Drogi mój mężu niewdzięczniku,
Jeśli trzymasz ten list, w mam nadzieję drżących dłoniach, oznacza to, że ja twoją małżonka szanowna, odjechała w siną dal. Dodam jeszcze – nie, że specjalnie czy złośliwie, a raczej w myśl szczerości ostatecznej – że nie poszłam w tango sama. Pomyślałam sobie rano, że nie będę się już męczyć i zadręczać swoją obecnością, bo i tak się bidaku umordowałeś ze mną tyle lat. Ty utrudzony po pracy wracałeś, a ja wymagałam cuda wianki prosząc, żebyś na przykład skarpety zmienił. Potwór byłam! Bo kto kochający wiecznie mendzi nad uchem, żebyś mnie do kina raz na kwartał zabrał? Kto to widział, takie żądania, tyle lat?! Żeby się o kwiatka na rocznicę upominać? I to rok w rok?! Żeby ciągle jęczeć o jakikolwiek odruch czułości?
To faktycznie, trzeba być mną i serca nie mieć! Ale zanim zwrócę ci wolność upragnioną, przeze mnie ograniczoną i zszarganą, wytłumaczę ci coś mój drogi. Dlaczego szafy swe puste zostawiłam, za to pełen zlew garów i w pralce twoje ulubione gacie. Tym razem już nie uprane.
„Ślubuję ci miłość, wierność i że cię nie opuszczę…”. Powiedz mi kochanieńki, którego ty słowa w tym zdaniu nie zrozumiałeś, ani wtedy ani do dziś dnia? Bo jeśli dobrze pamiętam to już po miesiącu od wesela, cała ta przysięga poszła się bynajmniej nie walić. Jeśli wiesz, co chcę ci przekazać i gdzie tu sarkazm, aż krzyczy. Bo miłość to ty miałeś, ale do telewizora. Ile ja bym dała, żebyś chociaż raz na dwa tygodnie mnie tak ścisnął w talii jak tego pilota posranego. Aż mi się gorąco robiło i wyginało ciało, gdy to widziałam. Ale ty patrzyłeś wtedy na mnie i gasiłeś me pragnienia jednym zdaniem: – Co się tak krzywisz? Brzuch cię boli? I całe moje podniecenie i marzenia, by na chwilę być jak ten pilot w twoich mocnych dłoniach szło w pizdu. Wierność mówisz? Oczywiście i to wręcz zawzięta! Do pracy swojej. I meczów, boksu, skoków narciarskich i hokeja. Bożenciu, jakiś ty im wierny był, aż głupio było z nimi rywalizować, bo konkurencja z Eurosportu mnie zmiażdżyła na starcie. Przechadzałam się przed twoim nosem w skąpej bluzeczce, z dupą prawie na wierzchu, ale za każdym razem było tak samo. – Ty chyba przytyłaś znowu, bo ci z zza małej bluzki o mało cycek nie wylazł – mówiłeś. A wylazł, k*rwa jego mać, bo tak się rwał do ciebie capie jeden, ślepy jak kret na dodatek! I nie opuszczałeś mnie mój miły, jak to pięknie recytowałeś? Ty serio na łeb upadłeś, skoro uważałeś, że przeniesienie się ze wspólnej sypialni na sofę się w to nie wlicza? Zresztą, w naszym wspólnym łożu, oprócz chrapania, bąków i gadania o rachunku za prąd, innych atrakcji nie pamiętam. A przepraszam! Raz miałeś przypływ radosnej twórczości i w jej porywie zdążyłeś mi nawet majtki zdjąć. Święto jednak trwało krótko i skończyło, jak się na chwilę odświeżyć skoczyłeś. Tyłek od czekania tak mi przemarzł, że z powrotem naciągnęłam gacie i machając oddalającej się wizji na w końcu jakiś seks, poszłam spać.
