Magdalena stoi przy oknie. Na parapecie stoją piękne storczyki, o które tak namiętnie dba. Delikatna firanka kładzie się jej lekko na ramieniu, a kobieta stoi z filiżanką mocnej herbaty i wpatruje się w plac zabaw, na którym jak zwykle panuje rozgardiasz. Dzieci krzyczą, skaczą i biegają.
Dziewczynka z kitką zjeżdża ze zjeżdżalni, chłopiec w zielonej koszulce huśta się wysoko, a jakaś grupka dziesięciolatków skacze na zmianę na skakance. Wokół piaskownicy wianuszek mam. Nawet kilku tatusiów się znajdzie, co to wielkie budowle ambitnie budują bardziej dla swoich latorośli niż z. Magdalena bierze kosmyk włosów za ucho, upija łyk herbaty. Wzdycha. Boże kiedy to było? Ze dwadzieścia kilka lat temu, kiedy sama spędzała po parę godzin na tym podwórku. Kasia miała pięć lat, Justyna musiała zatem siedem. Całe dnie chciały tam przesiadywać. Najpierw w piaskownicy, potem na drabinkach i bujaczkach. A gdy mama już nie była im potrzebna, siedziały na ławkach ze swoimi rówieśniczkami i chichotały, szeptały, wymieniały sekreciki. Jak ten czas zleciał. Dziś to młode, dorosłe kobiety. Kiedy one tak urosły, pokończyły szkoły?
Katarzyna dzisiaj jest freelancerką, czy jak to tam zwał. Robi genialne zdjęcia, pracuje kiedy chce i jak chce. Nie jest związana żadną długotrwałą umową. Ma partnera. O ślubie ani myśli. Dzieci także nie mieszczą się w jej planach. Mieszkanie wynajmują i ani im się śni brać kredyt. Żyją z dnia na dzień. Czasem na walizkach, bo sporo podróżują. Kasia za nic w świecie nie chce stabilizacji.
– Mamo nie chcę być utyrana po łokcie jak ty. Pracować od do. Nie mieć własnego życia. Czekać na męża i oddychać jego powietrzem. Wszystko poświęcać dla innych, a w weekend myśleć, że rosół, kurczak i pranie są najważniejsze – tak jej kiedyś powiedziała. Szczerze, do bólu. I zabolało fakt. Bo rodzina była dla Magdaleny całym życiem i sensem istnienia. Nie pomyślała nawet, że ma prawo zrobić coś dla siebie. Była matką i żoną, przede wszystkim. Taka była jej rola. Wydawało się jej, że jest szczęśliwa… I dziewczynki też.
Starsza córka, Justyna. Pierworodna. Taka zdolna. Dziś dr. nauk medycznych, specjalizacja ortodoncja. Ma swoje trzy gabinety. Jest świetna w swoim fachu. W mieście i poza nim ma renomę. Zatrudnia kilkanaście osób, a sama pracuje od rana do wieczora. Pół roku temu się rozwiodła. Ach, taka szkoda. Piotr był przecież taki cudowny. Wpatrzony w nią jak w obrazek, spokojny, czuły. Introwertyczny informatyk, z dobrej rodziny. Przystojny, mądry. Czego chcieć więcej?
– Mamo rozwodzimy się – oznajmiła jej Justyna kilkanaście miesięcy temu. – Mamy inne priorytety. Piotr chce kucharki, sprzątaczki, opiekunki do dzieci. Ja chcę wyjechać na to szkolenie do Stanów. To moja jedyna szansa, muszę ją wykorzystać. Nie będę się poświęcać tak jak ty. Nie będę siedzieć z nosem przyklejonym do szyby i czekać z obiadem jak Piotr raczy wrócić z pracy. Chcę się rozwijać, a nie perorować z teściową o tym, jak się robi gołąbki.
– Kulinarnie też można się rozwijać…- próbowała wtrącić matka.
