„Porównałabym terapię do wyprawy w góry – ciężko zdobyć szczyt w niewygodnych butach. Myślę, że tak jak powinno się dobrać odpowiednie obuwie na górskie wędrówki, tak każdy, kto chce skorzystać z terapii powinien dobrać sobie terapeutę, któremu będzie mógł zaufać oraz nurt terapeutyczny, który będzie dla niego najlepszy. Bez nawiązania odpowiedniej relacji terapeutycznej trudno pracować nad sobą. Czasem uda się trafić za pierwszym razem, a czasami trzeba pracować metodą prób i błędów. Ale myślę, że warto próbować. Chociaż moja terapeutyczna przygoda nie była prosta, wiele jej zawdzięczam”, mówi Aleksandra Chmielewska, która właśnie zadebiutowała powieścią „Niewypowiedziane”.
Czy twoja książka w dużej mierze autobiograficzna?
Nazwałabym „Niewypowiedziane” powieścią autobiograficzną, a nie typową autobiografią. Wszystkie opisane emocje i przemyślenia są prawdziwe, ale niektórym sytuacjom nadałam nieco bardziej literackiego charakteru. Tytuł nasunął mi się pewnego zimowego dnia, kiedy jechałam do pracy i stwierdziłam, że pasuje idealnie.
Zawsze byłam bardzo skryta. Nie mówiłam o emocjach, uczuciach czy trudnych sytuacjach, nie chcąc być dla nikogo problemem. Był czas, że starałam się być niewidzialna. Niestety wszystkie kłębiące się we mnie emocje, których nie potrafiłam odreagować, rozrywały mnie od środka, a trzymanie ich w sobie pochłaniało ogromne pokłady energii. Uświadomiłam sobie, że kiedy opublikuję książkę, to, co przez tyle lat było niewypowiedziane, teraz będzie niemal wykrzyczane. To nie jest łatwe, zwłaszcza, że nie zdarza mi się krzyczeć. Mam jednak nadzieję, że mój krzyk będzie też krzykiem tych, którzy sami krzyczeć nie potrafią, bo nie mają siły, bo za bardzo się boją, bo myślą, że nie powinni… I mam nadzieję, że to przyniesie coś dobrego.
Jak to się stało, że przełamałaś swoją nieśmiałość i zostałaś pisarką?
Od kiedy pamiętam lubiłam pisać. Był to mój sposób na wyrażanie siebie i uporządkowanie kłębiących się w głowie myśli. Pisanie przychodziło mi z większą łatwością niż mówienie, więc przelewałam na papier kotłujące się we mnie emocje, a wtedy łatwiej było mi je nazwać i zrozumieć. Poza tym przynosiło mi to ulgę, bo to, co tak długo nosiłam w sobie, wreszcie mogło się ze mnie wydostać. I mogłam zobaczyć, jak długą drogę udało mi się pokonać.
Kiedy zdecydowałam się, żeby opisać swoje doświadczenia i stworzyć z nich książkę, pojawiła się nadzieja, że może moja historia będzie w stanie komuś pomóc. Nie ukrywam, że decyzja o wydaniu tak osobistej książki pod swoim nazwiskiem nie byłam prosta, ale mam nadzieję, że pokazanie światu siebie prawdziwej, pokazanie drogi, którą przebyłam, ze wszystkimi wzlotami i upadkami, zainspiruje kogoś do pracy nad sobą, da komuś nadzieję na zmianę, pomoże kogoś zrozumieć.
Masz 33 lata. Mam wrażenie, że jesteście pierwszym pokoleniem, które nie wstydzi się mówić o zaburzeniach lękowych, depresjach, nadwrażliwości, atakach paniki konieczności korzystania z leczenia psychiatrycznego i terapeutycznego?
Coraz więcej osób ma świadomość, że depresja to choroba wymagająca leczenia, a korzystanie z pomocy psychoterapeuty jest szansą na rozwiązanie swoich problemów, a nie powodem do wstydu. Myślę, że dużą rolę odgrywa fakt, że zdrowie psychiczne przestaje być tematem tabu. Moim zdaniem to, że coraz więcej osób publicznych mówi otwarcie o swoich problemach odczarowuje nieco obraz osoby korzystającej z pomocy psychiatry – już nie kojarzy się ona jedynie z niemającym kontaktu z otoczeniem szaleńcem w kaftanie bezpieczeństwa, lecz pokazuje, że zaburzenia psychiczne mogą dotknąć każdego, a ich objawy niekoniecznie są widoczne na pierwszy rzut oka.
Mimo że faktycznie z coraz większą otwartością mówi się o problemach psychicznych, mimo przepracowania na własnej skórze problemu i myśli, że może moja historia komuś pomoże, im bliżej było premiery książki, tym większe wewnętrzne napięcie odczuwałam. W jakimś stopniu obawiałam się reakcji otoczenia na moją książkę. Nikt tak naprawdę nie wiedział, czego doświadczyłam i jak było mi z tym trudno.