Dwoiłam się i troiłam mimo to wszystko wymyślając coraz nowsze triki, żeby cię złowić. I tak oto gotowałam z Gordonem Ramseyem słuchając wszystkich jego wskazówek. I gdy wjeżdżałam na stół z popisowym daniem słyszałam tylko zawiedzione: – A to nie ma pomidorówki z ryżem? I gdy pytałam, czy podoba ci się moja nowa fryzura, patrzyłeś tak zaskoczony, jakbyś dopiero co odkrył, że w ogóle mam włosy. Do kina nie chodziliśmy, bo po co, skoro na necie można wszystko i za darmo. Na koncert czy do klubu? Jakby w domu płyt nie było i odtwarzacza. O restauracji nie wspomnę, przecież wystarczy ci gar pomidorówki i żywiecka w lodówce, zaraz obok piwa. Kto by też świętował fakt, że co roku jest starszy? No chyba tylko ja! No bo przecież nie będę wymagała pamięci o kolejnej rocznicy ślubu, skoro takie męki ze mną przechodziłeś. Sam widzisz mój drogi, że zarzutów coraz więcej, ale nie martw się już kończę. Muszę zostawić jeszcze kawałek miejsca, żeby ci opowiedzieć, co to się stało, że się w końcu aż tak posrało. Bo coś czuje, że nadal tam stoisz i nic nie rozumiesz. Czemu ja w końcu tę walizkę spakowałam i wyfrunęłam z gniazdka naszego. Tak przecież normalnego i do porzygania stereotypowego. Gdzie mąż pracuje, a żona gotuje i nikt od nikogo więcej nie oczekuje.
To było wtedy, gdy po raz kolejny mizdrzyłam się do ciebie w nowej koronkowej bieliźnie. A ty kazałeś mi iść do Baśki po pomoc. Bo ewidentnie coś mi dolega skoro tak pląsam i się wyginam, a ty się na babskich dolegliwościach nie znasz. I poszłam, wedle życzenia twego, ale Baśki nie było. Na szczęście choć raz jej nie było! I pomocy udzielił mi ktoś inny. I teraz ci podziękuję, że tyle lat ze mną o tę swoją wolność walczyłeś, aż wygrałeś.
Więc dziękuję ci mój mężu, że zamiast Baśki był On. Młody, z klatą lśniącą i wypukłą, w czystych skarpetkach, pachnący i szarmancki. Ba! On od razu zauważył, że jestem kobietą, dasz wiarę?! Twoja praczka, sprzątaczka, kucharka, robotnica i podawaczka piwa, jest kobietą z krwi i kości. Pełną dawno nie wyprowadzanego na spacer pożądania! Oj poszliśmy my wtedy na maraton nawet, a nie spacer! Męczący, potem i jękiem opływający, długi i po dawno nieodwiedzanych krainach. Zaczęłam ja tępa dotąd strzała rozumieć, dlaczego ty kochany tak ten sport lubisz. Szkoda, że tylko oglądać, bo uwierz mi na słowo, uprawianie polecam dużo bardziej! I moje z uporem przez lata nogi golone w końcu ktoś zauważył. I powiedział, że mam skórę gładką jak licealistka. A gdy się spotkaliśmy po raz kolejny, to jadł moje danie, całując mnie po rękach i pokazał, że stół to faktycznie idealne miejsce do konsumpcji. Nie tylko talerza z zupą, mój drogi. A żebyś ty wiedział, co można w kinie robić w ostatnim rzędzie, gdy ludzi prawie nie ma! Zresztą co ja ci będę opowiadać, to trzeba przeżyć. Ale nie, co ja bredzę! Przecież to mi się w dupie poprzewracało i zachciało być kobietą. Nie tylko żoną i sprzątaczką, ale też kochanką, przyjaciółką i dziewczyną, którą trzyma się za rękę. Ty potrzebujesz, jak każdy normalny człowiek spokoju w fotelu z piwem w ręce. To z moim łbem coś się stało, że mi się innego życia zachciało. Dlatego wybywam mój drogi z moim gachem młodziuteńkim, który mnie pewnie w końcu gdzieś porzuci. Ale to już nie twoje zmartwienie będzie, mój ty umęczony biedaku. Ty już tylko odpoczywaj po tych wszystkich dniach, które ci zatrułam swoimi wymaganiami. Ja sobie jakoś poradzę. Może ktoś inny zechce mnie znosić, jeść moje polędwiczki, i oglądać mój prawie nagi tyłek, gdy witam go w progu zaraz po pracy. A jeśli nie, to będę podróżować i innych krajów do utraty tchu smakować. Poradzę ja sobie jakoś, bylebyś ty już miał ten spokój, upragniony.
I nie klnij tam w duchu słodziutki, że jeszcze biegiem wrócę, że jeszcze pożałuję. Bo jedyne czego mi teraz i zawsze będzie żal, to fakt, że nie mogę widzieć twojej głupiej miny.
Całuski i adios mężulku 🙂