Go to content

„Zapomniałem Ci powiedzieć, kotku, mam żonę.” Czemu tak fajna i ciepła dziewczyna tak źle trafia?

Zośka to taka fajna dziewczyna. Jest naprawdę ładna. Długie kasztanowe włosy, piwne oczy, smukła sylwetka, piękne dłonie i szalenie przyjemny głos. Jest serdeczna i pomocna. Razem studiowałyśmy. Więc wiem, że jest ambitna (w granicach zdrowej normy) i zdolna. I normalna. Podkreślam to na czerwono!!!

Zosia jest rozwódką. Uciekła od męża chorego psychicznie, który przez lata zgotował jej piekło. Znęcał się nad nią emocjonalnie. Szydził, wyśmiewał, poniżał. Krytykował w niej wszystko. Kolor włosów i ich długość, figurę, styl ubierania. Nawet paznokcie miała nie w tym kształcie, a rzęsy jej były ponoć za krótkie. Gdy, mając małe dziecko, skończyła drugie studia, też znalazł powód, by ją wyśmiać. Co to za studia, prywatne, zaoczne. Polibuda to jest to, a ona tylko szkoła wyższa i psychologia na dodatek. Kierunek dla nieudaczników życiowych. Zresztą kim ona jest? Pracuje w przedszkolu. Każdy przecież może, tylko nie każdy taki głupi, by z czyimś dzieciakami się użerać.

Gdy ich córka miała 4 lata i zaczęła rozumieć, że teksty typu „Ty tłusta krowo” (a Zośka ważyła już 50 kg przy 172 cm) są obraźliwe, dziewczyna spakowała dumę do kieszeni i wróciła do rodzinnego miasteczka do rodziców. Wychudzona, znerwicowana, podskakująca na zgrzyt klucza w zamku. Każdy pocieszał, dawał dobre rady, jak umiał.

Ładna jesteś, młoda, jeszcze się ułoży.

Dobrze, że dziecko małe, to jak znajdzie drugiego męża to szoku nie będzie.

Jakby mąż był gwarantem szczęścia i receptą ma nie. Co za idiota tak myśli.

Rozwód to była gehenna. Mąż nie stawiał się w sądzie. Opłacał fałszywych świadków. Kłamał, oczerniał ją, walczył o dziecko, potem odpuszczał. Zafundował Zosi niezły rollercoaster. Dopiero po dwóch latach zdobyła wymarzony papierek. Była wolna. Jeszcze niespokojna. Płochliwa i nieufna. Za ładna, by koleżanki mężatki ją do siebie zapraszały, bo jak wolna to może, nie daj Bóg, męża odbije albo choć na romans namówi. Cholera wie. Lepiej dmuchać na zimne, a nie żeby czyjś mąż, nie daj Boże, ją…

Zośka znalazła więc nowe grono. Rzuciła się w wir pracy i wolontariat. Żyły sobie z Zuzią coraz spokojniej, bez lęku, że eks się zjawi i zacznie krzyczeć bez powodu albo ciągnąć ją po podłodze za włosy, bo brudno jest, to z bliska może zauważy.

Po 9 latach Zośka jest nadal piękna. W kwiecie wieku. Pewna siebie, silniejsza. Miała dwa poważniejsze związki. Trzeci właśnie się kończy. I, do jasnej ciasnej, nie wiem czemu taka fajna i ciepła dziewczyna tak źle trafia.

Pan nr 1 „Zapomniałem Ci powiedzieć kotku, mam żonę”

Poznała go przypadkiem. Kilka razy na siebie wpadli. W piekarni. W supermarkecie i na stacji benzynowej. Więc zaproponował kawę. Podobał się jej. Starszy, szpakowaty, przystojny, z klasą. Spokojny, bystry. Dobrze wykształcony. Adorował ją. Kawy stawały się coraz częstsze. Rozmowy na messengerze też. Pojawił się dotyk. Pierwsze pocałunki. W łóżku on był taki delikatny i opiekuńczy. Spędzała u niego sporo czasu. Ładny surowy loft w nowym bloku. Bardzo męskie, ale gustowne mieszkanie. Czarne fronty w kuchni. Betonowe ściany. Cegła jako ozdobnik. Granatowa sypialnia. Ciemna pościel. Brakowało tam kwiatów, miękkich poduch, zasłon i delikatnych firan.

Romans kwitł. Aż pewnego dnia usłyszała: „Zapomniałem Ci powiedzieć, kotku, mam żonę. Mieszka zagranicą, robi tam doktorat i przyjeżdża tu na urlop. Spakuj więc proszę swoje rzeczy na dwa tygodnie.”

