Nie ma jeszcze wieczoru, a ja czuję się połamana na tysiące kawałków. Nie, jakby ktoś mnie wrzucił do szamba, do toi toia. Tonę. Nie mogę oddychać.
Gdyby nie terapia, nie wiedziałabym, co się ze mną dzieje. Czułabym się źle, ale odebrała kolejny telefon, odpowiedziała na kolejne pytanie WSZYSTKICH, KTÓRZY MNIE POTRZEBUJĄ.
Nie, nikt tu nie jest zły. Po prostu regularnie mnie zjada. Mówicie, że trzeba stawiać granice, a co z tymi, którzy i tak je przekraczają, choć stoisz i mówisz: „Stop NIEEE”.
Poranek. Odpowiadam na setki pytań dzieci. Nie wiem, czy to taki problem wiedzieć, gdzie się zostawiło książki, pokroić sobie chleb, wyjść z psem, którego się chciało? Wracając do domu kupić sobie ciasteczka, owoce, czy bóg jeden wie, co jeszcze. Dobra, ale to są dzieci. Jestem w stanie zrozumieć, że mnie potrzebują, szukają wsparcia, pytają.
Ale dlaczego robią to dorośli ludzie?
Dlaczego to ja muszę zawozić mamę za każdym razem do lekarza? Dlaczego muszę wystawać w długich kolejkach do aptek. Czy nie ma innych dzieci, siostry, przyjaciela, przyjaciółek?
Ależ ma.
Dlaczego to ja muszę być chłopcem do bicia mojego niepanującego nad impulsami ojca? Ojca, który robi awantury ludziom w sklepie, na parkingu, osiedlu i nie chce słyszeć o tym, że jego zachowanie jest niepokojące i powinien udać się do lekarza? Bo albo to wredny charakter albo zaburzenia? Lepiej się uprzeć i mówić „nie”? A córeczka ogarnie. Do tego będzie znosić regularne wylewanie wiadra pomyj.
Dlaczego moje przyjaciółki i koleżanki nie rozumieją, że do siedemnastej pracuję? Czy muszą dzwonić do mnie kilka razy dziennie, żeby mi opowiadać szczegóły ze swojego życia. Ten zrobił, ta powiedziała. Z dwoma przerabiam wciąż te same historie, chociaż gdyby wyciągnęłyby wnioski z rozmów (do których przecież za każdym razem dochodzą same) – byłyby już dużo dalej.
Mam się, zresztą, zachowywać w określony sposób. Milczeć. Słuchać. A jeśli jestem pytana o radę– mam odpowiadać tak, jak im pasuje, bo inaczej słyszę: „Powinnaś być po mojej stronie”.
Jestem. Ale jestem też cholernie zmęczona. Nie jestem wiadrem na pomyje. Konfesjonałem. Pracuję, muszę zarabiać. Chcę mieć wolny czas. Nie chcę, żeby ktoś na mnie pokrzykiwał i wylewał na mnie brud całego swojego życia. Nie codziennie, nie zawsze. Może byłam taka przez lata, ale mam już dość.
A teraz odwróćmy sytuację, co gdy ja czegoś potrzebuję? Nagle nikt nie ma czasu. „Będzie dobrze” rzuca mi przyjaciółka. Ta sama, która mówiła wcześniej, że źle ją wspieram.
Kochani, znikam. Kocham Was, uwielbiam, ale chcę zająć się SOBĄ. Chcę usłyszeć własne myśli i pragnienia, bo na razie to jestem mistrzynią w odgadywaniu cudzych i w pomaganiu, by zostały zrealizowane.
Nie chcę być tą dobrą, która zawsze pomoże. Sami widzicie jaka jestem wściekła.
Przykro by Wam było gdybym okazała tę furię, którą w sobie mam.
Teraz musicie rozwiązać sami swoje sprawy.
Dziewczyny, te dobre, wspierające innych, rezygnujące z siebie. Nie warto tak się gwałcić.
Dawajmy innym, gdy same mamy.
Inaczej któregoś dnia budzimy się i czujemy się właśnie, jak dziś ja– jakbyśmy tonęły w szambie i nie widziały nawet własnej ręki, a co dopiero stopy.Szkoda życia, szczególnie, że inni tego naprawdę nie doceniają.
A nawet jeśli doceniają– to jakim kosztem. Gdzie w tym my?