Jeszcze kilka tygodni temu wszyscy zastanawiali się, jak zmotywować dzieciaki do wyjścia z domu. I tak oto stał się cud, bo nagle w parkach, na ulicach czy w centrach handlowych pojawiły się chmary młodych ludzi… z telefonami przed twarzą. Pokemon Go wprawia w osłupienie każdego, kto usłyszy o nowym pomyśle na spędzanie czasu. I tak jak w kreskówce, od której wszystko się zaczęło, tak i teraz małe i większe dzieci dostają swoje pierwsze pokemony.
No dobra, nie ma co się oszukiwać – sama oglądałam Pokemony. Ba! Nawet mój pierwszy pierścionek zaręczynowy, który dostałam w wieku sześciu lat, zamiast diamentu miał tego żółtego stworka. Ależ to były czasy! Każdy chciał ruszyć w świat i niczym Ash zdobywać wszystkie pokemony, a dodatkowo poznawać świetnych ludzi i zwiedzać piękne miejsca. Wystarczyło poczekać kilkanaście lat i voila! Teraz każdy może być trenerem pokemonów, mieć swoje pokebole i urządzać turnieje. Brzmi kosmicznie, co? Witamy w XXI wieku!
Może to właśnie stąd wziął się szał na chodzenie z telefonem przez miasto i wirtualne łapanie kreskówkowych postaci? W końcu dostajemy szansę na spełnienie dziecięcych marzeń, a jak wiadomo nie od dziś, to najlepsza motywacja do wyjścia z domu. 90% moich znajomych korzysta z osławionej aplikacji, ja jednak nie uległam, co uczyniło ze mnie dość obiektywnego obserwatora. Przez cały dzień spędzony ze swoją przyjaciółką, ogromną fanką Pokemon Go, chodziłyśmy po mieście z włączoną aplikacją, która dzięki użyciu GPS-a i Google Maps, wskazywała nam drogę do najbliższego pokemona. Nachodziłyśmy się nieźle, a przy okazji odwiedziłyśmy kilka miejsc, w których już dawno nie byłyśmy, ale czego nie robi się dla nowego nabytku! Najdziwniejsze było chyba ściganie pokemonów przy kapliczkach i cmentarzach, chociaż chyba tylko na mnie robiło to jakieś wrażenie, bo dzieciaki nie miały żadnych skrupułów.
Mam naprawdę mieszane uczucia co do tej gry. Ludzie rzucają pracę, żeby zawodowo zbierać pokemony, przestają myśleć o bezpieczeństwie, czego najlepszy dowód mamy w Polsce. W Lublinie jeden z graczy został pobity, bo w nocy wyszedł na spacer „nabijać level”. Wiecie, całe szczęście, że to szaleństwo przypadło akurat na wakacje. Pomimo, że już od kilku lat w szkolnej ławie nie zasiadłam, potrafię sobie doskonale wyobrazić, co by się działo na lekcjach, kiedy nagle przy nauczycielce pojawiłby się squirtle czy inny bulbasaur (tak, to nazwy pokemonów, ostrzegałam, że oglądałam całą bajkę!). Zgoda, obecność młodzieży na ulicach jest nieporównywalnie większa do tej, która miała miejsce przed premierą Pokemon Go, do tego spotykając się przy PokeStopach zazwyczaj nawiązują nowe znajomości, wymieniając się informacji na temat ewolucji czy miejsca, w którym znaleźli najciekawsze okazy. Zawsze to coś, prawda?
Skoro dzięki fabularyzowanej grze miejskiej wszyscy ruszają tyłki z kanap, nikt nie powinien marudzić. Jest jednak w tym wszystkim jakaś tęsknota za siedzeniem na placu, czy jak wolicie na dworze lub polu. Można było siedzieć godzinami, nic ci nie groziło, a do tego co chwilę pojawiały się nowe osoby, które chciały dostać się do trzepaka. Fajnie było! Spotkałam się już z opinią, że Pokemon Go jest początkiem wydostawania dzieci z domu i zachęcania ich do spędzania czasu na świeżym powietrzu. No i bardzo dobrze, ale pytanie na ile to pomoże? Aktualnie mamy pokemonowy boom, który nie potrwa pewnie za długo, a poza tym nawet jeżeli na „polowanie” idziemy całą grupą i tak wszyscy mają wzrok wbity w telefony.
Porzućmy jednak na chwilę moje sceptyczne podejście, bo może naprawdę jest się z czego cieszyć. Po pierwsze, dzieci wychodzą z domu, także te większe i całkiem dorosłe. Po drugie, poznają swoją okolicę, bo czasem naprawdę trzeba się nachodzić, żeby zdobyć swojego wymarzonego pokemona. No i po trzecie, chyba najważniejsze – dzięki PokeStopom zawierają znajomości z najmniejszą pomocą Internetu. Ten ostatni punkt jest o tyle ważny, że człowiek jako istota społeczna potrzebuje do życia innych ludzi, a ograniczając się do aplikacji randkowych, Facebooka czy Snapchata w prawdziwym życiu trudno rozpocząć rozmowę.
Kiedy zaczyna się dyskusja o poprawności Pokemon Go zdania są naprawdę podzielone. Jedna z moich redakcyjnych koleżanek podrzuciła temat podobnej gry, choć mającej walory edukacyjne. Questing uczy historii, geografii i ciekawostek dotyczących regionu. Może to jakaś alternatywa dla tych, którzy do Pokemon Go nie potrafią się przekonać? W końcu w tym wypadku użycie telefonu podczas spaceru jest zdecydowanie uzasadnione! Ja chyba i tak zostanę zwolenniczką spacerów, podczas których komórki zostają w domu, a jeżeli już nam towarzyszą, ich jedynym zastosowaniem jest robienie zdjęć. Bo z komórkami na spacerze jest dokładnie tak jak z Pokemon Go – wszystko jest dla ludzi, ale trzeba znać umiar, żeby nie zrobić krzywdy sobie i innym.