Normą jest uczeń czwórkowy, który z niektórych swoich ulubionych przedmiotów dostaje szóstki i piątki. Jednak system szkolny promuje głównie intelekt i czasem jeszcze zdolności sportowe. A przecież od ocen o wiele ważniejsze jest to, czy twoje dziecko potrafi sobie radzić z emocjami, czy umie się uspokoić. Jak reaguje, gdy koleżanka stłucze kolano. Jak radzi sobie z porażką, gdy dostanie jedynkę? Albo dyskomfortem, gdy ktoś go wyśmieje”, mówi Agnieszka Stążka-Gawrysiak. coachka kryzysowa, mentorka, trenerka Instytutu Pozytywnej Terapii Kryzysu. A wszystko zaczęło się od rozmowy o tym, jak uczyć samodzielności nasze dzieci.
Czy możemy porozmawiać o samodzielności naszych dzieci w kontekście nowego roku szkolnego? Co nas najbardziej stresuje?
– Kiedy zbliża się ważna zmiana w życiu dziecka (np. pójście do przedszkola, zerówki czy szkoły), często w rodzicach wzmaga się napięcie. Patrzą na swoje dziecko, które nie potrafi założyć skarpetek i zaczynają się martwić i denerwować. Projektują tę sytuację na przyszłość: już za kilka tygodni, już za kilka dni dziecko idzie do placówki, a jeszcze nie potrafi się samo ubrać.
Nasze dzieci są wrażliwe jak barometry i natychmiast czują lęk i napięcie rodzica. Dlatego w takiej sytuacji zawsze lepiej wziąć głęboki oddech i postarać się być „tu i teraz”. Pomyśleć sobie: „W tym momencie moja córka nie potrafi założyć skarpetek. Ale to może nijak mieć się do tego, co będzie za dwa miesiące albo za trzy tygodnie”.
Pamiętajmy też, że takie zmiany życiowe jak szkoła czy przedszkole zawsze są dla dziecka stresem. Maluch może czuć się przebodźcowany przygotowaniami i „dobrymi poradami” rodziców i często wtedy cofa się do zachowań typowych dla wcześniejszego etapu rozwojowego. Taka regresja w sytuacji podwyższonego napięcia jest naturalna, wcale nie taka rzadka. Jak to może wyglądać? Kiedy trzylatek już jest odpieluszkowany, ale nagle nie wytrzymuje i moczy się podczas spaceru. Sześciolatek od dawna umie się ubrać sam, a teraz nagle sobie z tym nie radzi.
Na czym będzie polegało wsparcie dla dziecka w takiej sytuacji?
– Na byciu z nim tu i teraz. Najlepiej nie naciskać, nie popędzać dziecka. Pozwólmy mu na spokojne popróbowanie zakładania tej skarpetki. Niestety wielu rodziców nie znajduje w sobie cierpliwości i po minucie poddaje się i przejmuje inicjatywę. Takie działanie będzie kontrproduktywne i na pewno nie nauczy malucha samodzielności.
Kłopot w tym, że zdenerwowany rodzic nie dość, że tę skarpetkę sam założy dziecku po minucie, to jeszcze rzuci kilka kąśliwych uwag, by uspokoić siebie.
– „Jak ty się zachowujesz? Już jesteś uczniem!” albo „Już niedługo zerówka, a ty płaczesz bez powodu!” – takie powiedzenia najlepiej wykreślić ze swojego repertuaru, bo tylko wpajają dziecku, że jak ma sześć lat, to nagle musi wydorośleć, a szkoła to jest jednak nieprzyjemny obowiązek.
