Lubisz zmywać wieczorem makijaż? Nie śmiej się, wiemy, że nie lubisz, ale jeszcze nie wiesz, że ta nienawiść może być pierwszym krokiem do sukcesu… Bo wszystko zaczęło sie od tego, że one też tego bardzo nie lubiły… I jeśli myślicie, że to jedna z tych historii pt.: miałam tylko pomysł, wiarę w siebie i 2 miliony spadku po babci… mylicie się.
Była jesień, szaro-buro, deszcz i ten majestatyczny moment, kiedy po raz pierwszy przekraczasz drzwi uczelni. Nowy rozdział. Szczególnie, gdy wyfruwasz z małej miejscowości z głębokim pragnieniem pochłonięcia całego świata, a nie tylko wyszalenia się w Warszawie do obrony magistra. UW to był dla obu z nich początek, miejsce, z którego chciały się odbić do dalszego lotu. Znalazły się dość szybko, obie bardzo wysokie, żądne przygody, z ambicjami. Młode, nieco gniewne, głodne świata. Wtedy jednak nie miały pojęcia, że za parę lat ich życie potoczy się w takim kierunku.
Ewa Dudzic i Monika Żochowska, dziś trzydziestolatki, z marzeniami i firmą, która zdążyła ugryźć spory kawałek kosmetycznego rynku: w Polsce, Stanach i Arabii Saudyjskiej… właściwie na całym świecie. W trzy lata zamieniły marzenie w prężny biznes, i parę razy dostały w tym twardym świecie w kość.
Małe dziewczynki z Polski nie mają szans – zjedzą was na śniadanie w tej waszej Ameryce
… i wyplują. Ameryka, Paryż, Dubaj? Nie, to nie może się udać. I to jeszcze z takim produktem – koncerny kosmetyczne zmiażdżą was bez mrugnięcia okiem. Myjka do twarzy, która ma spowodować rezygnację z zakupu tych wszystkich toników, mleczek i innych mazideł? To się po prostu nie może udać. Ewa i Monika słyszały to ze wszystkich stron. Na każdy entuzjastyczny plan rozwoju pomysłu – przypadło 20 katastroficznych wizji bankructwa, 5 ośmieszenia i pewnie jeszcze kilkanaście charakterystycznych puknięć w czoło. A jednak udało się. I nie było w tym ani odrobiny przypadku – to były trzy lata ciężkiej harówy. Zaciskania pasa i walki o spełnienie marzenia. Bo obie doskonale wiedziały, że nikt tego za nie nie zrobi.
Łomża – Janów – Warszawa – Dubaj. Podróż po swój sukces
Monika od zawsze czuła, że chce pokazać światu, że kobiety potrafią wiele. Wychowała się z czwórką braci – od zawsze musiała coś udowadniać, stawać do małej rywalizacji w męskim świecie. Ewa zaprawiła się do walki o swoje w świecie sportu, trenowała skok wzwyż. Łączyła je od zawsze pasja i poświęcenie do tego, co kochały robić, nieustępliwość w drodze do spełniania swoich marzeń. I choć tak podobne, były zupełnie różne. To właśnie te różnice między gorącą głową a twardo stąpającą po ziemi realistką okazały się ich kluczem do sukcesu. Tandem idealny, jedna siła, różne kompetencje. Gdy pewnego dnia Monika zadzwoniła do Ewy z pomysłem na biznes, ta nie od razu się zgodziła. Wygrał pociąg do mierzenia się z trudnymi wyzwaniami.
Ich podróż zaczęła się w rodzinnych miejscowościach, a studia w Warszawie okazały się jedynie przystankiem na ich drodze. Bazą, gdzie miały się poznać i na jakiś czas zniknąć sobie z oczu pędząc za marzeniem. Już na studiach posmakowały amerykańskiego snu o wolności. W ramach Work and Travel wyruszyły za ocean. Monika kelnerowała na Florydzie, Ewa w Nevadzie pracowała jako krupierka w kasynie. Podszlifowały język i pewność, że świat stoi przed nimi otworem.
