Go to content

„Powiedziała, że od lat jej nie pociągam. Te słowa są we mnie do dziś”. O tym, co czuje zdradzany mężczyzna

Fot. iStock

Zdradzający mężowie, skrzywdzone kobiety, niewierne żony mówiące: „Ja też mam prawo”.  Listy, artykuły, wywiady. Ale dlaczego nigdzie nie ma mężczyzn, którzy zostali zdradzeni?

– Jesteśmy mniej ekshibicjonistyczni – mówi Jakub. 37 lat, ojciec dwóch synów (4, 7 lat).

Katarzyna Troszczyńska: Ale zgodziłeś się na rozmowę.

Jakub: Bo chciałbym przełamać stereotypy. Nie każdy mężczyzna marzy o innych kobietach, oddziela seks od miłości. Są wśród nas faceci z zasadami. Ja mam zasady, nie miała ich moja żona.

Może po prostu się zakochała?

Tak. I nie o to mam żal. Mam żal o formę. Zadzwoniła z wyjazdu służbowego i powiedziała: „to koniec, wyprowadzam się”. Żadnego „nie wiem, co się dzieje”, „chodźmy na terapię”. A przecież nie byliśmy tylko parą, ale rodziną. Dzieci, mieszkanie, sprawy. Dziesięć lat małżeństwa do kosza.

Nie spodziewałeś się?

Nie. Choć potem, oczywiście, po nitce do kłębka zacząłem dochodzić prawdy. Jej nagłe wyjazdy, wieczory na mieście, obsesyjne dbanie o siebie, pilnowanie telefonu.

Najśmieszniejsze jest to, jak ludzie udają, że o niczym nie wiedzą. Nie chcą się wtrącać. Dopiero, gdy zacząłem pytać znajomych wprost, ktoś powiedział: „Tak, widziałem ją z innym w markecie”, „Tak, słyszałem, jak rozmawia przez telefon i mówi: musimy teraz trochę uważać, on czegoś się domyśla”.

Wtedy, gdy zadzwoniła, że się wyprowadza, powiedziała, że ma romans?

Nie. Na początku zaprzeczała. Winę zwalała na mnie: „Jesteś beznadziejny, zmarnowałeś mi życie, od dawna czuję do ciebie wstręt”. Dla mnie to był szok. Kilka dni przed tym przyszła do pokoju, w którym pracowałem: „Masz ochotę na seks?”. Dziś myślę, że może to był pożegnalny seks. A potem myślę: kochała się i ze mną, i z nim. Masakra.

Wasze małżeństwo twoim zdaniem było dobre?

Nie wiem. Na pewno byliśmy ładną rodziną. Choć było chłodno między nami. Bardzo rzadko się kochaliśmy. Kiedyś powiedziała: „Zrób to szybko, nie lubię gry wstępnej”. Potem tłumaczyła: „To przez pracę, jestem zmęczona, przepraszam”. Czasami zdarzał się  fajny seks. Dopiero potem pomyślałem: „Ona zawsze robiła to ze mną po alkoholu”. Faceci nie analizują, jest zmęczona, okej, tyle. Napiła się wina, bo kolacja sobotnia – też normalne. Pewnie nie przytulała mnie tak często, jakbym chciał. Ale potem przychodzili do nas znajomi, oglądaliśmy filmy, rozmawialiśmy. Myślałem: „Mam super rodzinę”

Tłumaczyłem sobie, że kryzysy to przez dzieci, że to naturalny etap. Że i tak mam dużo. Mijamy się, każdy to przerabia. Do tego jeszcze praca, ja w dużej firmie, ona w dużej firmie.

Pracoholicy?

Ona nie. Miałem nawet pretensje, że tak lekko podchodzi do spraw zawodowych. Jej nie zależało na rozwoju. Najważniejsze były zakupy, przyjaciółki, relaks.

Nie przemawia przez ciebie teraz żal?