Nie warto też dopytywać o wszystko po powrocie ze szkoły. Nawet jeśli bardzo martwimy się. Przykład? Jeśli córka jest nieśmiała i wycofana, to mama zwykle boi się o kontakty rówieśnicze i pyta bez przerwy: „A poznałaś w szkole jakąś miłą dziewczynkę?”, „Opowiedz mi wszystko po kolei, z kim siedzisz w ławce i czy pani jest miła?”. Pamiętajmy, że takie dopytywanie się dokłada dziecku stresu. Dobrym pomysłem na zamodelowanie rozmowy jest opowiadanie o sobie. Możemy mówić o wydarzeniach z pracy, ale tylko takich adekwatnych do wieku malucha. Wtedy uczymy go, że dzielenie się swoimi przeżyciami jest czymś naturalnym i w ten sposób łatwiej nam zachęcać do rozmowy.
Najpierw więc mówimy o sobie, licząc na to, że w ten sposób zachęcimy dziecko do zwierzeń?
– Ja bym usunęła z tego zdania słowo „licząc”. Dziecko ma prawo do mówienia o sobie niewiele albo nawet wcale. Przecież niekoniecznie też wypytujemy dorosłego partnera po powrocie z pracy: „A smakowała ci zupa na lunch?”, „A zdążyłaś dojechać na czas?”, „A szef był miły?”. Nie róbmy dziecku tego, co i dla nas jest nieprzyjemne. My często zapominamy, że nasz sześciolatek to osobny człowiek, osobna jednostka. Gdy traktujemy go jak własność albo jak przedłużenie samych siebie – to na pewno nie uczymy go samodzielności.
Co możemy robić, by jednak tej samodzielności uczyć?
– Pozwalajmy dziecku częściej decydować o sobie w takich codziennych sprawach:
1. czy chce założyć sweterek na spacer;
2. czy chce zjeść cały obiad
3. czy woli odrobić lekcje tuż po szkole, czy dopiero późnym popołudniem. Ja na przykład pozwalam swoim dzieciom odrabiać lekcje później, kiedy już odpoczną, pobawią się i zresetują. Wiem, że one są obowiązkowe i że zmobilizują się do tego koło godziny 18.00.
Kiedy dziecko nie założy sweterka, to przecież się przeziębi. A matki nie mają dziś możliwości brać ciągle zwolnień lekarskich. Dlatego ten sweterek wydaje mi się rzeczą obiektywnie słuszną.
– Myślę, że jeśli mamy chorowitego dwulatka, to faktycznie warto przekonać go do sweterka. Natomiast pięciolatkowi można już powiedzieć: „Biorę sweter do torby. Jak zrobi ci się chłodniej, powiesz mi i go założysz”. Spokojnie, większość dzieci prędzej czy później prosi o sweter, bo nikt nie lubi marznąć. A w ten sposób uczymy nasze maluchy, że określone decyzje prowadzą do określonych konsekwencji. I to jest właśnie nauka samodzielności.
Jednak zawsze w takich sytuacjach warto zadać sobie pytania: „Dlaczego wydaje mi się, że jak moje dziecko nie założy swetra, to od razu będzie tragedia?”, „Dlaczego tak bardzo zależy mi na tej rzeczy?”, „Czy jeśli córka nie zje całego obiadu, to stanie się coś naprawdę złego?” Bo może, jeśli na to pozwolę, to ona dowie się, że kiedy akurat nie ma apetytu, to ma prawo powiedzieć „nie”. Natomiast jeśli bardzo stresuje nas, gdy dziecko nie chce odrobić lekcji, warto zadać sobie inne pytanie: „A co by się stało, gdybym pozwoliła synowi w ogóle nie odrobić lekcji?” Przecież najwyżej dostanie jedynkę, więc czy to będzie jakaś tragedia? Może następnym razem dzięki temu doświadczeniu sam zadba o to, żeby lekcje jednak odrobić?
Ciągle zastanawiam się, czy pani argumenty przekonają czytające ten wywiad zapracowane matki, które mają tyle obowiązków, że nie wiedzą, w co ręce włożyć…
– Zawsze namawiam do zadawania sobie pytań, bo wbrew pozorom odpowiedzi mogą okazać się bardzo głębokie. Może np. okazać się, że mama lubi być zapracowana. Podświadomie wybiera ten pęd i brak uważności wobec dziecka, ponieważ paradoksalnie łatwiej jest jej być w tym kieracie. Zatrzymać się i zastanowić się – dlaczego jej życie jest jednym wielkim stresie i jak ona konkretnie się do tego przyczynia – jest dużo trudniejsze. Bo wtedy trzeba zderzyć się z tym, co się naprawdę czuje.