Ewa poczuła, że nie chce spędzić życia w poszukiwaniu „pewnej i ciepłej” posadki gdzieś za biurkiem. Obserwowała swoich znajomych i wiedziała, że ta stabilizacja w polskim przekonaniu jest złotą klatką. Monika po studiach poszukiwała swojego miejsca na świecie – w Stanach i Hiszpanii, żeby finalnie dotrzeć aż do Tasmanii. To właśnie tam, w klinice chirurgi plastycznej, w której pracowała po raz pierwszy, usłyszała o niezwykłej tkaninie, z której można by zrobić rękawiczkę do demakijażu.
Pomysł zaczął nabierać kształtów i zrobił się głodny pieniędzy i czasu. Bo prawda jest taka, że te wcale nie leżą na ulicy. Monika znalazła pracę w Antwerpii, w diamentowej dzielnicy. Po pracy każdą chwilę poświęcała na dopracowanie projektu. Nadszedł ten pierwszy moment, kiedy dobry pomysł i marzenie trzeba było poprzeć twardą walutą. Po wielu rozważaniach dziewczyny złożyły wniosek o fundusze unijne. 100 tysięcy złotych dofinansowania, które udało im się otrzymać, były zbawieniem i emocjonalnym przekleństwem tego projektu. Gdy decyzja o przyznaniu funduszy przyszła do nich, nie było już odwrotu, nie było już tylko marzenia o biznesie. Była bardzo prawdziwa odpowiedzialność.
Dziś Monika wspomina chwilę, gdy stanęły przed komisją pełną mężczyzn: – Ani jednej kobiety, jak u licha mamy ich przekonać, że kobiety potrzebują „myjki” do demakijażu? – myślały. – Proszę sobie wyobrazić, że przykłada pan tę szmatkę do twarzy i po minucie jest pan ogolony… – powiedziała Monika na prezentacji, zadziałało!
Tak narodził sie pierwszy prawdziwie polski flaming – czyli Phenicoptere [w języku starofrancuskim oznacz flaminga – przyp.red.], tak Ewa i Monika nazwały firmę.
Z pierwszymi pieniędzmi na rozwój i doskonalenie pojawiły się kolejne szanse – na dofinansowania przedsięwzięcia z rodzimych środków Ministerstwa Gospodarki, a po rodzinnych testach pierwszych myjek – entuzjastyczne (i finansowe) wsparcie najbliższych.
Badania nad włóknami i praca jaką wkładały w stworzenie produktu idealnego, tego, który naprawdę może zawojować świat, pochłaniały pieniądze, czas i energię. Gdy zostały zaproszone do Dubaju na targi kosmetyczne, nie było pieniędzy na szaleństwo. W ramach oszczędności towar w kraciastych bazarowych torbach leciał z dziewczynami jako bagaż podręczny. I choć już wtedy śmiały się ze swojego paradowania z torbami przez środek miasta (przecież taksówki też są kosztowne), po tych targach interes ruszył z kopyta. Świat zobaczył GLOV, innowacyjne myjki do demakijażu prosto z Polski.
Świat nigdy nie jest za ciasny na dobre pomysły
Po powrocie nadszedł ten moment, na który tak długo obie czekały. Sephora, Marionnaud, potem sieć drogerii w wymarzonym USA – Ulty. Nierealne? A jednak się ziściło. Rok temu, po raz pierwszy w firmowego konta popłynęły porządne wypłaty, nad rozwojem firmy czuwa około 100 osób na całym świecie. Ale Ewa i Monika nie zamierzają szastać pieniędzmi na „hajlajf” – zbyt dobrze pamiętają te kraciaste torby, oszczędzanie każdego grosza. Ogromnie szanują swój sukces – i cieszą się tym, co udało im się osiągnąć. A co dalej?
No cóż, teraz wreszcie jest pora, by na chwilę zwolnić, skorzystać ze swojej naprawdę dobrej stabilizacji, tej nieograniczającej wolności. Chwilę odsapnąć, mieć nielimitowany czas na miłość, zwykłe życie. Na razie planują odpoczynek i naukę. Naukę życia bez stresu, z radością, że udało się i że potrafią. A potem, a potem zrobić następny krok do przodu, gdzie – to się jeszcze okaże.