Właśnie wyszedłeś, a ja siedzę kompletnie rozwalona. Trzęsą mi się ręce, trzęsie mi się całe ciało. Nie mogę przestać płakać, nie umiem się uspokoić. I nic nie wiem. Nie wiem, kim jestem, gdzie jestem. Gdzie my jesteśmy. Wydaje mi się, że już niżej nie można upaść. Że sięgnęliśmy dna i wszystko dzisiaj postawiliśmy na ostrzu noża. „Wypie*dalaj” – powiedziałam ci, bo nie wiem, jak z tobą dalej żyć. Bo nie wiem, czy mogę ci ufać, bo nie wiem, czy nadal mnie kochasz. Czy ja kocham ciebie.
Tu nic nie wydarzyło się z dnia na dzień. Przecież nie zmieniłeś się nagle. Obojętność wkradła się między nas już dawno.
Powoli odbierała nam radość bycia razem. Najpierw przelotny buziak gdzieś rano, później nawet o nim zapominaliśmy. Bez przytulenia, zaczęliśmy mijać się w domu tak, by fizycznie być od siebie jak najdalej. Ty w kuchni, ja w pokoju, ty w sypialni, ja w łazience. Nie nazywaliśmy tego, ale napięcie między nami rosło. Właściwie nie wiem, gdzie było jego źródło.
Wkurzałam się, że nie chowasz kubka po kawie do zmywarki, a ty, że notorycznie nie zakręcam tubki od pasty do zębów. Mam wrażenie, że wkurzało nas już wszystko. Nawet to jak oddychasz, jak śpisz na boku i mruczysz przez sen. Denerwowałam się, że zakładasz te właśnie buty, to tych spodni, a nie inne. Twoje żarty przestały mnie śmieszyć.
Później wymienialiśmy między sobą już tylko informacje – kto odbierze dzieci, kto Olę zawiezie na basen, a Antka na piłkę. I czy obiad jemy w domu, czy coś zamawiamy, a może po prostu spotkamy się na mieście. Wtedy też mnie wkurzałeś, bo zawsze zamawiałeś to samo do jedzenia. Nawet tu nie potrafiłeś zaszaleć. Do bólu przewidywalny, że aż nudny do granic wytrzymałości.
Próbowaliśmy rozmawiać. Przecież każde z nas wiedziało, że coś jest nie tak. Ale trudno było znaleźć porozumienie. Więc krzyczeliśmy, wyrzucaliśmy sobie nawzajem pretensje. „Bo ty nigdy, bo ja zawsze”.
Myślę, że wtedy był jeszcze czas, by coś naprawić. Dzisiaj nie wiem, czy nie jest za późno. Traktowaliśmy się, jakbyśmy byli zapisani sobie na zawsze, własność. Ja mogłam być chłodna i obojętna, a ty z wiecznymi pretensjami, ale jednak razem, choć wtedy marzyliśmy o tym, by być osobno. To z serii marzeń, które nigdy nie powinny się spełnić.
A dzisiaj? Wychodzisz wieczorami, wracasz nad ranem. Nie wiem, z kim się spotykasz, gdzie jesteś. Każda rozmowa kończy się awanturą, w której padają słowa, które nigdy paść nie powinny. Nie wiedziałam, że tak potrafimy się ranić. Ja mam nie pytać, a ty nie musisz się tłumaczyć – usłyszałam dzisiaj nim wyszedłeś trzaskając drzwiami.
Wiem, że ona do ciebie pisze, wiem, że to jej opowiadasz o naszych problemach. Nie wiem, czy to tylko emocjonalna więź, boję się usłyszeć, że to coś więcej. Ale czy może być więcej od emocjonalnego porzucenia, od emocjonalnej zdrady? Czy można poczuć się bardziej zdradzoną? Ile razy mówiłam: „Chcesz, znajdź sobie inną”, nie myśląc nad konsekwencjami tych słów. Bo przecież ty nie odejdziesz, bo ja bym nie odeszła.