Czasem jesteśmy tak zmęczone, że nasze dziecko zamieniamy w projekt do wychowania, albo w kolejne zadanie do odhaczenia z listy. A jak znajdziemy w sobie więcej spokoju i uwagi, to naturalnie pojawi się ciekawość, co u tego naszego dziecka słychać, co naprawdę ono myśli o dinozaurach albo o Pokemonach. Może zaciekawi mnie jego opowieść o Minecraftcie? Szkoda tracić to zaciekawienie własnym dzieckiem. To jest przecież osobna wrażliwa istota.
Czasem dostajemy w szkole lub przedszkolu informacje, że nasz syn pozostaje w tyle za grupą rówieśniczą, bo czegoś nie umie. Co wtedy?
– To zawsze jest stres dla rodzica. Opowiem pani historię. Kiedy jeden z moich synów poszedł do przedszkola jako trzylatek, dzień w dzień słyszałam od nauczycielki, że jego „mała motoryka” jest bardzo słaba. Dostawaliśmy więc do domu do rysowania szlaczki. Jak tak codziennie słuchałam tych słów nauczycielki, to byłam bliska uznania, że mój syn jest strasznie do tyłu wobec grupy rówieśniczej. To mnie wtedy bardzo stresowało. Dziś myślę inaczej: Co z tego, że on nie potrafił narysować domkniętego kółka? Przecież ludzie są całością. Ta jedna nieumiejętność nie mówiła o moim synu wszystkiego. On miał przecież wtedy dużą wiedzę o świecie, potrafił się pięknie wysławiać, miał fantastyczne poczucie humoru. Nie ma ludzi, którzy są dobrzy we wszystkim. To jest jakieś chore założenie.
Dziś wiem, że ta sytuacja tak naprawdę niewiele mówiła o moim dziecku. Raczej o stresie nauczycielki w przedszkolu. Nauczyciele są często bardzo zestresowani – to piękny, ale obciążający zawód, a systemowe uwarunkowania nie są zbyt wspierające. I tu mam apel do rodziców: nie dajcie się wkręcać w spiralę stresu, postarajcie się ją przerwać, zachowując spokój i zdrowy dystans. Kiedy młody człowiek jest spokojny i zrelaksowany, łatwiej robi postępy. A kiedy nauczyciel zwraca dziecku i nam uwagę i my krzyczymy potem na dziecko, np. że jest rozproszone i nie potrafi skupić się na lekcji, nic dobrego z tego nie wyniknie. Jeśli więc czujemy presję ze strony nauczyciela, powiedzmy: „Ok słyszę, co pani do mnie mówi. Przyjmuję to. Pogadam z synem na ten temat”. I jednocześnie pamiętajmy, że problem, który zgłasza nauczyciel, to tylko jakiś jeden kawałek tej całości, jaką jest nasze dziecko.
Ale czasem zachowanie spokoju bywa trudne, zwłaszcza że my bardzo lubimy się porównywać. Sama pamiętam jak pękałam z dumy, że moja córka czyta już w wieku 3 lat, a inne dzieci nie. Umierałam zaś ze strachu, gdy widziałam, jak inne dzieci jedzą wszystko, a moja córka tylko cztery produkty na krzyż.
– Porównywanie dzieci to bardzo polska przypadłość. Mówimy: „Mój syn już w wieku 10 miesięcy chodził, a pani córeczka dopiero tak drepcze”, „Moja córka potrafi sama wrócić ze szkoły, a pani syn naprawdę jeszcze siedzi na tej świetlicy?” Pytanie: po co to robimy? Co nam to daje? Czy nie umiemy poprawić sobie humoru inaczej? Porównywanie się nigdy nikomu nie przynosi satysfakcji, nawet tym najlepszym uczniom. Sama pamiętam, że kiedy słyszałam pochwały nauczycieli wobec siebie, wzorowej uczennicy: „Bo Agnieszka to, Agnieszka tamto…”, to czułam się okropnie. Miałam ochotę schować się do mysiej dziury.
