Ciągle pan pyta co sądzę o mężczyznach, ach proszę pana jaki pan jest ciekawski, naturalnie myślę o mężczyznach, ale…
Tak, proszę pana, przyznaję, jeśli chodzi o życie, miłość i inne choroby, to trzeba było mnie wywrócić na lewą stronę, rozpruć i zacerować ponownie, żebym się nauczyła pierwszego odwiecznego prawa – prawa do szczęścia. Dziś już mogę powiedzieć z całą stanowczością rozpieszczonego pięciolatka, że jakiemukolwiek bogu, bogini czy diabłu nie służysz, przede wszystkim masz prawo być szczęśliwy.
Twoje prawo do szczęścia ogranicza jedynie prawo innych do szczęścia. Nie możesz więc krzywdzić innych w imię własnego szczęścia, po ludzku rzecz tłumacząc.
Więc, proszę pana, jeśli chodzi o mnie, to jeśli łysa, bezzębna, opasła murzynka żydowskiego pochodzenia będzie w stanie uczynić mnie szczęśliwą i kochaną, to tak mi dopomóż Bóg.
Myślę, że ci, którzy zaglądają komuś pod kołdrę i próbują decydować, co i kto jest dopuszczalne i akceptowalne, nie doświadczyli bólu samotności. Bo jak można mówić, że szczęście z bycia kochanym i wspieranym, jest złe?
Myślę jednocześnie, że prawdziwej miłości i wsparcia najprawdopodobniej też nie doświadczyli, bo inaczej byliby spełnieni i życzyliby innym porównywalnego stanu ekstazy i spełnienia.
Człowieku, który mówisz mi, jak ma się mój partner zachowywać, przed jakim bogiem klękać, jaką mieć skórę i jakim językiem mówić, idź precz! Nie mówi mi nawet, jakiej płci ma być moja miłość. Zajmij się sobą.
Parterze, nic mi po twojej płci, religii, poglądach, wykształceniu i seksualnym wyedukowaniu, jeśli nie czynisz mnie szczęśliwą.
Mam teorię – nie ma miłości bez szczęścia. Na razie nikt tej teorii nie obalił.