Dziś podejmę temat „maminsynków”. Rozwinę go z trzema zaprzyjaźnionymi kobietami, których głosy bardzo cenię. Myślę, że dzięki ich doświadczeniu życiowemu, rozsądkowi, a także psychologicznej wiedzy, poniższe opinie pozwolą nam przemyśleć temat. Może nie gruntownie – ze względu na miejsce i charakter tej publikacji, ale na pewno wielu osobom, które mierzą się z podobnymi dylematami, przyniosą moc nieocenionych refleksji.
Zadam Paniom dzisiaj dwa, proste pytania. Zobaczymy, jak każda z nich podejdzie do zagadnienia…
Marcin Michał Wysocki: „Maminsynkowie” – dla mnie osobiście, jako faceta, to niemiły temat, gdyż mam wrażenie, że spotykam coraz więcej mężczyzn, którzy nie potrafią oderwać się od swoich matek i odciąć pępowiny. Jeśli nawet nie żyją z mamusią do późnych lat pod jednym dachem, to ze źle pojmowanej miłości i lojalności, wprowadzają matkę w detale swojego prywatnego życia, a potem kierują się jej ocenami we własnym działaniu. Pół biedy, jeśli są samotni – ich sprawa. Gorzej, jeśli sprzedają rodzicielce intymne sprawy, dotyczące ich relacji z dziewczyną czy żoną. Wtedy tworzy się niezdrowy trójkąt, w którym dwie osoby grają na jedną. I facet mógłby się okazać okej, gdyby nie pełne poddaństwo maminym osądom, opiniom, a nawet decyzjom. Droga Doroto, czy spotykasz takich mężczyzn?
Dorota Sadowska: Drogi Marcinie Michale. Muszę szczerze przyznać, że na szczęście jakoś mnie omijają szerokim łukiem tacy mężczyźni. Być może wyczuwają moją siłę… Nie jestem typem kobiety lubiącej matkować facetowi. Teraz tym bardziej – mam dwójkę dzieci i to mi wystarczy:).
Przyczyny należy szukać w matkach, które wychowują takich chłopczyków. Z jakiegoś powodu, dla mnie niezrozumiałego, nie godzą się z ich dojrzewaniem, chcą uchronić ich od każdego błędu. Mają problem z wypuszczeniem ich z gniazda. Jest to źle pojmowana miłość.
Inną sprawą może być kontekst finansowy. Z tego względu często – nie tylko mężczyźni –przedłużają swój pobyt w rodzinnym domu. Jeśli rodzicielka ma inklinacje do bycia nadopiekuńczą, a niektórym to nader pasuje, to z wygody tkwią w tym. Jednak coś za coś… Można spróbować porozmawiać z jego matką… choć obawiam się, że efekt może być marny. Ich życiem żyje wtedy też mama i oczekuje, że ma prawo mieć spory wpływ na nie (któż z nas nie słyszał „dopóki mieszkasz pod moim dachem”???:)).
Większość z nas marzy o usamodzielnieniu się, możliwości podejmowania – czasem kiepskich – ale jednak własnych decyzji. Ale jakaś część woli, jak ktoś ich prowadzi przez meandry życia, unikając odpowiedzialności. Mają wikt i opierunek. Żyć nie umierać!
Jedną rzecz należy jeszcze wspomnieć. Matki często chyba idealizują sobie obraz przyszłej partnerki syna. I niestety rzadko która jest w stanie temu dorównać. I wtedy mamusia zaczyna traktować ją jak rywalkę. I to jest częsty scenariusz. To trudny moment dla mężczyzny, ale to od niego zależy, na ile pozwoli ingerować w swoje życie. Do tego potrzeba dużej rozwagi, delikatności i chęci. Jak we wszystkim w życiu, należy trochę nad tym popracować.
Ja wychowując mojego syna myślę o tym, aby był dobrym partnerem. Wychowuję faceta dla innej kobiety. Mam nadzieję, że mi kiedyś podziękuje! Hahaha. Myślisz, że mam szansę?