Pamiętajmy, że dziecko jest całością, a szkoła docenia głównie intelekt. Dla nauczyciela najlepszym uczniem jest ten, który ma od góry do dołu na świadectwie same szóstki. Jednak to nie jest realne i sensowne wymaganie, bo za bycie prymusem dzieci płacą często…
… swoim zdrowiem, ucząc się wszystkiego od rana do nocy!
– Moim zdaniem tzw. normą jest uczeń czwórkowy, trójkowy, który z niektórych swoich ulubionych przedmiotów dostaje szóstki i piątki. System szkolny promuje jednak głównie intelekt i czasem jeszcze zdolności sportowe. A przecież od ocen o wiele ważniejsze jest to, czy twój syn potrafi sobie radzić z emocjami, czy umie się uspokoić i wyciszyć. Jak reaguje, gdy koleżanka stłucze kolano? Czy jest wtedy empatyczny? Jak radzi sobie z porażką, gdy dostanie jedynkę? Albo dyskomfortem, gdy ktoś go wyśmieje? Czy umie odroczyć przyjemność, np. odłożyć czekoladkę na później?
My kompletnie nie przywiązujemy uwagi do tego, o czym pani mówi. Rodziców bardziej interesuje: odpieluszkowanie, umiejętność samodzielnego spakowania tornistra i skasowania biletu w autobusie. Dla nas to jest – samodzielność.
– Naprawdę jest wiele ważniejszych rzeczy, na które nie zwracamy uwagi. Dam kilka przykładów samodzielności. Jestem głodna – jem. Chce mi się pić – piję. Stłukłam kolano – płaczę, a potem się uspokajam. Szkoła niestety często zabija w dzieciach umiejętność słuchania tych ważnych sygnałów, które płyną z ich ciała. Absurdem jest, by sześciolatek nie mógł napić się wody czasie lekcji.
Mam też taką myśl, że my od dzieci wymagamy zbyt wiele. Sami kompletnie gubimy się w tym, co jest rzeczywistością, a co pobożnym życzeniem. Często do mnie przychodzi mama, która opowiada, że okropnie męczy ją bałagan w domu. Wtedy badam jej rzeczywistość: pytam, czy ona ma panią do sprzątania. Słyszę – nie. A czy mąż lub partner też sprząta w domu – nie. A czy ona pracuje zawodowo – tak, na pełen etat. A ile ma dzieci – troje małych. Wtedy mam ochotę powiedzieć jej: „Kobieto, jakim cudem ty masz mieć porządek w domu?” Ale raczej staram się łagodniej pokazać jej tę perspektywę, że uporządkowany dom w jej sytuacji jest mało realnym celem. A raczej – jest realnym, ale można go osiągnąć ogromnym kosztem zdrowia fizycznego i psychicznego.
Warto więc nauczyć się wybierać: co jest dla mnie naprawdę ważne?
– Same piątki i szóstki czy fakt, że syn przytula siostrę, gdy ta płacze? Umiejętność sprawnego wiązania butów, czy może to, że córka od tygodni wytrwale uczy się wiązać te buty?
Tak naprawdę mam wyraźnie w życiu bardziej przydają się te umiejętności, których nie doceniamy jako społeczeństwo.
– Dokładnie tak samo myślę!
Agnieszka Stążka-Gawrysiak. coachka kryzysowa, mentorka, trenerka Instytutu Pozytywnej Terapii Kryzysu. Pracuje z mamami, które zmagają się z nadmiernym stresem, złością, kryzysem. Pomaga im odzyskać spokój i stworzyć piękną codzienność, a dzięki temu – podarować dzieciom szczęśliwe dzieciństwo.