Zośkę wbiło w podłogę. Zatkało. Zmroziło. Zalała ją fala gorąca. Zrobiło się słabo i jednocześnie miała ochotę wrzeszczeć.

Wzięła spokojnie swoje rzeczy. Zostawiła klucz i zamknęła ten rozdział. Łzy płynęły po polikach tygodniami. Zaangażowała się, zaufała. Nie nosił obrączki, w mieszkaniu żadnych zdjęć, damskich ubrań i kosmetyków. Nie ukrywał się, gdy szli do kina czy restauracji. Fejsa nie uznawał, konta więc nie miał. Skąd mogła wiedzieć?
Próbował dzwonić, wyjaśnić. Nie chciała z nim rozmawiać. Bo o czym? Kiedy może z powrotem przynieść swoje rzeczy? Ma udawać, że żony nie ma, a nawet jeśli nie ma, to ona gdzieś jest. I jest żoną do cholery.

Nie tak dawno pocieszała przyjaciółkę, którą zdradził mąż. Z jakąś suką. Zośka się tak teraz czuła. Jak suka. Nieświadomie całowała czyjegoś męża. Budziła się obok niego. Dzieliła poniekąd życie. Może i po cichu marzyła o poważniejszej relacji.

Śladu innej kobiety nie było wokół niego. Mimo to bolało. Własna naiwność, głupota.
Zaczęła ćwiczyć, by nie myśleć. Kiler Chodakowskiej był najlepszy na niemyślenie. Poprawiła sylwetkę. Po jakimś czasie ułożyła emocje. Wykasowała jego numer i jego obraz ze swojej głowy. Był spokój. Do czasu…

Pan nr 2 „Co będzie na kolację?”

Zośka nie jest tak zdesperowana, by szukać na portalach randkowych czy Tinderze. Nie szuka w ogóle. Powoli wylizuje się z ran. Mężczyźni najczęściej chcą seksu. Jest bardzo atrakcyjna. Uwielbia tańczyć. Na dyskotekach ustawia się do niej kolejka. Ale scenariusz zawsze ten sam.
Pójdziemy do mnie/Ciebie?

Wynajmę nam pokój, chcesz?

Nie żeby czekała, że na zwykłej dyskotece pozna rycerza na białym koniu. Szokuje ją to, jak bezpośrednie są to propozycje. I zastanawia, czy kobiety faktycznie na to się łapią. Czy mają nadzieję, że po seksie lepszym lub gorszym, nie wiadomo czy bezpiecznym, coś będzie?
Czy po prostu dla sportu idą do łóżka z nieznajomym. Nie żeby kogoś rozliczała czy grała sumieniem. Dziwiła się.

Więc nie szukała nikogo. Sam się znalazł. Kolega z wolontariatu. Nie mogli się nagadać, ale fizycznie jej nie pociągął. Ona jego i owszem. Nie ma się co dziwić z jej seksapilem. W łóżku wylądowali po roku. Lubiła go. Łączyła ich więź. Silna. I przyjaźń. Chyba.

W łóżku szału nie było. Szczerze mówiąc to tragedia. Ale może się chłopina zestresował, jak zobaczył, jaka jest piękna. Dostał więc więcej szans na rozkręcenie. Rozkręcił się, ale nie w alkowie niestety. Przychodził do niej, jadł, ze dwa razy spał. Róż rozsypanych po podłodze ani świec zapalonych w mieszkaniu nie oczekiwała. Bez przesady, życie to nie komedia romantyczna. Ale mógłby coś kupić do jedzenia albo, gdy robiła mały remont, jakoś pomóc. Tak po ludzku, jak przyjaciel. A on, gdy Zośka tachała na 2 piętro raz po raz jakieś pudła, to nie dość, że z kanapy szanownych czterech liter nie ruszył, to jeszcze zawołał: „Co będzie na kolację?”. No kura przez W! Niemal go zdzieliła pudłem przez łeb. W gadce nawet mocny, w wolontariacie się udzielać potrafi, ale żeby pomóc, nie wyręczyć, to już za wygodny. Nie mówiąc o tym, że Zośki porządnie przelecieć nie umie.

„Jeść się chce? To se zrób.” Tak mu wypaliła.

Ruszył swoje szanowne ciało z kanapy, oświadczył, że wychodzi. Klucze kazała mu zostawić. Nawet się nie obejrzał, taki był pan wzburzony jej wybuchem. Wysłał jedynie sms, że go rozczarowała. Jak się uspokoi, to wróci. Jeszcze czego.

Jej się nawet odpisywać nie chciało. Na wolontariat nie poszła przez dwa tygodnie. On ponoć zrezygnował. I całe szczęście, że zniknął jej z życia. Nie przeżywała zbytnio. Zła była tylko, że intuicji nie słuchała. Z kumplem do łóżka się nie idzie i nie próbuje stworzyć związku na siłę. Tym bardziej, że on dopiero po czasie pokazał, jak postrzega kobiety. Zatem powodzenia w szukaniu kelnerki + kucharki = idiotki.