Bałam się, że ludzie będą na mnie patrzeć tylko przez pryzmat choroby. Bałam się oceny. Bałam się odrzucenia. W pewnym stopniu wciąż się boję, a jednak, mimo iż od premiery książki minęło niewiele czasu, dostałam już kilka sygnałów, że to, co napisałam było dla kogoś ważne i nie żałuję, że zdecydowałam się podjąć akurat taką tematykę.
Dlaczego tak trudno było ci się otworzyć przed terapeutą? Piszesz też że na różnych etapach terapia była dla ciebie zawodząca.
Po pierwszym rozczarowaniu, poczuciu odrzucenia i niezrozumienia, trudno mi było podjąć decyzję odnośnie tego, żeby spróbować jeszcze raz, a jednak miałam poczucie, że samej nie uda mi się poukładać tego całego bałaganu, który w sobie miałam, dlatego postanowiłam skorzystać z pomocy. Moją sytuację komplikował fakt, że potrzebowałam bardzo dużo czasu, żeby zaufać i w jakimś stopniu poczuć się bezpiecznie, zarówno z terapeutą, jak i samą sobą w towarzystwie terapeuty. Miałam ogromne trudności z mówieniem – wyrażaniem myśli, nazywaniem emocji, a nawet odpowiedzią na pytanie, jak minął mi poprzedni tydzień. Jednak moja terapeutka była cierpliwa i szukała różnych dróg dotarcia do mojego wnętrza. Chyba najbardziej pomocna była dla mnie propozycja pracy z wykorzystaniem maili, które wysyłałam terapeutce, a potem omawiałyśmy ich treść podczas sesji, i które wykorzystałam później podczas pisania książki. To mocno popchnęło proces terapeutyczny do przodu, a mi pomagało wyrazić siebie i stany, w których się znajdowałam. Uczyłam się otwierać, ufać, nazywać swój wewnętrzny bałagan i powoli go porządkować, aż wreszcie doszłyśmy w terapii do momentu, kiedy terapeutka powiedziała, że nie jest w stanie już więcej mi pomóc. Bardzo mnie to wtedy zabolało, jednak z perspektywy czasu patrzę na to trochę inaczej. Jestem wdzięczna terapeutce za towarzyszenie mi w podróży w głąb siebie i doprowadzenie mnie do miejsca, z którego mogłam dalej ruszyć sama, choć na naszej ostatniej sesji nie wierzyłam, że dam radę. Jestem też wdzięczna sobie, za to, że pozwoliłam sobie przyjąć pomoc, mimo że nie było to dla mnie łatwe.
Moment, w którym kończy się książka był dla mnie momentem przełomowym, w którym zaczęłam piąć się w górę. To był początek kolejnego, dużo bardziej świadomego, etapu walki o siebie. Przeszłam jeszcze jedną psychoterapię, w innym nurcie. Nie powiedziałabym, że była lepsza czy gorsza, była po prostu zdecydowanie inna niż ta wcześniejsza i pozwoliła mi przyjrzeć się z nieco innej perspektywy mojemu wewnętrznemu dziecku, które od lat domagało się uwagi. Mam poczucie, że było to niejako uzupełnienie poprzedniego procesu terapeutycznego. Wreszcie, po latach samonienawiści i walki ze sobą, choć przez chwilę mogłam spojrzeć na siebie z akceptacją.
Czasem, kiedy z perspektywy czasu patrzę na drogę, którą przeszłam, żeby być w miejscu, w którym jestem teraz, nie mogę uwierzyć, że udało mi się ją pokonać. W jakimś sensie czuję się dumna, zwłaszcza, że tylko ja wiem, jak dużo mnie to kosztowało, ale mam świadomość, że prawdopodobnie bez psychoterapii nie udałoby mi się dojść tak daleko.
Pięknie opisujesz moment wynurzenia się na powierzchnię po dwóch latach terapii. Czy możesz nam opowiedzieć, jak czuje się człowiek, który ma w końcu remisję depresji?
To doświadczenie trudne do opisania. Porównałabym to do chłodnego prysznica po upalnym dniu, do znalezienia latarki w ciemnej jaskini, albo do możliwości wzięcia głębokiego oddechu po zbyt długim przebywaniu pod wodą. Choć niektórym może się to wydawać banalne, dla mnie szokującym momentem było poczucie smaku herbaty, który przez poprzednie lata nie był dla mnie wyczuwalny. Do dziś pamiętam to uczucie i niedowierzanie, które mu towarzyszyło.
Kiedy długo przebywa się w stanie beznadziei czy obojętności, wiele chwil przepływa niezauważonych, nie mówiąc już o poczuciu towarzyszących mi emocji, odczuć czy skojarzeń. Dni są bezbarwne, jednakowe, puste. Nic nie ma znaczenia. I przede wszystkim nie ma nadziei, że to kiedykolwiek się zmieni.
