Czy brzuch ciężarnej można dotykać bez pytania i czy przyszłej mamie w ogóle wypada się malować? – przeczytaj, co o tym wszystkim sądzi dziennikarka i prezenterka telewizyjna Katarzyna Burzyńska-Sychowicz.
„To co, z make upem nie szalejemy?”- bardziej stwierdziła niż zapytała makijażystka, przygotowując mnie do pracy. „Niby dlaczego?” – wypaliłam oburzona zgodnie z nazwiskiem i stanem, w jakim się znajduję. Bo w ciąży kiedy coś mnie denerwuje, to 30 razy bardziej, więc strzeż się pionie charakteryzatorski! „No wiesz…niedługo zostaniesz mamą…” – zawiesiła głos. I co w związku z tym, ja się pytam?! W ciąży to już nie przystoi malować się mocniej? A może w ogóle nie powinnam się malować a na mojej twarzy powinien malować się wyraz udręczenia i troska? Nie powinnam też farbować włosów, jeść surowej ryby i ostrych potraw. Nie pracować (Matko! Przecież to już 8 miesiąc!) O aktywności fizycznej nie wspomnę…Bo tempem ciąży – według niektórych – powinno być tempo zastoju. Bo bezczynność jest matką doskonałości w ciąży. Bo wolność w tym stanie to zatruta wolność. Chrzanić to! Nie ma we mnie zgody na takie myślenie! I wiecie co? Ja to wszystko robię, co więcej: łapie się na cichej dumie z tego. Powinnam być notowana przez policję? Powinnam się z tego tłumaczyć? Komu to potrzebne?
Cicho natomiast nie jestem, kiedy ludzie atakują i obłapiają mój brzuch. Obłapiają i atakują. Bo czyjś brzuch ciążowy tak traktować można. Bezkarnie. Bez ostrzeżenia. Obsesyjnie. Jak nagła cholera. Jest na to przyzwolenie społeczne. On może przechodzić jak moneta – z rąk do rąk. Co więcej – są tacy, którzy – uwaga: niestety znam to z autopsji – składają na nim hałaśliwe pocałunki (sic!). Uważam, że takie jednostki zasługują na bójkę, po której zmiata się z parkietu zęby. Na szczęście są też uprzejmi i dobrze wychowani, tacy, którzy mają wyczucie, podchodzą do sprawy w sposób właściwy i pytają: ”Mogę dotknąć?”, tyle, że już po fakcie dotknięcia, dodając filuternie: „Za późno!”, umykając w radosnych podskokach. To typ żartownisi i harcowników. Żywym symbolem triumfu kobiety w ciąży nad nimi byłby błyskawiczny odruch, refleks o sile tornada, który pozwala odpowiednio szybko zrobić unik, co graniczy z cudem niestety…
Cud narodzin. No właśnie… Mój stan prowokuje inne matki do szokujących zwierzeń, do bolesnych wynurzeń, do cierpkich wywnętrzeń. Chętnie posłuchałabym odprężających historii z życia doświadczonych położnic, tego typu anegdot, które uspokajają, które służą temu, żeby jeszcze bardziej naładować się pozytywną, powtarzam pozytywną i jeszcze raz: pozytywną energią. Ale nie… One przerabiają na mnie swoje traumy, które budzą moje obawy utraty przytomności. Jestem akuszerem, który odbiera informacje o problematycznych porodach, przygodach ze skalpelem (i nie chodzi o ćwiczenia z Ewą Chodakowską), krwawych karmieniach, kolkach i innych nieszczęściach. Dzięki nim wiem o porodach tylko najgorsze rzeczy. W tych historiach wszystko, co się tylko może nie udać, nie udaje się.
Już wolę jak pokazują zdjęcia swoich dzieci…
I jeszcze te ksywki ciążowe… Mam koleżankę z pracy, która od jakiegoś czasu zwraca się do mnie per „kulka”. Że niby „kulka” teraz do mnie pasuje. Czy mi to pasuje? Ostatnio dałam jej do wiwatu, mówiąc: pas! Czy jestem trochę agresywna w ciąży? Tak. Wstyd i kompromitacja. Pochwalam. Sama siebie.
Podsumowując: mam swoje drobne opinie o sprawach tego matczynego świata. Ja nie mogę stać w bezruchu, ja muszę gdzieś pędzić! Co w ciąży można a czego się wystrzegać? Wiem, że na pewno nie da się ucierać masła z cukrem (przynajmniej w pozycji stojącej), zrobić domowego pedicure’u. No i że koszulka częściej się brudzi i moczy na brzuchu, bo On Cię wyprzedza. Cała reszta to wyprzedzanie stereotypów, walka z demonami ciąż innych i staranie się, żeby moja orkiestra ciążowa grała na całego i nie kurczyła się – tak jak i szyjka macicy.