To ponoć jeden z najważniejszych dni w życiu. Piękna, biała suknia, multum gości i sala przystrojona żywymi kwiatami. Potem pierwszy taniec, orkiestra grająca same przeboje i radość do białego rana. Uśmiech, łzy wzruszenia… – I debet na koncie albo kredyt w banku.
– Bartek, od ponad 10 lat w nieformalnym związku, bez ceregieli kończy moje głośne rozmyślania. – No tak, znam to na pamięć, bo się naoglądałem u moich znajomych. Dasz wiarę, że ludzie biorą ogromne pożyczki, żeby wesele wyprawić? A potem faktycznie najczęściej, trzyma ich razem wspólna rata. I ciągłe kłótnie o to, że trzeba było nie zapraszać ciotki Halinki i innych wujków, których zazwyczaj znasz tylko z pożółkłych fotografii. Bo nagle przy setce gości okazuje się, że poznajesz zaledwie garstkę ludzi. I to liczenie na to, że się zwróci w kopertach i prezentach. To po to są te bale na starcie? Zawsze mnie to śmieszyło, bo ja z moją Aśką jestem już zaraz 11 lat i jakoś żyjemy, mimo tego, że w urzędzie ani kościele nie byliśmy.
Powiem więcej, żyje nam się bardzo dobrze i szczęśliwie. Nigdy mi przez myśl nie przeszło, że tak lepiej bo w razie czego, ominiemy tułaczkę po sądach, tylko spakuje walizkę i pójdę. Jak ktoś zaczyna związek od takich kombinacji, to ani weselicho ani nic, nie pomoże. I co ważne! Nigdy się nie zapieraliśmy, że kiedyś jednak sformalizujemy swój związek. Tylko jeśli już, to spokojnie, dla nas samych, nie dla innych – rodziny czy znajomych. A teraz po prostu żyjemy. Kochamy się, szanujemy, kłócimy aż nas osiedle słyszy ale potrafimy też, przyznać do błędu i przeprosić. Pracujemy, mieszkamy razem, płacimy rachunki i razem jemy śniadania.
Sama widzisz, niczym się nie różnimy od innych par. No, może tylko tym, że nie zaczynaliśmy od długów i tego dziwnego uczucia o poranku (wiem z opowieści kumpla, który brał ślub), że impreza się skończyła a teraz, zacznie normalne, rutynowe życie. To trochę smutne, nie uważasz?
Wspólny adres jeszcze przed wypowiedzeniem małżeńskiej przysięgi to dziś tak powszechne zjawisko jak picie porannej kawy. Z badań przeprowadzonych na Uniwersytecie Łódzkim wynika, że żyje tak w Polsce ponad 70 proc. par, a kolejnych 14 proc. zamierza wkrótce zrobić to samo. Decydują się zamieszkać razem, bo „tak jest taniej”, „jakoś tak wyszło”, ale głównie po to, „żeby się sprawdzić”. Zdrowy rozsądek podpowiada, że dzięki temu małżeństwo będzie bardziej udane i w przyszłości będzie można uniknąć rozwodu.*
– Ciężko się z kolegą przedmówcą nie zgodzić, że gdy zaczynamy od rozmyślań o tym, jak się będzie łatwiej rozejść, to lepiej sobie w ogóle tyłka nie zawracać. I nie każdy do Urzędu Stanu Cywilnego czy przed ołtarz, gna tylko po to, żeby wyprawić mega bal na 300 osób. Choć my z małżonką faktycznie, mieliśmy bardzo duże i huczne przyjęcie, bawiliśmy się dwa dni. Ale bardzo tego od zawsze chcieliśmy, więc tym bardziej nie widzę w tym problemu. – Łukasz to mąż z 8-letnim stażem – Ale nie chodziło nam tylko o to, żeby mieć przy sobie w ten szczególny czas wszystkich, których kochamy i którzy są dla nas ważni. To raczej i przede wszystkim duchowe, takie osobiste przekonania i pragnienia. Kiedy poznałem moją Basię, zawsze to miałem w głowie. Ten obrazek, kiedy jej ojciec, podaje mi w kościele jej rękę i mówi, że teraz to ja będę się nią opiekował. Widzisz, ja się nawet teraz wzruszam, gdy o tym mówię. Baśka zawsze też chciała z dumą, jak podkreśla, nosić moje nazwisko i nie tylko czuć, ale też formalnie być moją żoną.
Wesele nam się marzyło również od zawsze i to takie radosne, wiesz jak we włoskich rodzinach. Symbolizuje ono dla nas taki wręcz świąteczny czas i sprawia, że możemy się tym naszym szczęściem i miłością, podzielić z innymi. Ja nigdy nie krytykowałem tych, którzy żyją tak, jak kolega Bartek. Sami tak mieszkaliśmy prawie dwa lata, zanim zdecydowaliśmy się na powiedzenie sobie „tak”. Trochę się tylko z tymi kredytami i zapożyczaniem nie zgodzę. Bo nawet jeśli tak jest, to przecież ci ludzie razem się na to decydują i liczą z tym, że trzeba będzie to spłacić. Mamy takich znajomych, zrobili w ten sposób, bo nie posiadali własnej gotówki. I żyją sobie spokojnie i nadal się kochają, mimo rat, które po prostu są, jak te za pralkę czy lodówkę. Bo łączą ich mniej przyziemne sprawy. Takie jak pragnienie, uczucie, przywiązanie i patrzenie w jednym kierunku. Jak komuś ma się zwyczajnie nie udać, to ani ksiądz ani jego brak, niczego nie zmieni.
Zwolenników życia bez formalizowania związku, jest mniej więcej tyle samo, co tych, którzy wolą mieć papier potwierdzający, że faktycznie są razem. Kiedy słucham wypowiedzi moich rozmówców, odnoszę nieodparte wrażenie, że cała ta batalia o tym, czy brać ślub czy nie, jest zupełnie niepotrzebna. Przecież i tak życie i my sami, zweryfikujemy wszystko a czas pokaże nam, czego oboje pragniemy najbardziej.
Ostatecznie przecież wszystkim nam najbardziej zależy na jednym – na udanym życiu, z wybranym przez nas partnerem. A dozgonna miłość, zaufanie i potrzeba tworzenia rodziny, tej która daje poczucie bezpieczeństwa, zamieszkają z nami wszędzie, gdzie tylko ich zaprosimy. Bo wspólny dom jest tam, gdzie oboje ludzi stara się o to, żeby po prostu był. A to czy na papierze czy nie, nigdy nie powinno być sprawą priorytetową. Wystarczy przecież uważnie słuchać siebie nawzajem, żeby wiedzieć, czy do szczęścia w ogóle jest nam potrzebne coś jeszcze oprócz siebie samych właśnie.
*źródło: onet