Go to content

Nawet nie wiem, kiedy moje sekrety zaczęły być warte 40 tys. zł. Jak małżeństwo wyciągnęło mnie z długów

fot. MarioGuti/iStock

Strach wyzwala w ludziach to, co najgorsze. W przeciwieństwie do większości młodych kobiet, które znałam, byłam mniej niż zachwycona przejściem od „ja” do „my”. Nie zrozum mnie źle. Kochałam Wiktora, mężczyznę, którego poślubiałam, ale nie byłam przyzwyczajona do tego, by brać pod uwagę inną osobę. Byłam niezdolna do kompromisów. A przede wszystkim bałam się, że przez małżeństwo stracę siebie: swoją tożsamość, swoją niezależność. To właśnie uczyniło mnie patologiczną kłamczuchą. Mój partner nieświadomie poślubił osobę zadłużoną.

Ciężko pracowałem, aby zbudować udaną i satysfakcjonującą karierę. Zbudowałam nasz dom wg swojego gustu i dziecięcych marzeń. Zdecydowałam też, że będziemy mieć osobne konta. Niestety zanim zostałam żoną, wyrobiłam sobie okropne nawyki, związane z wydawaniem pieniędzy i ani się obejrzałam, a już kłamałam o zakupach, saldach, rachunkach i nie tylko. Zaczęło się od książek, wepchniętych do mojej torby na ramię, żebym mogła udawać, że mam je od zawsze. Niedługo potem zaczęłam zamawiać rzeczy z Allegro, adresując paczki do biura. Po potajemnych wycieczkach do centrum handlowego chowałam torby z zakupami do bagażnika mojego samochodu, a potem ukradkiem pakowałam je do szafy w sypialni, kiedy już byłam sama w domu.

Moje słabości? Markowe buty, dobrej jakości ubrania i sklep z rękodziełem, w którym pracowałam kiedyś na pół etatu i w którym rozwinęłam w sobie zamiłowanie do biżuterii artystycznej i unikatowych ozdób do domu. Jeszcze w czasie studiów nawet nie wiem, kiedy moje sekrety zaczęły być warte 40 tys. złotych.

Wtedy uratowała mnie mama. Ale potem zrobiłam to znowu. Za drugim razem ratował mnie dziadek. Za trzecim ponownie wkroczyła moja mama. Czwarty… już w czasie, kiedy zamieszkałam z Wiktorem. Obiecywałam mu, że zrobię wszystko, aby to się nie powtórzyło. Nie znał mojej historii. Piąty raz zaskoczył mnie samą, saldo na mojej karcie gwałtownie wzrosło ze względu na wysokie oprocentowanie i przytłaczającą potrzebę uczynienia naszego mieszkania idealnym. Wymagało to ręcznie malowanych mebli, grafik na ściany i dodatkowych akcesoriów, które miały unaoczniać mój sukces jako kobiety, pani domu. Kiedy stało się dla mnie oczywiste, w jakie tarapaty się wpakowałam — znowu — poczułem mdłości. Nie chciałam powiedzieć Wiktorowi, ale wiedziałem, że musi wiedzieć. Płakałam, kiedy mu powiedziałam. Moja walka z pieniędzmi nie polegała już na możliwości zakupu samochodu, spłaty kredytu studenckiego czy uzupełnienia zimowej garderoby. Stawką było o wiele więcej.

Po raz pierwszy w życiu oboje przeznaczyliśmy ogromne części naszych dochodów na spłatę kredytu hipotecznego na nasze mieszkanie.. Oszczędzaliśmy na kupno domu za dwa, trzy lata, a gdy to się stało, planowaliśmy założyć rodzinę. Wielkie cele, jeszcze większe przez fakt, że prawie rok wcześniej Wiktor zaufał mi, dając mi zielone światło do porzucenia pracy na pełen etat i kontynuowania wolnego stylu życia, o którym zawsze marzyłam. Byłam zniesmaczona sobą, pamiętając całą wiarę, jaką we mnie pokładał. Każda falbaniasta spódnica, każdy ręcznie malowany mebel, każda para modnych butów z odkrytymi palcami oddalała nas od naszych najważniejszych celów.

Jako osoba, która rzekomo była samowystarczalna, wiedziałam, że muszę sama rozwiązać ten problem. Aby to zrobić, musiałam zrezygnować z niezależności finansowej. Wszystkie moje karty kredytowe przekazałam Wiktorowi.

Uwolnienie się od długów wymagało ode mnie postawienia kilku kroków.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było przeniesienie całego zadłużenia z mojej karty kredytowej o wysokim oprocentowaniu na kartę, która oferowała 0-procentowe oprocentowanie na okres jednego roku. Wpadłam w pułapkę moich wysokich stóp procentowych, a mój rachunek stawał się coraz bardziej nie do pokonania z każdym miesiącem, w którym nie spłacałam w całości salda. Następną rzeczą, jaką zrobiłam, było określenie możliwej do opanowania miesięcznej kwoty do spłacania. I w końcu, najtrudniejsze, przestałam robić zakupy. Wiedziałem, że nie ma innej drogi. Wymagane były drastyczne środki i podjęłam drastyczne środki.

Zrezygnowałam z kart kredytowych, zaczęłam płacić gotówką – niesamowite, jak to zmienia ogląd sytuacji finansowej. Gdy pierwszy raz zapłaciłam gotówką za nowy element garderoby — uroczą szarą spódnicę z kieszeniami — poczułam dreszczyk emocji: byłam z siebie naprawdę dumna. Jak na kogoś, kto przez ostatnie osiem lat czuł winę i strach z powodu swoich finansów, tak dobre samopoczucie w kwestii pieniędzy było czymś niesamowitym.

Teraz zanim coś kupię, zadaję sobie następujące cztery pytania (i Ty też powinnaś):

  1. Czy ten przedmiot jest mi potrzebny?
  2. Jeśli nie jest, to czy jest super i/lub sprawia, że ​​czuję się fantastycznie?
  3. Jak wypada w równaniu: Koszt przedmiotu ÷ ile razy go użyję = warto.
  4. Czy dla tego przedmiotu warto odłożyć nasze cele we dwoje?