Gdy byłam jeszcze mężatką (średnio szczęśliwą, ale na pewno nie nieszczęśliwą) pracowałam z koleżanką, która właśnie się rozwodziła.
– Bardzo pani współczuję – rzuciła szefowa kiedyś. Koleżanka uśmiechnęła się lekko zdziwiona.
– Ależ czego? – spytała.
– Rozwodu. Szefowa brnęła dalej. Tamta zaśmiała się.
– Ależ ja jestem zachwycona – odrzekła.
Zachwycona??? Rozwódka? On poszedł, ona sama z dziećmi została. Jaka zachwycona? Zakrztusiłyśmy się obie (z szefową).
– I czy właściwie wyglądam na załamaną? – dodała.
Nie, na załamaną nie wyglądała wcale, trzeba to było przyznać. Właściwie wyglądała znacznie lepiej od nas, kobiet w stabilnych związkach. Co rano budzących się obok mężów i partnerów.
– Właściwie dlaczego tak dobrze wyglądasz? – spytałam wprost chwilę później.
– Mam młodszego kochanka – odrzekła. Po czym zaczęła, bez skrępowania, opowiadać co wyczynia w łóżku ze swoim wybrankiem.
– Zakochałaś się? – spytałam.
– Ależ skąd. To tylko seks – rzuciła.
Jestem kobietą raczej starej daty, więc dużo młodszy (14 lat) i tylko seks to już było dla mnie za dużo. Pokiwałam głową i pomyślałam: Odbiło jej.
Dwa lata temu sama rozstałam się z mężem. Cicho, spokojnie, bez awantur. Ciężka choroba mojej mamy uświadomiła mi, że szkoda czasu. Serio drogie kobiety, szkoda czasu na życie z bratem. Średnio fajne. Na znudzenie, niezadowolenie, średni seks. Rozstaliśmy się z mężem w zgodzie, choć czułam się trochę zgnębiona. Bardzo zgnębiona. Zawędrowałam do lodówki i na kanapę. Po pracy (gdy dzieci były z mężem) nurkowałam pod koc i oglądałam godzinami szwedzkie seriale kryminalne (i nie tylko).
Myślałam mniej więcej tak:
– życie to tylko obowiązki. Muszę się z tym pogodzić
– życie to praca. Muszę się z tym pogodzić
– uniesienia miłosne już za mną. Muszę się z tym pogodzić.
Bo gdzie niby miałabym znaleźć miłość? Ja, z dziećmi w wieku przedszkolno-szkolnym. Na wywiadówce miałabym ją znaleźć ( w sumie możliwe, ale jak się wygląda jak milion dolarów, a nie jak urocza kuleczka)? W biurze? (sami żonaci, odpada), w knajpie? (trzeba najpierw zacząć do nich chodzić), na tinderze? (o nie, nie dla mnie zmarnowane godziny na jakiś dupków co testują swoją męskość).
Jojczyłam nad życiem bardzo teatralnie, byłam nudna, nieznośna, gderająca. Frustratka w spódnicy, w spodniach. Szarość (z wyglądu) przed lustrem.
Ale jednak. Ale jednak. Jak ma coś nadejść, nadchodzi. A raczej spada jak grom z jasnego (ciemnego) nieba. Leciałam służbowo samolotem z Zurichu, on siedział obok. On. Facet milion dolarów. Duuużo młodszy. Potem okazało się, że 13 lat.
Dałam mu numer (napisał jeszcze tego samego wieczoru), pisał przez kolejnych siedem dni (aż w końcu zgodziłam się na spotkanie), przez kolejny miesiąc codziennie pisał i dzwonił. Nie wiem jak to się stało, ale ze sztywnej, poukładanej konkretnej kobiety robota zamieniłam się w szczebioczącą małolatę, która w ciągu dnia wysyła sprośne SMS-y, opowiadała co robiła i co jadła, śmieje się jak głupia i jest ze wszystkiego zadowolona (szefowa mogła mnie je…ać na zebraniu, a ja nawet przez sekundę nie pomyślałam, zaraz ją utłukę. Pomyślałam, że jest tylko biedna, znudzona, rozhisteryzowana i naprawdę powinien ją ktoś wybzykać (Boższ, pomyślałam to).
Mija rok mojego romansu. Związku już właściwie, choć staram się wciąż trzymać dystans, bo ja mam dzieci, on nie, ja mam milion zobowiązań, on nie. I mogę z całą pewnością powiedzieć, że kobiety, które mówią, że seks nie jest taki w życiu ważny nie wiedzą same, co mówią. Na własne życzenie pozbawiają się jednej z największej przyjemności – pasji. Coś co pozwala poczuć się piękną, pokochać swoje ciało i przede wszystkim mieć więcej cierpliwości do świata.
Słowo, od kiedy znam Młodszego (tak go nazwę) zrozumiałam, że:
– przez ostatnie piętnaście lat byłam śpiącą królewną (na miłość boską, czemu ludzie w stałych związkach tak zaniedbują seks i jeszcze przekonują sami siebie, że to nic takiego)
– już nie jestem śpiącą królewną. Jestem za to kobietą seksualnie spełnioną. Uczuciowo spełnioną. Patrzę w lustro i myślę: Ty myślałaś, że jesteś kuleczką? Przecież ty jesteś milion dolarów.
– Dobry seks to dystans do świata, radość ze świata, pokłady cierpliwości, tolerancji i zrozumienia ( tak, teraz uważam, że słuszne jest stwierdzenie: nikt jej dawno nie wybzykał. Z tymże to samo dotyczy facetów– seksualnie sfrustrowani są nieznośni). Przestałam wiecznie narzekać i marudzić.
– Dobry seks to przekraczanie swoich granic, granic partnera. Jeśli wiesz, że możesz przekroczyć granice w łóżku, rozumiesz, że możesz je przekroczyć zawsze i wszędzie. Przestajesz myśleć, że coś nie wypada. Serio, nie tylko w łóżku.
Wypada wszystko w życiu. Dopóki nie krzywdzisz drugiego człowieka.
– życie jest zbyt krótkie by miało być nudne, męczące i smutne. Nikt nam nie załatwi fajnego życia, my możemy to zrobić tylko. Seks jest jedną z dróg i pokazuje kolejne drogi.
Nie wiem dlaczego kobiety godzą się na związki, gdzie nie czują się do końca akceptowane. Jak już z kimś być to na full.
Nie wiem dlaczego kobiety godzą się na nie bycie królowymi dla swoich facetów. Bosko być królową.
Zanim zamruczysz – Skończy ci się to. Odpowiem – pewnie, że skończy. Jak wszystko. Moje małżeństwo nie miało się skończyć, a proszę. Zanim jednak się skończy przeżyje setki orgazmów, zjem ileś cudownych kolacji, ktoś o mnie zadba, postara się, a ja zadbam i postaram się o kogoś. Nie będę miała ściśniętego tyłka i wk*rwu, że żyje, bo muszę. A raczej wegetuję. Każdy kolejny dzień jest fajny. A przecież wydawało mi się, że już nic mnie nie czeka.