziców przyszło zaproszenie na ich ślub. Nie miałyśmy ze sobą kontaktu przez niemal rok. Wyjechałam za granicę, kiedy wróciłam – praca, nowy związek, dużo zamieszania w życiu, a tu taka niespodzianka. „Karolina i Robert”. Od razu zadzwoniłam na podany w zaproszeniu numer. „No chyba żartujesz?!?” – wyrzuciłam z siebie, gdy odebrała. Z dwie godziny rozmawiałyśmy śmiejąc się i płacząc na zmianę. Opowiadała, jak spotkali się z Robertem w… sklepie. Okazało się, że mieszkają blisko siebie, umówili na kawę i… poszło. „Na co mieliśmy czekać. A jak on mi powiedział, że myślał, że nawet bym nie spojrzała w jego stronę, to sobie pomyślałam, jakie życie jest przewrotne. Ile lat byśmy zyskali, gdybyśmy się do siebie po prostu odezwali, powiedzieli, co czujemy. No, ale lepiej później niż wcale, prawda?”. Jasne, że prawda. Słyszałam po jej głosie, że jest szczęśliwa.
I wyglądali na szczęśliwych. Wiecie, to taka miłość, której aż się zazdrości. Taka z filmu – podkochiwali się w sobie, żadne się nie przyznało. Każde poszło swoją drogą, ale nie ułożyli sobie życia do czasu, kiedy spotkali się po raz kolejny. W innych okolicznościach, po przejściach. To po prostu musiało się udać. Nie było innej opcji.
Ja zostałam w rodzinnym mieście, więc kiedy już byli małżeństwem mieliśmy ze sobą kontakt. Zostałam nawet chrzestną ich pierwszej córki, urodziła się równo rok po ich ślubie.
Jasne, że się kłócili, spierali. Ale mieli dystans do siebie, duże poczucie humoru, taka fajna para, nie nadęta, nikogo nie udająca.
Źle było z Karoliną, kiedy zmarła jej mama… Okropny czas…, bo były ze sobą bardzo związane. Nigdy nie zapomnę jej płaczącej tak, że myślałam, że rozerwie mi serce, bo nie mogłam jej pomóc… Po tym wszystkim, jakby było mało, poroniła drugą ciążę. Eh, za mało było tragedii. I jakoś tak zapadła się w siebie, zawsze była zamknięta, ale wtedy jakoś się to pogłębiło i dla mnie zaczęło być widoczne.
Wróciła „do starej siebie”, gdy ponownie zaszła w ciążę. Tę już szczęśliwie donoszoną. Druga córka, to było istne oczko w ich głowie. Zwariowali na jej punkcie. Ale wiadomo – szczęśliwi rodzice.
Dzisiaj, kiedy siedzę z tym obrazem w głowie, kiedy on przytula obcą kobietę, zaczyna mi się wiele rzeczy składać. To jej takie zachłanne macierzyństwo, jakby się nie mogła nim nasycić. Nic się nie liczyło, tylko mała Lenka. Naturalnie wycofali się z życia towarzyskiego, ale choć Lenka miała już trzy lata – nie wrócili. Jasne, że wpadali na jakieś domowe imprezy, ale w ostatnim czasie jakoś mniej obecni. Jedno zajmowało się Lenką, drugie milczące siedziało przy stole.
Zdałam sobie sprawę, że oddaliłyśmy się od siebie. I to bardzo. W sumie to nie pamiętam, kiedy spotkałyśmy się ot tak, na drinka, żeby pogadać, pomarudzić, pośmiać się. Odkąd zaszła w ciążę – nie było takiego wieczoru, stwierdziłam samą siebie zaskakując. Za to przypomniałam sobie jej telefony, jakieś dziwne problemy, że w sukienkę nie wchodzi, że ciasto jej nie wyszło, że ktoś ją w pracy wkurza. Jakieś takie ogólniki, pierdoły, które dla niej urastały do mega problemów, co mnie niezmiennie dziwiło, ale z czasem też drażniło.
Napisałam SMS-a: „Hej, może spólne wino w piątek, będę sama?”. W piątek nie da rady, bo z Lenką musi zostać, Robert ma jakiś wyjazd służbowy…
Na karku poczułam zimny dreszcz… Bo nie mam pojęcia, co zrobić. Powiedzieć jej: „Kochana, widziałam twojego męża obściskującego się z jakąś kobietą”. Podjechać pod jego pracę, przydybać, jak będzie wychodził i wypalić: „Stary, czy ty zdradzasz Karolinę?”.
Przyjaciółka mówi: „Zostaw, daj sobie spokój, to sprawa między nimi”. Druga: „A ty, chciałabyś wiedzieć? Ja bym chciała, żebyś mi powiedziała”.
Łatwo się teoretyzuje, ale jak my byśmy zareagowały? Cy uwierzyłabym? Czy może uznałabym to za jakąś idiotyczną pomyłkę? A może skrzętnie ukrywane przede mną samą lęki skumulowałby się i oskarżyłabym innych o niszczenie mi małżeństwa, nie dopuszczając do siebie myśli, że już dawno coś jest nie tak?
A z drugiej strony? Jeśli to prawdziwa przyjaciółka? Sprawdzona w niejednej sytuacji? To czy chciałaby mojej krzywdy? Czy zmyślałaby jakąś smętną historię, żeby obrzydzić mi życie? A może miałaby rację? Może wybuchłoby we mnie wszystko, nazwałabym rzecz po imieniu, że jest źle, bardzo źle, że mamy kryzys, a ja nad tym kompletnie nie panuję…
Jest jeszcze jedno. A jeśli się wygłupię? Ona powie: „A wiesz, to ta kuzynka, co mieszka we Francji. Oni się razem wychowywali. Odprowadzał ją do dziadków, bo u nich się zatrzymała”. Wymyślam, bo to mogłaby być równie dobrze dawno nie widziana znajoma z podstawówki, która ma męża i czwórkę dzieci (choć to nie musi być ograniczeniem w sumie).
Nie mam pojęcia, co robić. Jak się zachować. Może w ten weekend będzie mogła się spotkać i zwyczajnie pogadać… Może nadarzy się moment, by spytać, czy na pewno wszystko w porządku. Nie wiem… Głupia w tej sytuacji jestem zupełnie…