Marcin Michał Wysocki: Fantastycznie, że jesteś tak świadomą matką. Ponieważ Ciebie dobrze znam, to wiem, że to nie tylko deklaracje, ale rzeczywistość. Sprawiedliwe zasady i konsekwencja w wychowaniu – za co dzieci na pewno Ci podziękują, bo mając wytyczone granice, na pewno czują się bezpiecznie.
Dziecko kształtowane w wychowawczym chaosie, bez ograniczeń i reguł, czuje się zagubione i robi okropne rzeczy w życiu, zanim go to życie właśnie, boleśnie zweryfikuje i ustawi. Mądrzę się tak nie dlatego, że skończyłem pedagogikę, lecz wynika to moich doświadczeń w pracy z uczniami we wszystkich rodzajach szkół – od podstawówki, przez zawodówki, technikum do liceum. Doskonale rozumieliśmy się z młodzieżą. Do tego stopnia, że mimo stawiania największej liczby jedynek, w tajnych wyborach wygrywałem rokrocznie konkursy na najmilszego nauczyciela w szkole. Moim zdaniem dlatego, że stosowałem jasne, proste, twardo egzekwowane i konsekwentne zasady współpracy. Chętnie przy tym wynagradzałem za dobre postępowanie (stawiałem też najwięcej szóstek, hahaha). Uważam, że identycznie jest w wychowywaniu dziecka.
Ale wracając do naszej dyskusji. Załóżmy, że jednak pojawia się taki facet. Jest cudowny, idealny… Brakuje mu tylko pełnej samodzielności. Jesteś tak zakochana, więc nie rozważasz odpuszczenia tematu. Chcesz o niego zawalczyć. Co byś w takiej sytuacji zrobiła? Veto – albo ja, albo twoja matka? Bo, jak Cie znam, na pewno byś się teściowej nie podporządkowała, hahaha.
Dorota Sadowska: Rzeczywiście trochę mnie znasz:)
Można spróbować porozmawiać z jego matką… choć obawiam się, że efekt może być marny. Nie lubię konfliktów, nie czerpię energii z kłótni. I nie za bardzo też widzę siebie w przeciąganiu liny z kimś starszym. Mam wpojony szacunek dla takich osób. Jednocześnie nie wyobrażam sobie tkwić w takiej sytuacji patowej dla mnie. Tak samo jak nie wyobrażam sobie stawiać kogokolwiek przed wyborem – ja albo ktoś. Nie o to chodzi w życiu, żeby wymuszać jakiekolwiek zachowanie na partnerze.
Oczywiście podstawą jest rozmowa z partnerem. Być może niektórym mężczyznom otworzą się oczy i zmobilizuje ich to do odcięcia pępowiny. Istnieje opcja pójścia do specjalisty, który pewnie ma większy zakres narzędzi do uzmysłowienia braku wzięcia odpowiedzialności za swoje życie. Jeśli jednak facet sam nie widzi problemu, to moim zdaniem szkoda czasu.
Jestem w tym temacie chyba dość skrajna, ponieważ mimo mojej bujnej wyobraźni, nie potrafię sobie zwizualizować zaangażowania w relację z kimś niesamodzielnym. Taki facet nie ma szans na zainteresowanie mnie swoją osobą. W relacji damsko-męskiej nie zaiskrzy! W relacji matka-córka też bywają takie nieodcięte pępowiny… Czy Ty chciałbyś taką partnerkę?
Marcin Michał Wysocki: Także sobie tego nie wyobrażam… Dziękuję Ci za rozmowę. Zapytam teraz o to samo Lidię. Droga Lilu, czy spotykasz takich mężczyzn?
Lidia Nagiecka: O, to jest wbrew pozorom bardzo trudny temat. Wiem coś o tym, mając dwóch synów, w tym jednego dorosłego; będąc córką, żoną, siostrą i teściową mam całkiem szeroki pogląd na sprawę😊.
Z jednej strony stare prawdy „popatrz jak traktuje swoją matkę, a będziesz wiedziała jak potraktuje ciebie”. Jest w tym bardzo dużo racji. Mężczyzna, który z szacunkiem odnosi się do matki, ma wpojony, zakodowany w DNA pewien sposób traktowania kobiet w ogóle. Zwykle jest uprzejmy, wspierający i troskliwy.
