Mam dwóch i siedzi mi w głowie niepokojące, w sumie proste zdanie : „chcesz wychować fajnego mężczyznę – to zostaw go mężczyźnie!”
Takie to banalne! Mimo wszystko czuję gdzieś podskórnie, że tak trzeba, oddać, zostawić, wypchnąć w świat męski. Niech się zmierzy, porównuje, szuka męskich autorytetów, znajdzie się w swoim gronie. To takie krótkie zdanie, a ja mam tyle wątpliwości:
Co to znaczy zostawić? Tak po prostu? Nie obgadać tego wcześniej z mężem, partnerem, chłopakiem , starszym bratem, dziadkiem, kolegą?
A może zbadać grunt i ustalić zasady? Nie uczestniczyć, ale z daleka obserwować, z dumą przyglądać się kontrolnie staranniej wymalowanym okiem (bo przecież więcej czasu było na make-up
Udawać, że nas to kompletnie nie obchodzi – zostawić ich panów, to znaczy wyjść z domu samej i zająć się wszystkim tylko nie interwencją w ich tworzący się świat. Nawet telefon wyciszyć, by nie odpowiadać na pytania typu” gdzie są pieluchy?”, „co ma dać do picia?”, „o której starszego, szkolnego ma położyć spać na drzemkę popołudniową…”
A dlaczego właściwie mam tych moich młodych mężczyzn wypychać do też męskiego świata ? A co? Ja nie jestem wystarczająca? Ja niby nie podołam?? Ukochana mamunia? Przecież to do mnie pierwszej lecą jak sobie rozbiją kolano, albo w nocy śni się koszmar to mamunie wołają.
Wyrzuty sumienia. Czy to nie czasem jest pójście na łatwiznę? Przecież mam dwóch chłopców, zostawiam ich mężowi, dziadkowi, bratu itd., a ja sobie leżę do góry brzuchem zadowolona, że nie mam dwóch córek…, a potem ze stresu i zżerających wyrzutów sumienia obgryzam świeżo pomalowane paznokcie.
I jeszcze jedno, chyba najważniejsze. Czy ci dorośli mężczyźni są na to gotowi? Już widzę oczyma wyobraźni, gdy planuję iż mój kochany mąż spędzi cały dzień z synkami. Wymykam się, nie przeszkadzam, nie interesuję. Co się okazuje po powrocie? Zupełnie przypadkowo przejeżdżała jego mamusia, była w pobliżu, akurat ugotowała zupkę i musiała przywieźć…
A teraz weźmy dziadka. Przyjedzie po wnuki ze wspaniałą intencją zabrania ich na basen, potem obiad w restauracji, a następnie spacer po parku. Brzmi wspaniale! Jak się kończy? Babcia pojechała też, bo dziadka boli kręgosłup i on by sobie naprawdę popływał , a nie pilnować dzieci w wodzie brodząc po kolana. Babcia restaurację wybiła wszystkim z głowy bo już nagotowane, lepsze w domu, świeże i taniej. Na ów obiad wpadła ciocia, która z ogromnym zapałem i chęcią wzięła chłopców na spacer i plac zabaw… dziadek nie dołączył bo musiał po tak obfitym posiłku się położyć.
Walczę nieustannie z tym zdaniem i chyba trochę w zależności od dnia, nastroju, okazji różne warianty przerabiam z chłopcami. Spalę obiad, robie trzecie pranie, zbieram dziesiąty raz autka po całym domu i wychodzę do pracy w wałkach na głowie… to nie ma takiej opcji bym była najukochańszą, cudowną i niezastąpioną mamunią. Sio do taty na rower, spacer, kosić trawę razem, choć by do sklepu niech wyjadą na pół dnia!
Inny dzień, który zaczyna się od wyrzutów, że zapomniałam dać wody dziecku do szkoły i nawet nie ma grosza by sobie ja kupić. Drugi w nocy przespał całą noc nie wołając mamuni by przytuliła ( już mnie nie potrzebuje?), a jak się już obudził to jakoś nie uśmiechnął się , nie dostałam buziaczka. Bardzo szybko przychodzi mi do głowy pomysł, że za mało czasu im poświęcam, że jestem taka nieobecna. Hmmm nie mam dziś właściwie dużo obowiązków. Posprzątam by mieli przestrzeń ze mną do zabawy, pogram w piłkę w ogrodzie z nimi – przecież oni tak lubią jak się wygłupiam. Pojadę jeszcze do miasta załatwię tysiące spraw razem z nimi bo co to za problem? Nie potrzebuje pomocy, nie będę się prosić o przechowanie ich, a to że w trakcie każdy się gdzieś rozpełza, pokłócą się, pobiją nawet to wszystko jest do opanowanie.
Zadowolona, spełniona, bo przecież kolejny raz przekonuję samą siebie jak idealnie potrafię się starać, tak… jestem idealna w wiecznym staraniu się.