– To zamówię sobie catering. Mamo świat się nie kończy na pierogach, wywiadówce i koszuli taty. Powiedz mi, gdzie ty byłaś? Co zrobiłaś dla siebie? Trwała u pani Halinki się nie liczy. Wiecznie zmęczona, uwieszona na ojcu, przejęta moją klasówką i pracą domową Kasi.
-To źle? – Magdalena zrobiła wielkie oczy. Przecież tak trzeba. Matka to matka. Żona też ma zobowiązania. Kiedy miała myśleć o sobie jak w domu było zawsze coś do roboty? – Chciałam wam stworzyć przytulny dom…- i zaczęła łkać.
Justyna spojrzała na smutne oczy matki. Rety, jak ona się posunęła. Dziś pięćdziesięciolatki wyglądają jak trzydziestki. A ona? Poszarzała, smutna, z dwoma tylko koleżankami, z ojcem na cmentarzu, niewiedząca, co zrobić z życiem.
– Mamo, wiem, że się starałaś, ale dzięki temu wiem, że tak nie chcę żyć. Nie muszę mieć dzieci, by czuć się spełnioną. Ani męża. Mam swoje plany, pasje, marzenia. Życie jest takie krótkie. Nie chcę być taka smutna jak ty… – i spojrzała na matkę z bólem w oczach, i żalem. Tak to był żal. Całe mnóstwo żalu. Magdalena długo jeszcze pamiętała ten wzrok. W sumie pamięta go do dziś. I właśnie teraz stojąc przy oknie zastanawia się, gdzie popełniła błąd? Dlaczego jej dziewczyny, tak wypieszczone, nakarmione, wychuchane są pełne pretensji, nie chcą zakładać rodzin, spełniać się w roli matki ani żony? Przecież tak się starała. Całe swoje życie podporządkowała właśnie im i mężowi. Dlaczego były takie egoistyczne i skupiały się tylko na swoich potrzebach? Czy tego je uczyła? Przecież matka i żona powinna się poświęcać, powinna robić wszystko, by jej rodzina była szczęśliwa nawet własnym kosztem…
Magdalena zatopiła się we własnych myślach. Herbata już wystygła. Dzieci nadal biegały po podwórku. Jej dziewczynka już nie. Były dorosłe.
Nie rozumiała, na czym polegał jej błąd. Dorastała na innych wzorcach. Robiła wszystko, co w jej mocy, by były szczęśliwe. Tak ją uczono. Nie wyobrażała sobie, że może i ma prawo funkcjonować inaczej. Nie dla rodziny, lecz z rodziną.
Dziś kobiety chcą być niezależne, wolne, samodzielne. Ich widnokrąg nie kończy się na schabowym, a rodzenie dzieci nie jest jedynym celem w życiu. Potrafią od my odróżnić ja. Nie chcą same siebie skazywać na totalne poświęcenie innym. Poświecenie, gdzie nie ma miejsca dla nich samych. I gdzie zmęczenie jest głównym makijażem. Kasia i Justyna solennie obiecały sobie, że nie chcą żyć jak ich matka. Że chcą mieć swoją przestrzeń, w której będą czuły się szczęśliwe. Nawet same ze sobą, niezależne od drugiego człowieka.
Magdalena usiadła przy stole nakrytym śnieżnobiałą haftowaną serwetą. Na środku pysznił się piękny, rozłożysty storczyk. W oddali zapikał jej telefon. To Kasia. Zapraszała ją na swoją wystawę. Jak cudownie. Magdalena tak dawno nigdzie nie była. Zawsze wychodziła z mężem, a gdy ten zmarł, siedziała w domu. Kto to słyszał, by po mieście wrażeń szukać? Była wdową.
Sęk w tym, że nie musi się umartwiać do końca swoich dni. Teraz w końcu ma czas dla siebie. Może to zrozumie i pojmie, że kochając wszystkich dookoła nie kochała samej siebie i że jej córki po prostu nie chcą popełniać tego samego błędu.