Czy jednak nie mogą z tego wyniknąć kłopoty? A jakże i to jakie! Jest cienka granica, pomiędzy traktowaniem matki z szacunkiem i atencją, a nieumiejętnością życia bez niej. Pozwoleniem jej na kierowanie życiem dorosłego syna. Dzieci wychowuje się, żeby poszły w świat, były samodzielne, a nam co najwyżej podały na stare lata szklaneczkę wina😉. Mój ojciec zwykł mawiać „nie święci garnki lepią” i tę maksymę przekazuję swoim synom. Jestem niebywale dumna, kiedy słyszę od nich – Ja sobie nie poradzę? Ja sobie ze wszystkim poradzę! I zwykle to jest prawda, a w tych nielicznych przypadkach, w których sobie nie radzą, zawsze mogą liczyć na moją pomoc.
Część kobiet, czy to z zaborczości czy z potrzeby bycia „potrzebną” (znam osobiście jedną, która w tajemnicy przed synem prasowała mu bokserki😊) zamieniają swoich synów w życiowe fajtłapy. Wyręczają ich, obsługują, żyją ich życiem. To doskonały przepis na ciamajdę lub manipulanta. Ten pierwszy, to jeszcze pół biedy. Jest dla niego nadzieja, można go douczyć, zmotywować i nadrobić pewne braki. Drugi przypadek, to całkowita porażka. Wyręczanie się innymi, pod pozorem, „nie umiem”, „nie potrafię”, „ty to zrobisz lepiej”. Koszmar w czystej postaci.
Przytoczę przykład rozmowy z moim nastolatkiem.
— Mamo ile kosztuje bilet kolejowy do Lublina?
— A widziałeś mnie kiedyś w pociągu? Zapytaj wujka google😉.
I na koniec crème de la crème. Syn z pępowiną jak lina okrętowa, który nie chce się do matki odkleić i pomimo czterdziestki nie widzi świata poza nią. Nie założył rodziny, bo przecież żadna jej nie dorówna i żadna też nie jest jego godna. Zwykle zwraca się do niej i mówi o niej „mamusia”. Mieszka z nią, chodzą razem na zakupy, okrywa jej nogi kocykiem, a ona kupuje mu piwko do meczu. Muszę przyznać, że taki pan chodzący z mamusią za rękę na wszystkie uroczystości rodzinne, wywołuje uśmiech na mojej twarzy i niestety nie jest to podziw, a raczej zażenowanie.
Marcin Michał Wysocki: Okej. To, co zrobić w takiej sytuacji, gdy trafi się nam taka osoba. Związana, może nie patologicznie blisko – bo taka od razu nadaje się do zbanowania – jednak niezwyczajnie blisko któregoś z rodziców? Wyobraź sobie, że Tobie albo Twojej najbliższej przyjaciółce bardzo zależy na takim facecie, bo łączy Was wszystko poza tym faktem. Jaką przyjęłabyś strategię postępowania?
Lidia Nagiecka: Trójkąt z teściową w roli głównej wydaje się być z góry skazany na niepowodzenie, więc propozycja pognania w diabły takiego absztyfikanta jest niezwykle kusząca😊. Jednak serce nie sługa i co kiedy się chce tego jednego, jedynego i to za wszelką cenę? Widzę dwa wyjścia. Pierwsze, siłowe. Rozkochać go w sobie na zabój, a potem już tylko szybkie ultimatum, „ja albo mamusia”.
Marcin Michał Wysocki: Hahaha, już widzę Ciebie w akcji, hahaha.
Lidia Nagiecka: Niestety jest ryzyko, że pomimo szalonego seksu i pysznych kolacyjek przy świecach, szala przeważy na korzyść rodzicielki, która w kluczowym momencie złapie się za serce, poblednie i… wygra😊.
Marcin Michał Wysocki: Zgoda!
Lidia Nagiecka: I drugie, dyplomatyczne. Jeśli mama jest osobą samotną, to znaleźć jej chłopaka.