Pewnie trochę tak. Była bardzo dobrą matką, świetnie gotowała, zajmowała się domem. Ale naprawdę to ja ogarniałem nasze życie. Zarabiałem więcej, ona prawie wcale. Nie chciała przenieść się do innego działu, poszukać lepszej pracy. Byłem też odpowiedzialny za jej finansowe wpadki. Tu od kogoś pożyczyła, tu zadłużyła kartę kredytową, kochała wydawać, ale nie zarabiać. I nawet bym się nie czepiał, gdybyśmy mieli bardzo dużo pieniędzy. Ale nie mieliśmy.

Słyszysz, co mówisz: „Była dobrą matką, świetnie gotowała, zajmowała się domem”, a ty miałeś pretensje, że nie zarabia?

To nie tak. Przeszkadzało mi to, że jest lekkoduchem. Nie rozumiałem tego.

Może więc problem w tym, że potrzebowałem innej kobiety? Ale nie sądzę, bardzo ją kochałem. Jestem tylko odpowiedzialny i nie rozumiem, jak można się zadłużać na sukienki, czy nowe buty.

A wasze początki?

Namiętne. Poznaliśmy się na studiach, na imprezie u znajomych. Przez pierwsze parę lat byliśmy nierozłączni. Szybko razem zamieszkaliśmy, wzięliśmy ślub. Ona była wtedy otwarta, ciepła, czuła. Miała w sobie magnes, bardzo przyciągała ludzi. To zresztą spodobało mi się w niej na początku. Wtedy wydawało mi się, że jesteśmy tacy sami. Klasyka.

Co zrobiłeś, gdy powiedziała, że odchodzi?

Myślałem, że zwariowała. „Ale jak to? Co się stało?” – pytałem. Byłem w szoku. Wtedy ona spokojnym tonem mówiła: „Nic już do ciebie nie czuję, to się działo od dawna”. To był marzec. Jeszcze w lutym byliśmy na weekend w Mediolanie. Cały dzień zakupy, zwiedzanie, wieczorami kolacje, wino i seks. To były jej urodziny, kupiłem jej chwilę wcześniej auto, o którym marzyła. Gdy w takiej sytuacji słyszysz: „Brzydzę się tobą”, nie wierzysz, że to w ogóle możliwe. A ona mówiła, że bardzo próbowała to ratować, ale nie wyszło. I że właśnie wtedy, w lutym, ratowała nasze małżeństwo.

A on?

Znali się z pracy. Romans zaczął się chyba od imprezy gwiazdkowej w firmie. Wiem, bo potem dostałem obsesji. Zacząłem ją śledzić, podglądać Facebook’a. Najgorsze było to, że ona całą winę zwaliła na mnie. Zniszczyłem jej życie, jestem potworem. Doprowadziła mnie do takiego stanu, że pomyślałem: „W porządku, znajdę mieszkanie, wyprowadzę się, zostawię jej wszystko. Niech ma dobrze, to moja wina”. Przez kilka dni nic nie jadłem, nie spałem, butelkami piłem nervosol. Tak mnie zastał przyjaciel z pracy. „Jezu, jak ty wyglądasz? Anka cię nakryła z inną?”. To są te stereotypy, zawsze się uważa, że to facet zdradza. A przecież związki rozpadają się z różnych przyczyn. Ten mój kumpel,  gdy usłyszał, o co chodzi, powiedział: „Dlaczego ty masz się wyprowadzać, przecież to rozpad małżeństwa z jej winy”. Wzmocnił mnie. Wróciłem do domu i powiedziałem, że się nie wyprowadzę, że jak chce, niech odchodzi sama. Że mam to gdzieś, ale musi się dzielić ze mną opieką nad chłopcami „pół na pół”.

Poszła na to?

