„Nie siedź ciągle w domu, bo wpadniesz w depresję”,
„Nie siedź w domu, bo oszalejesz”,
„Pamiętaj, żeby wychodzić regularnie z domu bez dziecka, bo się załamiesz”.
Po porodzie najczęściej to słyszałam. Czułam, że muszę wychodzić, że jest to jakaś społecznie przyjęta konieczność. A jak wychodziłam to czułam niepokój, zmęczenie i niechęć. Snułam się wokół bloku i wmawiałam sobie, że to mi pomaga.
Próbowałam z mężem ustalać dni i godziny wyjść, ale ciągle zastanawiałam się gdzie ja właściwie pójdę? Zakupy? Czemu nie? Ale ile razy będę chodziła na zakupy? Przecież przy moim macierzyńskim na wiele nie będę mogła sobie pozwolić.
W końcu moje wyjścia kończyły się na ustaleniach, że „gdzieś na pewno wyjdę”. I na tym koniec. Ewentualnie wychodziłam wyrzucić śmieci, chociaż i to bardzo rzadko, bo pokonywanie czterech pięter po schodach góra-dół po porodzie nie należało do najbardziej komfortowych czynności na świecie.
Po 6 tygodniach od porodu wyszłam pierwszy raz sama – na badania. Pierwsze dłuższe wyjście (30 minut. Szaleństwo). Czułam się bardziej zestresowana niż kiedykolwiek. Co chwilę myślałam czy wszystko ok, czy mała nie chce cycka, czy nie płacze… Nie chodziło o to, że nie ufałam mężowi, bo ufałam i ufam. Może przesadzałam, może histeria, ale myślę, że wynikało to z tego, że nie znałam jeszcze swojego dziecka na tyle, żeby wyjść z domu bez stresu. Nie wiedziałam czego mogę się po niej spodziewać.
Poza tym nie odczuwałam potrzeby, żeby koniecznie spędzać czas bez niej. Nie miałam też co robić poza domem. W Poznaniu mieszkam od niedawna i nie mam tutaj zbyt wielu znajomych i rodziny. Koleżanki, które tu mieszkają jak na złość tez urodziły w podobnym terminie co ja.
Chciałam nacieszyć się córką, wiec nie rozumiałam czemu tak koniecznie musze wychodzić z domu. Byłam zmęczona, nie chciało mi się chodzić samej… Siedząc z córką odpoczywałam. Gdy ona szła spać, ja kładłam się obok niej, gdy ona się bawiła, ja siedziałam i piłam herbatę, a gdy płakała tuliłam i kołysałam na rękach.
Mimo ustaleń z mężem, że w każdą sobotę wychodzę na 3 godziny a on zostaje z dzieckiem, nie dało się tego realizować. On dużo pracuje, więc jak jest w domu, chcemy też czas spędzić razem – we troje. Gdybym miała wybrać: iść sama na spacer, czy zostać z nimi w domu, wolę to drugie. Chętniej zostawiam męża z córką w drugim pokoju, podczas gdy ja mogę się zająć swoimi sprawami, popracować. Zdecydowanie to mi bardziej odpowiada. Oni integrują się razem a ja mam czas dla siebie – w domu.
Mija 5 miesięcy od porodu. I chyba dopiero teraz czuję, że mogę spokojnie wyjść z domu bez córki i bez stresu. Dopiero teraz poczułam, że jestem na to gotowa i nie muszę się do tego zmuszać. Poznałam swoją córkę, wiem czego mogę się po niej spodziewać, wiem czego i kiedy potrzebuje. Ufam też sobie, więcej zrozumiałam, mam też inne potrzeby, inny poziom zmęczenia niż kilka miesięcy temu.
Jasper Juul w jednej ze swoich książek napisał, że jak dziecko skończy 6 miesięcy ojciec powinien spędzać z nim więcej czasu sam na sam. I chyba już rozumiem dlaczego.
W ciągu 6 miesięcy opieki nad niemowlakiem, matka zdąży się zarówno nacieszyć dzieckiem jak i dobrze je poznać. Zamiast lęku przed każdą czynnością pielęgnacyjną, pojawia się pewna rutyna i brutalnie mówiąc znieczulica na płacz. Nie chodzi o to, że jest on nam obojętny, ale że nie każdy płacz oznacza, że dziecku dzieje się krzywda. Pamiętam jak przeżywałam jak córka płakała podczas czyszczenia noska czy wycierania oczu. Teraz widzę, że marudzi, bo nie lubi tego. Ale co z tego? Robię to najdelikatniej jak potrafię, ale muszę to zrobić. Nawet jeśli muszę jej przytrzymać rączki kiedy próbuje mi wyrywać aspirator z ręki.
Ten czas jest potrzebny też dla nas – rodziców. Żebyśmy mogli poznać się w nowych rolach, zaufać sobie. Chociaż siłą rzeczy ojcowie zmuszeni są szybciej zaufać nam – matkom, ponieważ przeważnie to my zostajemy z dzieckiem w domu i się nim opiekujemy podczas gdy oni idą do pracy. My – matki, mamy też tą przewagę, że kierują nami hormony, więc niektóre czynności, budowanie więzi z dzieckiem oraz rozpoznawanie potrzeb malucha przychodzi nam łatwiej i szybciej niż facetom. Oni muszą się tego nauczyć, dlatego często przeżywamy jak musimy ich zostawić sam na sam z dzieckiem. Ale jest to jedyny i najlepszy sposób, żeby poznali się i zżyli się ze sobą.
Dlatego zgadzam się z tym co słyszałam zaraz po porodzie. Musimy wychodzić z domu bez dziecka, musimy dawać spędzać ojcom czas z dzieckiem sam na sam, ale musimy też wszyscy być na to gotowi. Czasami jest tak, że ojciec potrzebuje więcej czasu, żeby oswoić się z nową rolą, czasami matka potrzebuje więcej czasu, żeby móc samotnie wyjść z domu. Czy zawsze musimy się do wszystkiego zmuszać tylko dlatego, że ktoś powiedział, że TAK TRZEBA?