Czytałam niedawno historię małżeństwa z ponad 50-letnim stażem. On chory, a ona się nim opiekuje. Było tam tyle miłości, czułości obok zmęczenia i zniecierpliwienia. Spłakałam się ze wzruszenia. A później naszła mnie refleksja. Co oni, ci staruszkowie, wiedzą o związku i miłości, czego my nie wiemy. Wierzymy w dozgonną miłość, ale sami nie potrafimy jej często przy sobie zatrzymać.
„Przepis na idealny związek” – przecież musi istnieć, skoro tym staruszkom i wielu innym wiekowym parom się udało. Podglądamy ich, słuchamy, jak mówią o sobie nawzajem, jak pomimo tylu wspólnych lat są ze sobą szczęśliwi. Naprzeciwko mojego rodzinnego domu mieszkała para takich staruszków. Ona w pięknym kapeluszu, jak było ciepło siadała na ławeczce pod kwitnącym bzem, a on kręcił się po podwórku. Czasami siadali wspólnie na ganku przy drzwiach – zwłaszcza w upalne dni, bo tam był cień. Dla mnie byli od zawsze i myślałam, że zostaną na zawsze. Kiedy ona umarła, on umarł tydzień po niej. „Nie umiem żyć bez niej” – mówił i zapadał się w siebie z tęsknoty.
Poznałam też historię małżeństwa – mieszkali w starej kamienic, przyjaciółce, kiedy była na studiach, wynajmowali pokój. Wychodzili na spacer trzymając się za ręce. Ona zawsze pamiętała, w jakiej szklance on lubi pić herbatę, a on zawsze wiedział, kiedy leci jej ulubiony serial – wtedy, żeby jej nie przeszkadzać, zasiadł do swoich krzyżówek. Gdy ona zmarła, jego na drugi dzień znaleziono przy stole, na którym stała zimna już herbata w jego ulubionej szklance. Serce nie wytrzymało jej odejścia…
„Dopóki śmierć na nie rozłączy” – te słowa nabierają znaczenia, kiedy możemy taką miłość zobaczyć, ogrzać się w jej cieple. A my sami?
Zamiast słuchać pełnych szczęścia historii, coraz częściej słyszymy: „Ty wiesz, Anka się rozwodzi”, „Krzysiek wyprowadził się od Moniki”. Przysięgamy sobie miłość aż do śmierci, ale ona odchodzi znacznie wcześniej, choć tak bardzo chcielibyśmy ją zatrzymać. A pozostaje nam szukać jej gdzie indziej, z nadzieją, że to teraz będzie ta, aż po grób. Zastanawiacie się czasami, jak to będzie, jak się już zestarzejcie wspólnie? Widzicie siebie za 30 lat? Kiedy jedno z was może nie będzie miało siły wstać, a drugie poda wam wasze ukochane lody – jak u pary „moich” staruszków z naprzeciwka…
Myślę dziś o tych wszystkich historiach i szukam odpowiedzi na pytanie: jak to do cholery zrobić? Co takiego oni wiedzieli, co my przegapiamy? Bo przecież nikt mi nie powie, że na taką miłość nie czeka. Być z kimś na dobre i naprawdę na złe? Bo czasy inne? Bo życie za szybkie? Bo brak nam uwagi dla siebie nawzajem? Niemal każdy z nas nosi w sobie historię takiej miłości – babci, dziadka, sąsiadki, staruszków spotykanych na spacerze. Co stanowiło filar ich związku?
Może fundament ich szczęścia nie jest skomplikowany, może składa się z kilku zaledwie składników?
Szczerość
To może być jeden z nich. Bo przecież, nie da się być z kimś wiele lat i oszukiwać, kłamać, kombinować. Kłamstwo ma zawsze krótkie nogi i prędzej czy później zacznie w związku przeszkadzać. Kiedyś słuchając jednej historii usłyszałam: „Najgorzej jak zaczynasz kłamać, te najdrobniejsze kłamstwa, pociągają kolejne”. Mówisz, że zostajesz dłużej w pracy, a z koleżanką siedzisz na kawie. Powtarzasz, że nie przeszkadza ci jego wada, choć przeszkadza jak diabli i z czasem coraz bardziej. Zapewniasz, że twoja przeszłość to spokój bez imprez i unikasz dawnych przyjaciół, żeby prawda nie wyszła na jaw. Szczerość kompletna, czy wybiórcza? To często zadawane pytanie. Myślę, że każdy z nas ma w sobie taką granicę. A jeśli nie ma, to może nim coś powiemy lub nie powiemy, warto zadać sobie pytanie, czy my byśmy chcieli o tym wiedzieć. To najprostszy test. Myślę, że warto nad tym pomyśleć.
Zaufanie
Znałam człowieka, który mówił: zaufanie to podstawa. I myślę, że ono składa się na fundament trwałego związku. To chyba jedna z największych wartości. Nie da się zbudować szczęścia i miłości, gdy brak zaufania, gdy jesteśmy podejrzliwi, gdy po tysiąc razy analizujemy sytuację i słowa. Kiedy przeglądamy niby mimochodem telefon, nie pozwalamy bliskiej nam osobie na własną prywatność i intymność. Chcemy być tak blisko, że nie pozostawiamy oddechu, żadnej przestrzeni. Kontrola zamiast zaufania, a więc brak bezpieczeństwa – a przecież to jedna z naszych podstawowych potrzeb. Jeśli nie ufamy tej drugiej osobie, a także i sobie, to myślę, że trudno będzie usiąść wspólnie za kilkadziesiąt lat na ławce w parku trzymając się za ręce.
Szacunek
Rety, jak my tego nie zauważymy, a przecież to właśnie ten szacunek bije od tych starszych ludzi. Tam nikt nikogo nie lekceważy, nawet w złości nie ubliża, nie pogardza, nie odwraca się plecami. Nie wyśmiewa się ze starczej nieudolności, nie wytyka przy innych wad i błędów. Ten szacunek dodaje dostojności, spokoju i pewności, że nie zostaniemy przez osobę, która kochamy zranieni. O tym wzajemnym szacunku zapominamy, wyśmiewamy się z siebie w towarzystwie, pogardzamy słabościami. Brak w nas akceptacji tolerancji. Bywamy tak skupieni na sobie, że nie zauważamy, ze ktoś blisko nas potrzebuje wsparcia.
I gdyby tak skupić się tylko na tych trzech rzeczach? Szczerość, zaufanie i szacunek. O nich pamiętać, w końcu nie jest ich aż tak dużo. Może to jest ten klucz, tak prosty, że aż trudny do rozszyfrowania? Bo pomyślmy, co jest ważniejsze?
Ja nie znajduję innej odpowiedzi.