Pan nr 3 „Nic nie mogę ci obiecać „

O pseudo-przyjacielu szybko zapomniała. Żyła swoim życiem, w normalnym rytmie. Praca, dom, dziecko, wolontariat, czasem kawa/wino z koleżankami. Tylko wieczorem, zasypiając sama czuła smutek. Bezkresny, który siadał jej na piersi i miażdżył swoim ciężarem. Pomagał płacz. Zasypiała ze zmęczenia. I tak powtarzało się co jakiś czas. Przyjaciółki narzekały na mężów. A ona siedziała cicho. Chętnie by sobie na kogoś ponarzekała. Czasem chciałaby mieć z kim się pokłócić, by potem się godzić i iść na spacer, obejrzeć film, zjeść kolację, ale wszystko to robiła sama. Czasem z Zuzią, którą kochała najmocniej na świecie, ale miłość do dziecka nie była w stanie zapełnić tej pustki w jej sercu, którą mógłby zapełnić mężczyzna.

Rozczarowana znów poznała kogoś, gdy przestała wierzyć, że jacyś wolni faceci chodzą po tej planecie.

Czekała na autobus, który nie przyjeżdżał. Lało jak z cebra, a ona bez parasolki cała mokra, choć z pracy na przystanek miała kawałeczek. Strużki wody rozmazały makijaż. Drżała z chłodu i marzyła o gorącej kąpieli i kubku herbaty, gdy usłyszała za sobą ciepły, niski głos. Mówił do niej coś o ulewie, że chyba nigdy nie był taki mokry i w sumie to dobrze, bo będzie miał co opowiadać wnukom. Uśmiechnęła się mimowolnie. Racja. Zawsze trzeba widzieć pozytywy nawet w beznadziejnej sytuacji. Gadali całą drogę w autobusie. Przegapił przez nią swój przystanek. Odprowadził więc pod blok i choć miał ochotę na herbatę to zaproszenia nie otrzymał. Zośka głupia nie jest. Owszem przystojny, w jej typie i ten głos… Ale bez przesady. Gdy następnego dnia wracała do domu, on stał pod jej blokiem. Czekał dwie godziny, by poprosić o numer.

Dostał.
Napisał wieczorem, życząc spokojnej nocy.

Potem rano, życząc miłego dnia.

Zaczęli pisać. Spotkali się po tygodniu. Kolacja ze śniadaniem. Bez seksu. Przegadali całą noc, by nad ranem rozstać się, bo obowiązki wzywały. Nie czuła zmęczenia. Zakochała się. Przepadła. Mężczyzna idealny? Niestety nie. Z dzieckiem i przeszłością, którą właśnie zamykał. W trakcie rozwodu. Powiedział o tym od razu. Chciał być fair.

Spotykali się niemal codziennie. Pisali godzinami. Miała wrażenie, że zna go od zawsze. Seks mieli nieziemski. Jakby czytał w jej myślach. Wszystko pasowało jak elementy układanki. Czuła się bezpiecznie i spokojnie. A on się wystraszył. Zaangażował się, a jeszcze nie ułożył wszystkich swoich spraw. Potrafił znikać na kilka dni, by wracać stęskniony i szukać ciepła obok niej. I ciągle powtarzał, że nie może jej nic obiecać.

Aż w końcu trach. Bomba wybuchła.

Nie wracał do żony. Nie. Dostał pracę. Wymarzoną. W Niemczech. Za dwa miesiące zaczyna. Starał się o nią, zanim poznał Zośkę. Nie chciał odpuścić takiej szansy.

Zośka płakała całą noc. No tak, przecież nic jej nie obiecywał. Rozumieli się świetnie. W łóżku moc. Widocznie to było za mało, by został. Z drugiej strony miał prawo spełniać marzenia. Nie mogła mu zabronić. Czuła, że wymyka się jej z rąk. Formalności, weekendy z dzieckiem, bo potem nie zobaczy go przez kilka miesięcy. Seks ognisty i milczenie, bo nie wiadomo, co powiedzieć.

Zośka czuje jak uchodzi z niej powietrze. Jakby ktoś po kawałku wycinał jej płuca. Coraz słabiej oddycha. Dusi się płaczem. To tak cholernie boli. Ta bezsilność. Próbują łapać chwile, zanim on wyjedzie. Nie rozmawiają o tym, co potem. Czy to będzie trwać, czy będzie do niej wracał, dzwonił, pisał. Żyją chwilą, bo przecież nie może jej nic obiecać.