Jeśli gdziekolwiek pojawiają się artykuły na temat rodzin patchworkowych, najwięcej miejsca zajmują te na temat budowania i zarządzania relacjami osób funkcjonujących w najbliższej przestrzeni dziecka. Byłych partnerów, obecnych partnerów, dziecka, dziadków dziecka. Ewentualnie cioć i wujków uczestniczących w życiu rodziny częściej, niż na okoliczność pogrzebów, wesel i przypadkowych spotkań w galerii handlowej, w czasie których zwykle dokonuje się inwentaryzacji chorób wśród członków dalszej rodziny. W dość specyficznym położeniu pozostają rodzice jednego z partnerów, który tworzy związek patchworkowy, ale nie ma dziecka.
Jeśli miałbym wskazać jedno uczucie, które towarzyszyło mi na samym początku drogi zwanej dość irytująco – patchworkiem, wskazałbym obawę. Pierwsza dotyczy oczywiście odbioru przez dziecko. Przychodzi taki dzień, że wiesz, że je poznasz. Tego samego dnia dochodzi do Ciebie, że mózg jest jednak strasznym narządem. To, co Ci serwuje jest jak połączenie uczuć związanych z pierwszym wystąpieniem publicznym, obroną pracy magisterskiej, rozmową o pracę, oczekiwaniem na lądowanie samolotu z Twoimi bliskimi i oglądaniem kuriozalnych obrazów w Zachęcie podobnych do Twoich gryzmołów zostawianych na ścianach, kiedy wszyscy wokół przekonują się wzajemnie, że czegoś tak niesamowitego nigdy nie widzieli. To się dzieje – poznajesz dziecko i z czasem jest coraz lepiej, bliżej, bardziej otwarcie. Obawa zanika.
Przynajmniej ta, bo przed Tobą kolejne związane z: odbiorem przez rodziców partnerki/partnera i jej rodziny, drugim z rodziców, otoczeniem (przyjaciółek, nauczycieli, trenerów, rodziców koleżanek i kolegów dziecka, etc.). A na koniec zostaje obawa, której występowania nie doświadczyłem – relacji dziecka z Twoimi rodzicami.
Nie wiem, czy to wynika z egoizmu, czy ze stresu, ale jakoś kompletnie pominąłem ten aspekt tworzenia nowej rodziny, nie przykładając do niego większej uwagi. I być może… było to najlepszym rozwiązaniem, bo ten proces przebiegł bez najmniejszego problemu. Może także dlatego, że dotyczył dziecka i osób, które swobodnie mogłyby być już dziadkami. Pierwsze nie przejmuje się wieloma dziejącymi się wokół niego rzeczami, drudzy są zwyczajnie mądrzy, a może i „głodni” posiadania wnuczki (pozdrawiam Was w tej chwili 🙂 ).
Pisałem o procesie, ale jeśli miałbym wskazać poszczególne jego elementy zwrotne i decydujące, czy rozrysować mapę drogową, to miałbym horrendalny z tym problem. Młoda po prostu wpadła i totalnie zawładnęła życiem moich rodziców. Niemal z dnia na dzień. Doszło do tego, że kiedy szykujemy się do odwiedzin, a nasza 9-latka nie może się pojawić w domu moich rodziców, Ci nagle wyraźnie wygaszają entuzjazm i, jeśli to możliwe, wszyscy szukamy innego dogodnego terminu dla całej piątki 🙂 Nie mają oczywiście niczego złego na myśli, sam też tak tego nie odbieram, to jest po prostu niezwykle budujące.
Zwykle na końcu każdego artykułu powinno być jakieś podsumowanie, porada lub rekomendacja, ale w tym przypadku jest to trudne, ponieważ moi rodzice stali się patchworkowymi dziadkami nieco poza moją świadomością i nie potrafię wskazać, co stoi za tym sukcesem. Może właśnie to, że nie przykładałem do tego nadmiernej wagi, a przez to nie miałem oczekiwań. To z kolei sprawiało, że nie oceniałem stanu, w jakim znajdowały się ich relacje. Jeśli więc miałbym na siłę radzić cokolwiek osobom będącym na początku lub w trakcie tej drogi, to postarajcie się tym w ogóle nie przejmować, nie myśleć o tym. Okazuje się, że Twoi rodzice i dziecko są w stanie ułożyć się i dotrzeć znacznie lepiej, niż możecie sobie to sobie wyobrazić.
Tę radę można zresztą rozszerzyć na każdy inny aspekt budowania i zarządzania patchworkiem. Jeśli taka rodzina jest dobrze poukładana wewnętrznie, to jej relacje z otoczeniem, nawet tym najbliższym będą co najmniej dobre, a to już spory sukces. Pracujcie nad relacjami w domu, a te poza nim same się ułożą. Głęboko w to wierzę. Taki tam coaching 😉