I jeszcze nie odchodzisz, nie chcesz się wyprowadzić. Nie wiem, czy uciekasz do niej. Czy wychodząc idziesz pod jej dom, pijesz z nią kawę i mówisz o tym, jak między nami jest źle. Nie wiem, czy nie siedzisz teraz obok niej śmiejąc się jak gdyby nigdy nic, chcąc zapomnieć o kolejnej awanturze, o naszych problemach. Ona jest ucieczką od tego co tutaj. Jest lepsza ode mnie, bo cierpliwa i akceptująca. A ja? A ty? Nie widzisz, że ona nie chowa mleka do lodówki, nie wiesz, że nie lubi oglądać meczów piłki nożnej i nie lubi dzieci. Nie musisz tego wiedzieć. Ważne, że cię słucha, że sprawia, że czujesz się przy niej kimś lepszy. Przy mnie już tak się nie czujesz. Podobnie, jak ja przy tobie. Nie wiem, kiedy mi powiedziałeś, że ładnie wyglądam, że tęskniłeś, że jestem najwspanialszą kobietą, jakąś spotkałeś. Kiedyś to mówiłeś. Może gdybym tego nie pamiętała, nie bolałoby tak bardzo.
A ja nie wiem, co zrobić? Tak bardzo nie chcę cię stracić, a z drugiej strony nie chcę już tak żyć. Chcę spokoju. Bez domysłów, szarpania się z własnymi myślami, wyobrażania sobie, jak nic już dla ciebie nie znaczę. To plon naszej obojętności. Obojętności, która przerodziła się w niechęć, w złość, w brak akceptacji siebie nawzajem.
Jak długo można walczyć o miłość. Kiedy tę walkę zakończyć. Czy na naszą nie jest już za późno?
Czy walczyć pomimo wszystko
– udowadniając, że jednak jesteśmy dla siebie ważni.
Czy walczyć, gdy nie mamy sił
– by mieć poczucie, że zrobiliśmy dosłownie wszystko, by nie zaprzepaścić tego, co było?
Czy walczyć, gdy boimy się
– że jednemu z nas już nie zależy, gdy jest w nas lęk, że tej miłości już nie ma, że nie jesteśmy kochani.
Czy walczyć, choć tyle razy próbowaliśmy
– i brak nam nadziei na lepsze? Na naprawienie, na złożenie wszystkiego od nowa, jak potłuczonego w gniewie dzbana, który był w naszym domu od pokoleń?
Czy walczyć, choć nie wiemy, czy jeszcze chcemy
– bo może kieruje nami jedynie strach przed samotnością, przed zmianą? Wolimy tkwić tam, gdzie jest źle. Źle, ale jednak znajomo.
Czy walczyć na przekór
– tego, co myślimy i co czujemy gdzieś tam w środku, intuicyjnie, bo to może chwilowe, a przecież tyle lat byliśmy razem?
Czy ktoś może mi odpowiedzieć na to pytanie? Czy może mi powiedzieć: „Walcz dziewczyno”, a może: „Odejdź, to już ten czas, to koniec”. Mam wrażenie, że biorę udział w wojnie, w której kończy mi się amunicja, w której przegrywam bitwę za bitwą wciśnięta gdzieś w okopy, a jednak walczę mając nadzieję, że sama wiara w zwycięstwo pozwoli mi odnieść sukces. Ale dopada mnie zwątpienie. Czy jest sens? Czy wytrwam? A co, kiedy przegram, kiedy stwierdzę: „nie było już warto”, kiedy liczba strat zdecydowanie przewyższy jakiekolwiek korzyści?
A może ty już nie chcesz walczyć? Boję się ciebie spytać, czy nadal mnie kochasz. Boję się spytać siebie, czy to jeszcze miłość. Nie wiem, czy ta bitwa nie będzie decydująca, ostateczna, zwycięska dla nas obojga.