Powiedziała: „Ale mnie urządziłeś!”. Wtedy wciąż zaprzeczała, że kogoś ma. Dopiero, kiedy rzuciłem jej wydrukami wiadomości z FB, powiedziała: „A, chodzi ci o Piotrka?”. To było chyba najgorsze. Totalne zobojętnienie. Czułem jej luz, jej energię, radość. Wyprowadziła się pod koniec kwietnia. Pamiętam, tuż przed weekendem majowym zabrała wieczorem dzieci. Chodziłem po pustym mieszkaniu, a potem całą noc jeździłem autem po mieście. Kolejne dni to był koszmar, jakby ktoś wypalał wnętrzności gorącym żelazem. Nigdy wcześniej nie czułem takiego cierpienia. To trwało ponad miesiąc. Zmieniło się, gdy wyjechałem służbowo do Toronto.

Tylko?

A ile, twoim zdaniem, powinno trwać? Ten miesiąc też był różny, bo gdy byli u mnie Antek z Frankiem, im w 100 procentach poświęcałem czas, ale gdy byłem sam – masakra. Byłem na służbowym wyjeździe, gdy  mój kumpel wrzucił mi link do tindera, zalogowałem się, zacząłem rozmawiać z jakimiś dziewczynami. To nie było nic poważnego, ale wtedy pomyślałem: „Dość”, nie przeżyję tak więcej ani jednej minuty mojego życia.

Twardy jesteś?

Myślę, że mężczyźni przeżywają rozstania inaczej niż kobiety. Bardzo cierpią na początku, ale potem odcinają to. Przez miesiąc fantazjowałem o zemście, wyobrażałem sobie, że zniszczę temu kolesiowi życie. A potem po prostu odpuściłem. Zrozumiałem, że nie cofnę czasu i muszę zacząć żyć innym, nowym życiem. Skupiłem się na zadaniach, na wypełnianiu czasu. Miałem kilka dziewczyn na chwilę, podreperowały moje poczucie własnej wartości, ale szybko uciekałem. Nie byłem gotowy na poważniejsze relacje. Taka sytuacja trwała mniej więcej rok.

A co z Anką?

Kilka kaw, spotkań, pretekstem były dzieci. Na którymś spotkaniu mnie przeprosiła, na kolejnym zapytała, czy jest szansa, żebyśmy zaczęli od początku. Że ten koleś okazał się pomyłką, a ona tęskni. Że dopiero teraz zrozumiała, co czuje.

A Ty?

A ja nic. Nie to, że chciałem się zemścić. Naprawdę nie. Tego dnia, gdy powiedziała, że odchodzi, potem przez kolejne dni – błagałem ją, żebyśmy spróbowali. Nie chciała. Myślę, że po prostu któregoś dnia wszystko pęka i już nie ma znaczenia, że tyle lat, dzieci, marzeń, planów. Tego już po prostu nie ma. Ona już jest tylko matką moich dzieci, byłą żoną. Dziś jestem sobie wdzięczny, że nie wygrała potrzeba, żeby ją zniszczyć. Że nie walczyłem w sądzie o prawa do wyłącznej opieki nad dziećmi, nie manipulowałem nimi.

Nie myślisz, że gdzieś mogłeś sam popełnić jakiś błąd?

Na pewno popełniłem. Największy, że nie stawiałem granic, że nie myślałem o własnych potrzebach i że chciałem być z nią za wszelką cenę. Im dalej odsuwała się ode mnie, tym bardziej się starałem. Nawet, jak chciała nie chciała być ze mną blisko, nawet, gdy mówiła, że się mną brzydzi. Ale to tylko przynosiło odwroty efekt.

Ludzie nie powinni godzić się na żadne upokorzenia w imię tak zwanej miłości. I powinni pamiętać, by przede wszystkim kochać siebie. Straszne jest, co przeżywa człowiek, któremu zależy na drugim. I naprawdę skończmy z tymi stereotypami. Ofiarami wielkich miłości są i mężczyźni, i kobiety. Kobieta też potrafi się odwrócić i zacząć nowe życie.  Nie myśląc o rodzinie. Ja zawsze zastanawiam się, czy naprawdę dużo ważniejsze jest życie zabawne niż odpowiedzialne? Czy ludzie porzucający nie widzą, że zostawiają zgliszcza?