Marcin Michał Wysocki: Lila, to genialne!
Lidia Nagiecka: Jeśli jest jednak w związku, to zmotywować jej partnera do działania, do większej aktywności towarzyskiej. Zawsze można podsunąć kilka pomysłów na wczasy, kurs tańca, teatr itp. Można też spróbować rozmowy, ale z doświadczenia wiem, że ta forma jest przereklamowana 😊.
Marcin Michał Wysocki: Dziękuję Ci uprzejmie, kochana.
Na koniec porozmawiam o tym zagadnieniu z profesjonalistką. Droga Urszulo, czy i kiedy spotykasz „maminsynkowatych” mężczyzn?
Urszula Lajfert: Drogi Marcinie. Zarówno ja, jak i moje koleżanki, pacjentki oczywiście spotykamy takich mężczyzn. I nawet pokuszę się o stwierdzenie, iż jest to zjawisko coraz bardziej powszechne.
Marcin Michał Wysocki: Tu się zgadzamy…
Urszula Lajfert: Przyczyn może być wiele, poczynając od takich większych, globalnych jak uwarunkowania kulturowe, społeczne, historyczne, kończąc na bardziej indywidualnych, tj. rodzina, doświadczenia własne, cechy osobowościowe.
Pisząc o tych globalnych, miałam na myśli, np. wojny, które spowodowały śmierć na polu walki wielu mężczyzn. A w domach zostały same kobiety z dziećmi i wychowywały je jak umiały najlepiej, jednak bardziej w energii żeńskiej oraz z pomysłem, iż to ich synowie jednak niekiedy zastąpią im ich zmarłych mężów.
Z kolei pisząc o tych czynnikach indywidualnych, podam przykład cechy osobowościowej. Załóżmy, że nasz „maminsynek” ma w sobie rys lękowy. Zatem bezpieczniej mu będzie schować się „pod spódnicę” mamusi, niż stawić czoła swoim lękom.
I niestety z takim samym żalem jak Ty o tym piszę, gdyż to ma ogromny wpływ nie tylko na życie mężczyzny, ale i na całe jego otoczenie, czyli: żonę, partnerkę, dzieci, kolegów i współpracowników. Jako psychoterapeutka nie mogę nie pominąć również ogromnego wpływu na stan psychofizyczny „maminsynka”. Na to jak żyje i postrzega świat, na jego codzienność.
Czy też tak to widzisz, iż to zjawisko ma niestety negatywny wpływ na zbyt dużo aspektów jednoczenie?
Marcin Michał Wysocki: Niestety, ponownie się z Tobą zgadzam. Takie zachowanie nie dotyka jedynie dwojga ludzi w relacji intymnej, lecz całego otoczenia takiej osoby. Bo zakładam, że problem nie dotyczy jedynie mężczyzn – choć nie spotkałem się w praktyce z kobietą mieszkającą z rodzicami do późnego wieku i uzależnioną od opinii mamusi. Zapewnie i takie istnieją…
„Maminsynkowanie” oddziałuje na środowisko w pracy, na przykład niezdecydowaniem – bo w tej sytuacji, mamusia nie może mu nic sensownego podpowiedzieć. Na wychowanie potomstwa – no, bo jaki to przykład dla dziecka, facet ubezwłasnowolniony, nie walczący o lepsze jutro, konformistyczny.
Żeby nie było: lubię mężczyzn. Wręcz uwielbiam facetów – niezależnie jak to dla kogoś zabrzmi :). Bardzo cenię przyjaźnie z odpowiedzialnymi, wiedzącymi czego chcą, mądrymi, dzielnymi gośćmi. Takich spotykam na przykład na morzu. Żeglarze, to specjalna kasta chwatów, na których można polegać. W normalnym życiu jednak, coraz trudniej mi się zaprzyjaźnić z przedstawicielami mojej płci, gdyż wydają mi się miałcy. Uwikłani w kompleksy, chwiejni, niezdecydowani. Niemęscy. Dlatego swoje bolesne rozczarowanie przelewam tutaj licząc, że coś dobrego w nas facetach się obudzi… Że choć jeden, po przeczytaniu tej rozmowy, zastanowi się nad swoim postępowaniem i skutkami, jakie jego poddaństwo rodzicielce niesie dla integralności jego małżeństwa, komfortu pracy i losu jego własnych ukochanych dzieci. Czy tak wychowywane poradzą sobie w życiu? Czy nie wyprodukuje kolejnych rzesz nieudaczników?