Moment, w którym zaczęłam dostrzegać otaczający mnie świat, był dla mnie niezwykle poruszający. Powiedziałabym, że zaczęłam patrzeć intensywniej. Stałam się bardziej świadoma. Czułam się jak fotograf, zatrzymujący chwile w kadrze, dzięki czemu mogły trwać dłużej. Starałam się kolekcjonować te dobre momenty, rozkoszując się nimi. Chyba im dłużej trwał stan względnej równowagi, tym mniej zachwycałam się prostą codziennością, znów uznając ją za coś normalnego, a jednak wciąż lubię łapać dobre chwile, bo wiem, jak są ulotne. Choć teraz czuję dobrze, nawet lepiej, niż kiedyś byłabym w stanie sobie wyobrazić, nie ukrywam, że wciąż boję się, że depresja wróci. Mam jednak nadzieję, że jeśli tak się stanie, świadomość, że poza tą czarną dziurą jest coś więcej, pomoże mi przez to przejść.
Czy dziś ze swojej perspektywy mogłabyś powiedzieć, w jaki sposób najlepiej szukać pomocy, kiedy choruje się na depresję? Czy myślisz, że sama byłabyś w stanie sobie pomóc?
Z pewnością nie byłabym w stanie sama sobie pomóc. Depresja jest podstępna, wciąga jak bagno, z którego samemu trudno się wydostać. Im dłużej się w nim tkwi, tym nadzieja, że sytuację można zmienić i szansa, żeby walczyć i wygrać jest coraz mniejsza. Teraz wiem, że sama zbyt długo zwlekałam ze skorzystaniem ze specjalistycznej pomocy. Często zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym trafiła do specjalisty kilkanaście lat wcześniej. Czy wtedy kolejne epizody depresji miałyby szansę się nie pojawić? Nie wiem. Wiem jednak, że każdy dzień trwania w cierpieniu odbiera siły niezbędne do stawienia czoła chorobie.
Czasem łatwo przegapić moment, w którym warto zacząć szukać pomocy. Nasze ciało na różne sposoby wysyła sygnały ostrzegawcze, że czas zwolnić i zadbać o siebie, jednak wielu z nas uparcie je lekceważy, zagłuszając ból tabletkami, zmęczenie kolejną kawą, a winę za obniżony nastrój zrzucając na pogodę. Czasem można w ten sposób funkcjonować latami, stopniowo wpadając w coraz większą otchłań i nie zauważając tego, że się w niej zapada.
Jeśli nie masz pewności, czy to już ten moment, w którym potrzebujesz pomocy, spróbuj z kimś porozmawiać. Czasem osoby z naszego najbliższego otoczenia mogą zauważyć niepokojące symptomy w naszym zachowaniu, których sami nie zauważamy. W Internecie możesz też zrobić test skali depresji Becka, który może pomóc orientacyjnie ocenić stan Twojej kondycji psychicznej. Jeśli coś Cię niepokoi, możesz zwrócić się o pomoc do lekarza rodzinnego, lekarza psychiatry, psychologa, psychoterapeuty, centrum interwencji kryzysowej czy zadzwonić na infolinię zajmującą się pomocą osobom w kryzysie psychicznym. Nie bój się prosić o pomoc.
Czy dzięki depresji dostałaś jednak coś dobrego? Za co jesteś jej wdzięczna?
Piękne pytanie. Uśmiechnęłam się. Właściwie nigdy się nad tym nie zastanawiałam, a w jednej chwili przyszło tyle powodów do wdzięczności, że sama się zdziwiłam. Tak, choć może zabrzmi to dziwnie, mogę być wdzięczna depresji, bo nauczyła mnie wdzięczności. Właśnie dzięki jej doświadczeniu, pozbawiającej codzienność dobrych chwil, nauczyłam się je dostrzegać i doceniać.
Uczę się otwierać na siebie, słuchać swoich potrzeb i żyć w zgodzie ze sobą. Idąc drogą w głąb siebie, spotkałam wspaniałych ludzi, którzy pokazali mi moją wartość i wierzyli we mnie, kiedy ja sama w siebie nie wierzyłam. Każdego dnia uczę się też nawiązywać relację ze swoim ciałem, obserwując, jak bardzo sfery ciała i emocji są ze sobą powiązane i jak zadziwiające efekty można osiągnąć, kiedy bierze się pod uwagę ich wzajemne oddziaływanie.
Dzięki doświadczeniu dysocjacji i poszukiwaniu drogi do tego, żeby wreszcie poczuć, trafiłam na szkolenie z osteopatii czaszkowo-krzyżowej, nie tylko doświadczając niezwykłego poczucia przynależności do grupy, lecz także zdobywając nowe umiejętności w pracy ze sobą i drugim człowiekiem, które być może otworzą nową furtkę na mojej drodze zawodowej. No i napisałam książkę, która, mam nadzieję, że choć dla jednego czytelnika stanie się impulsem do działania, a dla mnie jest niezaprzeczalnym dowodem mojego uporu w walce o siebie.
Aleksandra Chmielewska (ur. 1989) – z wykształcenia pedagog, od swoich podopiecznych uczy się odnajdowania dziecięcej radości w codziennych sytuacjach. Interesuje się psychologią, biblioterapią i fotografią. Współpracowała ze Stowarzyszeniem Rodziców Dzieci Niepełnosprawnych „Światełko”, uczestnicząc w realizacji projektu „Bajki bez barier”, gdzie napisała czternaście opowiadań psychoedukacyjnych na temat różnych chorób i niepełnosprawności, skierowanych do dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym.