Córeczka tatusia. Puszek – Okruszek. Duma. Oczko w głowie. Jego mała kobietka. Ewa nie wie, czy powinna być swojemu ojcu wdzięczna za tę całą wielką miłość, którą od niego dostała, czy płakać nad swoim zagubieniem. Bo to ojcowskie uczucie owinęło ją tak szczelnie, tak wysoko uniosło nad ziemią, tak objęło troskliwymi ramionami, że dziś zbyt często brak jej tchu. W miłości zaś dusi się po prostu. I nie wie już kim jest naprawdę.
Odkąd pamięta, zawsze była najważniejsza, pierwsza, jedyna. Mama śmiała się nawet, że ojciec traktuje ją jak królową, ale to ona, ich córeczka jest cesarzową w domu. Miała jego uwagę, czas, czułość, wsparcie – coś, o czym jej koleżanki mogły tylko marzyć. Dlatego też, kiedy zaczęła dorastać, stanęła z boku, odsunęła się. Daleko jej było do ich problemów, nie rozumiała ich, nie potrafiła znaleźć z nimi wspólnego języka.
Dziwna była ta ich relacja, bez przestrzeni, bez tajemnic. Mieć przed nim tajemnice? Patrzył zawsze tak, jak gdyby wszystko o niej wiedział. Jakby ją zaprojektował, zaprogramował, była dla niego taka przewidywalna.
Oszukać go? Zawieść? Przecież tak cieszył się z każdego dowodu zaufania, którym go obdarzyła.
Czuła wdzięczność. Ogromną wdzięczność. Z tej wdzięczności chyba starała się go zadowolić, najlepiej jak umiała. Świetne oceny, udział w konkursach przedmiotowych, recytatorskich. Kolejne egzaminy z angielskiego, francuskiego. I jeszcze to pianino, którego właściwie wcale nie lubiła. Ale on powtarzał, że ma talent, że świetnie gra. Więc skończyła tę szkołę muzyczną, dostała dyplom z wyróżnieniem. Dla niego.
Mamę też kochała, ale inaczej. Ojciec był jej idolem, autorytetem, a mama po prostu bliskim członkiem rodziny. Zawsze radosna, nieco „postrzelona”, artystyczna dusza. My i mama – taki podział miała w głowie Ewa.
Studia? Te, które dla niej wybrał. Nie, niczego nie narzucał. Było jak zawsze. – Zobacz kochanie – powiedział – To będzie dla ciebie najlepsze rozwiązanie, tu sobie świetnie poradzisz. Tak jakby się bał, że Ewa stanie w końcu przed jakimś wyzwaniem. Przecież on był po to, żeby jej wszystkie kłody spod nóg usuwać. Żeby ją chronić.
Dzień po 22-gich urodzinach Ewy, ojciec odszedł. To był rozległy zawał, bez szans na ratunek. Ewa była wtedy na uczelni, odebrała telefon od mamy.Pierwsza myśl? „Boże, co teraz ze mną będzie.” A potem pustka, żal, rozpacz. Jeden wielki znak zapytania. Co dalej? W którą stronę pójść? Pół roku przetrwała tak, prześlizgnęła się przez życie, zawieszona gdzieś, emocjonalnie słaba, krucha. Mama, ekspresyjna, ekstrawertyczna, przeżywała swoją rozpacz głośno, tuż obok, a Ewa – cicha, poważna, milczała. I robiła wszystko, by nie zawalić studiów, by tata nadal mógł być z niej dumny. Byle tylko nie wybiegać za daleko w przyszłość.
A potem spotkała JEGO. Złożyła aplikację do firmy, w której był współwłaścicielem. Rekrutację przeszła, ale oferty ostatecznie nie przyjęła. Zapadła mu w pamięć, zadzwonił. Zakochała się. To znaczy, on się zakochał i ona wtedy poczuła, że to uczucie odwzajemnia. Tak, jakby nauczył ją tej ich miłości. Podał definicję, a ona ją przyswoiła, przyjęła.
Od roku mieszkają razem. Jest starszy, niezależny finansowo, mądry, opiekuńczy. Jak tata. Przypomina go nawet fizycznie. Ma takie same, brązowe, spokojne oczy. Takie same, szerokie opiekuńcze ramiona. Kocha Ewę. Dba o nią. Usuwa te wszystkie przeszkody, wszystko to, co niewygodne. Wieczorem parzy dwie filiżanki zielonej herbaty. – Ewa – pyta – nie chciałabyś być żoną?. I uśmiecha się tak spokojnie, pewnie. Bo pewny jest odpowiedzi. On WIE, że Ewa powie „tak”. Zna jej emocje, myśli, uczucia. Zna ją na wylot. Jak tata.
Ewa jest szczupła, bardzo szczupła. Dziewczęca, delikatna, śliczna. Jej twarz przypomina twarze z elżbietańskich portretów. Od pół roku dusi się w najlepszym ze związków. Czasem ma „te” sny. Ciężkie, duszące, niebezpieczne. Śni jej się, że ucieka, że chce biec na drugi brzeg, ale nogi grzęzną jej bagnie i już nie może wykonać żadnego ruchu. Tam daleko coś ją woła do siebie, jest dobre, piękne. A za plecami dziwny, nieprzyjemny głos szepce: „Zostań, tu jesteś bezpieczna”. Potem Ewa się budzi, serce bije jej bardzo mocno. Zimno jej i gorąco jednocześnie. Wstaje po cichu, nie budzi śpiącego obok narzeczonego. Idzie do kuchni, parzy herbatę i czeka, aż zrobi się jasno. Duszno jej i czuje lęk. Ogromny, przytłaczający. Chciałaby uciec, zniknąć, ale nie umie tego wytłumaczyć. Przecież powinna być taka szczęśliwa.
„Kim jestem?” – pyta siebie Ewa, ale nie potrafi znaleźć odpowiedzi. Wie tylko jedno, to nie jest jej życie. Nigdy go nie miała.
Ostatnio coraz wcześniej wychodzi do pracy i coraz później z niej wraca.