Sam „maminsynków” rozpoznaję poniewczasie. Stety-niestety zakładam, że każda obca osoba, którą spotykam jest wspaniała. Nie szukam na dzień dobry w nikim błędu. Te ujawniają się w miarę poznawania. I gdy przychodzi do czynów, które mówią o nas najwięcej, okazuje się jaką siłę, jak ważny element w życiu takiego delikwenta ma… Jego zewnętrzny organ decyzyjny.
Rozumiem Twoje stanowisko, jako profesjonalistki, psychologa. Ale czy miałaś kiedyś taką sytuację w życiu i musiałaś sobie z nią poradzić? Partnera z mamą w trójkącie?
Urszula Lajfert: Tak samo jak i Ty rozpoznaję typ „maminsynkowy”. Może czasami nieco szybciej niż inni, z racji wykonywanego zawodu. Zdarzyło mi się próbować poznać i zbliżyć do takowego kandydata na partnera. Niestety jego czas, uwaga i emocje były skierowane głównie w stronę mamy i jej coraz to nowszych lub ciągle powtarzających się dolegliwości zdrowotnych. Biedactwo musiał rezygnować z randek ze mną, gdyż Mamusia prawie za każdym razem przed naszym spotkaniem, potwornie źle się czuła. Ba! Nawet były to już niekiedy stany niemalże śmiertelne. Ale jak wiemy, tylko histeryczne i/lub manipulacyjne. Kiedy się zorientowałam w co i z kim „się bawię”, postanowiłam zabrać swoje „zabawki z tej piaskownicy”. Nie walczyłam.
Gdyż niestety dość często Maminsynkowie nie wiedzą nawet, w co są uwikłani. A jak wiedzą, to i tak nie potrafią się z takiej toksycznej więzi wydostać. Więc walka nie zawsze ma sens, co nie znaczy, że Mamusia zawsze musi wygrać😉.
Marcin Michał Wysocki: Ale w ogóle, po co walczyć…
Urszula Lajfert: I ja także podobnie jak i Ty, drogi Marcinie, uwielbiam facetów. Relacja z silnym, mającym swoje zdanie, nieapodyktycznym, ale wrażliwym, świadomym siebie mężczyzną jest nieoceniona. Zarówno w pracy zawodowej jak i w życiu prywatnym pięknie można uzupełniać się wzajemnie, wymieniać kompetencjami i rozwijać. A kobieta kwitnie przy „niemaminsynkowym” partnerze. Zatem życzę nam wszystkim takich mężczyzn wokół siebie😊.
Marcin Michał Wysocki Dziękuję Ci za rozmowę…
Dorota Sadowska: kobieta wielu talentów i profesji. Menedżer, właściciel, a przede wszystkim matka dwojga, dobrze ułożonych nastolatków. Miłośniczka ambitnej literatury i alternatywnej muzyki, która nie zawaha się dostać na koncert ulubionego zespołu na kraniec świata.
Lidia Nagiecka – twórczyni jednego z pierwszych w Polsce wydawnictw książek audio www.qesagency.pl.Od niedawna również wydawca publikacji papierowych. Na co dzień zapracowana, matka dwóch synów. Jeden dorosły, a drugi wysoki😊. „Złota rączka”, miłośniczka podróży i wszelkiej aktywności sportowej.
Urszula Lajfert – psycholog, certyfikowana psychoterapeutka i www.psychoprzemiana.pl. W ciagu kilkunastu lat pracy zawodowej, ukończyła taką liczbę studiów, kursów i szkoleń, że szkoda czasu na ich przytaczanie. Zdecydowanie woli Ulę od Urszuli😊. Od wielu lat związana prywatnie i osobiście z rozwojem wewnętrznym. Zainteresowana człowiekiem, jako całością.