Przeczytałam fragment listu kobiety, która nie godziła się na toksyczną relację „dla dobra dziecka” i pomyślałam, że zazdroszczę temu dziecku. Zazdroszczę, że nie było pretekstem… zazdroszczę, że jego matka wiedziała, co powinna zrobić… zazdroszczę, że wybrała prawdziwe dobro dziecka.
Do pewnego momentu mojego dzieciństwa wydawało mi się, że mam szczęśliwą rodzinę…
… Nie widziałam, nie rozumiałam, choć pewnie czułam. Ale kiedy zobaczyłam, jak mój ojciec wygania z domu moją babcię, zarzucając jej na szyję biało-czerwony ręcznik w paski i wyciągając na korytarz, czar prysł. Ten moment jest w mojej głowie cenzurą. Pozorną, ale bardzo symboliczną. Przed – szczęśliwe, nieświadome dzieciństwo. Po – walka o przetrwanie, przymusowa dorosłość i zamiana ról, ale o tym za chwilę. Od tego momentu tata stał się ojcem-agresorem, przed którym trzeba bronić mamę i trzeba wciąż być w gotowości, bo nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. A ja przestałam być córeczką tatusia, a stałam się wrogiem, bo stałam po stronie mamy.
Kiedy myślę o domu rodzinnym, czuję niepokój…
… Strach. To był stan ciągłego czuwania, bo nigdy nie było wiadomo, w jakim humorze tata wróci z pracy. A bywało, że wracał wściekły i nie wiadomo, co było powodem awantury… furii… wrzasku… agresji… szarpania mojej mamy. Wtedy ja stawałam między nimi, bo z jakiegoś powodu wiedziałam, że on mnie nie uderzy. A potem uciekałyśmy, w pośpiechu biorąc klucze od domu, portfel, kurtkę… z drżącym sercem zbiegałyśmy po schodach i znikałyśmy za rogiem, upewniając się czy nie idzie za nami. I szłyśmy. Przed siebie. Godzinami spacerowałyśmy rozmawiając. Czasem odwiedzałyśmy znajomych. Wracałyśmy do domu po kilku godzinach. On leżał wtedy przed telewizorem i jakby nigdy nic witał nas. Bez „przepraszam”… bez wyrzutów sumienia… tak po prostu. Jakby nic się nie stało. A stało się. Wiele razy. Pamiętam też noce, kiedy on wpadał w szał. Potem mama spała ze mną w moim pokoju. Moje serce biło jak głupie, a ja nasłuchiwałam, co on robi, czy idzie spać, czy zaraz wejdzie do pokoju i znów będzie krzyk i agresja. Ciągłe czuwanie… ciągły niepokój… strach…
Wtedy wydawało mi się, że moja mama jest moją przyjaciółką, a ja jej…
… A właściwie tak było. Dopiero po latach zrozumiałam, że tak być nie powinno. Nie powinnam była tego wszystkiego widzieć… wiedzieć… próbować, rozumieć… To ja chroniłam ją, a to ona powinna chronić mnie. Ona powinna być moją przyjaciółką, ale ja jej – nie. Mama powinna być mamą. Niestety nastąpiła zamiana ról. To ja chroniłam ją. To ja byłam rozsądna, mądra, odpowiedzialna, pocieszająca… Nie byłam już dzieckiem. A wciąż powinnam nim być. Beztroskim. Nierozsądnym. Dzieckiem. Dziś wiem, że moi rodzice mi to odebrali. Kiedyś obwiniałam wyłącznie ojca za całe zło. Nie wiedziałam jednak, że to, co moja mama nazywała „dla mojego dobra”, było tak naprawdę wielką krzywdą. Zabrała mi dzieciństwo, bo nie umiała powiedzieć ojcu „dość”. Nie umiała ochronić siebie i mnie. Wybrała jego, a nie mnie.
Każdemu rodzicowi, który mówi mi, że „dla dobra dziecka” jest w związku, powiem Przestań Pieprzyć! Przestań szukać powodów… przestań zrzucać odpowiedzialność na swoje dziecko. Zacznij robić to, co do Ciebie należy. Chronić swoje dziecko – za wszelką cenę! Jeśli myślisz, że dziecku będzie lepiej w „pełnej” nieszczęśliwej rodzinie niż mieszkając z jednym z rodziców w spokoju i z poczuciem bezpieczeństwa, to otwórz w końcu oczy. Dziecko jest szczęśliwe, kiedy rodzic(e) jest(są) szczęśliwy(i).
A tym wszystkim matkom, które nie potrafią odejść od toksycznych ojców i mężów powiem jeszcze, że dorosłość dziecka z takiego domu to ciągła walka. O akceptację. O sympatię. O poczucie własnej wartości. O siebie. Bo na uczucie trzeba zasłużyć. Bo trzeba być wystarczająco dobrym. Trzeba być też miłym, żeby ważni dla mnie ludzie chcieli być blisko. Ciągle goniąc niedoścignione… wciąż będąc nie dość dobrą… Do tego pasmo dziwnych związków i „przyjaźni”, w których więcej się daje niż bierze. Przypadkowe relacje i przypadkowy seks, żeby sprawdzić czy jestem fajna. Ciągłe poczucie winy, kiedy ktoś ma zły humor – bo to na pewno moja wina i na pewno coś zrobiłam źle. I mogłabym tak wyliczać jeszcze długo… Na szczęście trafiłam w odpowiednim momencie na osobę, która pomogła mi uświadomić sobie, zrozumieć i przeżyć krzywdę. Rozliczyć rodziców. Zapłakać nad utraconym dzieciństwem. Nie po to, żeby znienawidzić rodziców. Po to, żeby pokochać siebie. Świadomie.