Ja wiem, po co ja żyję. Sensem mojego życia jest zasłużyć na to, żeby mnie ktoś trzymał za rękę, gdy będę umierał. ”
— Mariusz Szczygieł
W ciągu ostatnich 6 miesięcy nauczyłam się wielu nowych słów: gamma knife, cyber knife, escalowany BEACOPP, dekabrazyna, wlew abvd, eshap, agranulocytoza, i inne równie urocze. Nauczyłam się robić sobie sama zastrzyki i rozpoznawać, kiedy mogę wyjść z domu, a kiedy lepiej zostać w łóżku, bo grozi omdleniem. Nauczyłam się prowadzić auto z jednym sprawnym okiem i biegać na jednej nodze. Przede wszystkim jednak nauczyłam się samej siebie na nowo.
Wcześniej myślałam jak Mariusz Szczygieł – żyję po to, żeby ktoś mnie kochał; żebym nie umierała sama. Przy czym śmierć w myślach miałam zarezerwowaną na bardzo stare lata. I nagle NIESPODZIANKAAAA! Świat ci się wali, a ratować go musisz w pojedynkę. Mój życiowy partner w tej sytuacji nie zrobił niczego, czego nie robiłby wcześniej, ale nagle wymiar zdrady przybrał zupełnie inne proporcje. Nagle ktoś, na kim polegałam przez wiele lat, zadecydował, że za rękę mnie nie będzie trzymał. I co, Panie Szczygieł? Dziesięć lat pracy na darmo? Nie zasłużyłam sobie?
Poczucie goryczy w takiej sytuacji można ciągnąć w nieskończoność. Nawet do rzeczonej śmierci. Można stwierdzić, że żyło się po nic. Przeglądając ostatnio katalog z urnami na prochy i spisując testamenty oraz dyspozycje na wypadek śmierci (bo przezorny zawsze ubezpieczony), uderzył mnie bezsens takiego myślenia. Tak, można żyć w gniewie do końca swych dni, tylko… trochę szkoda czasu. Gdy liczysz dni, nie licz smutków, licz błogosławieństwa! Niech zasłużyłam na miłość i wsparcie mojego męża? A no bo na to nie powinnam nigdy zasłużyć! Takie rzeczy mi się należały niejako z urzędu, skoro się zdecydował się przysięgać mi miłość, wierność, uczciwość małżeńską i co tam jeszcze obiecywał. Zauważyłam jednak, że ludzie lubią używać tak górnolotnych frazesów, gdy chcą zakryć swój brak charakteru i honoru. Człowiek wewnętrznie silny nie musi obiecywać, po prostu żyje tak, by samemu sobie i tym, którzy mu uwierzyli, wstydu nie przynieść. Czyny mówią o nas więcej niż słowa. Ale to, że ktoś nie dotrzymał swojej części umowy, nie świadczy przecież o mnie. A na pewno nie przekreśla reszty mojego życia.
W lodówce czekają na mnie butelki i pojemniki, ponumerowane od 1 do 5, z zapisanymi na nich czarnym flamastrem dniami i godzinami, kiedy mam je otworzyć i zjeść. Czasem dołączone krótkie: „odgrzej w temperaturze do 120 stopni” lub „na patelnię”. To moja koleżanka robi mi zapasy, gdy wie, że czeka mnie kolejna dawka chemii lub innych okropieństw, po których nie mam siły stać na nogach. Przyszła raz w okresie po wlewkach, zobaczyła co i jak, od tej pory jej społeczną misją jest karmienie mnie i dbanie o moją lodówkę.
Do drzwi puka sąsiad, krzycząc od progu: „Pani Justyno, ja Pani może kaloryfery posprawdzam, co? Bo się zimno robi, a u Pani się zapowietrzają…”. Sąsiad minął się kiedyś w tych drzwiach z moim odjeżdżającym do nowej dziewczyny mężem, popatrzył na niego, potem na moją łysą głowę i od tej pory co tydzień dokonuje jakichś napraw, konserwacji, ulepszeń. „A może opony Pani pojechać zmienić na zimę? Boję się o Panią, że mrozy chwycą i Pani do lekarza na letnich pojedzie”.
Na pierwszą wlewkę wiózł mnie mój trener. Chciałam ambitnie sama, taka duża i dzielna, ale chłopu metr osiemdziesiąt nie mogłam się sprzeciwić.
Pewnego dnia przyjechała do mnie szefowa cateringu, który karmi moje maluchy. Szef szefów, jak w „Poranku kojota”. Przerażona, że pewnie coś złego się szykuje, skoro aż taka osobistość do nas się pofatygowała, biegnę do niej i od progu krzyczę: „Ależ coś się stało, Pani Kasiu??”. A ona spokojnie: „A chciałam Panią uściskać i oddać Pani trochę pozytywnej energii i otuchy”. Co też uczyniła.
Jeden z moich przedszkolaków, zasypując mnie znienacka uściskami i całusami, powiedział mi ostatnio: „Kocham Cię Ciociu, wiesz dlaczego? Bo jesteś najpiękniejszą łysą ciocią na świecie!”.
I na żadną z tych rzeczy powyżej wiem, że nie zasłużyłam. Nic a nic od tych ludzi mi się nie należało. Nie jestem pewna, czy ja sama dla nich cokolwiek dobrego kiedyś zrobiłam.
Na miłość, wsparcie, dobre gesty NIE MOŻNA ZASŁUŻYĆ. Trzeba mieć szczęście spotkać ludzi, którzy nam to zaoferują, zupełnie za darmo.
I trzeba wybrać, czy się żyje tylko goryczą i złością na tych, którzy najbardziej nas zawiedli i zranili, czy też decyduje się przyjmować rzeczy pozytywne od sąsiadów, znajomych, dzieci, ludzi dookoła.
Oglądając te w cholerę drogie i nietwarzowe urny uznałam, że mój wybór jest banalnie prosty.