Faceci pragną zostać ojcami. Chcą dziecka. Przynajmniej, dopóki się ono nie urodzi. Albo, jeżeli nie muszą nic zmieniać w swoim życiu. Chcą spijać śmietankę rodzicielstwa i chwalić się potomkiem wśród znajomych. Ale opiekę nad nim i codzienny trud wolą zostawić komuś innemu. Kobiecie. Przynajmniej ja mam takie doświadczenia. I większość moich koleżanek również.
Partner zostawił mnie z dzieckiem po kilku latach związku. Kiedy zostałam samotną matką, uświadomiłam sobie, że tak naprawdę byłam nią już od bardzo dawna. Praktycznie od samego początku.
Mężczyzna nie donosi ciąży i nie urodzi dziecka, choćby chciał. Nie da rady również karmić go piersią. Mógłby natomiast wstawać w nocy podawać butelkę. Ale tego nie robi, bo musi przecież rano iść do pracy i być wypoczęty. Kobieta już nie musi być wyspana, bo przecież cały dzień siedzi w domu i tylko zajmuje się maleńkim dzieckiem. A skoro i tak siedzi w tym domu, to pasowałoby jeszcze, żeby przy okazji posprzątała, ugotowała i zrobiła zakupy. Bo on przecież pracuje.
On chodzi do pracy, ona na macierzyńskim dostaje kasę za opiekę nad bobasem. Po roku kobieta wraca do pracy. A po ośmiu godzinach do dziecka. Zaprowadza i odbiera ze żłobka, karmi, ubiera, bawi się z nim. A mężczyzna? U niego nie zmienia się nic.
Pracuje, a później odpoczywa. Normalna kolej rzeczy. Zmęczony po ciężkim dniu czeka na ciepły obiadek w wysprzątanym mieszkaniu. I żeby kobieta zajęła się dzieckiem, bo on jest zmęczony. Jakoś umyka mu, że ona również pracuje.
Może i mógłby się bardziej zaangażować w rodzicielstwo, ale po co? Ona przecież radzi sobie o wiele lepiej. Ma już wprawę i doświadczenie. A on nawet nie wie, ile maluch powinien zjeść i co w ogóle można mu podawać. A nuż ma na coś uczulenie. Lepiej nie ryzykować.
Zmiana pieluszek czy ubieranie niemowlaka idą jej błyskawicznie. Po roku doszła w tym do mistrzowskiej wprawy. On musiałby się uczyć wszystkiego od początku. Długo by to trwało. Dziecko by się denerwowało i płakało. Bez sensu. Niech już ona robi to, w czym jest najlepsza. Dla kobiety to pikuś, a dla faceta nie lada wyzwanie.
Zresztą nam kobietom te wszystkie obowiązki idą łatwiej. Rodzimy się przecież z umiejętnością zajmowania się swoim potomstwem. Ogarnianie domu też mamy we krwi. Nie to, co on. A że to już nie XIX wiek i równouprawnienie panuje, to do pracy normalnie powinnyśmy chodzić i pieniądze zarabiać. A nie tylko siedzieć na utrzymaniu męża. Przecież to wstyd nawet. Nie może być tak, że tylko na nim spoczywa cały obowiązek utrzymania rodziny.
Tak było u mnie.
Kiedy mi powiedział, że odchodzi, byłam przerażona. Jak ja sobie poradzę sama bez niego? Samotne macierzyństwo było tym, czego najbardziej na świecie się obawiałam. Jak się później okazało, zupełnie niepotrzebnie.
Wyprowadził się z domu, a wraz z nim ubyło mi stresów i obowiązków. Teraz sprzątam tylko po sobie i dziecku. Gotuję tylko dla dwóch osób. Odpadło mi już pranie jego brudnych gaci i mycie podłogi po buciorach jego znajomych. Mam teraz spokój. Nikt się mnie nie czepia. Nikt nie ma do mnie o nic pretensji. Robię to, co chcę. Żyję tak, jak chcę. Nie wspominając już o tym, że moja sytuacja finansowa uległa znacznej poprawie, kiedy samodzielnie zarządzam budżetem. Mój były zarabiał nieźle, ale wydawał jeszcze lepiej.
A samotne macierzyństwo? Przecież ja od samego początku byłam samotną matką. Tylko nie zdawałam sobie sprawy. Jego wyprowadzka zupełnie nic nie zmieniła w kwestii dziecka. Dalej się nim zajmuję tak, jak zajmowałam wcześniej.
Tak bardzo bałam się zostać sama z dzieckiem, a to było najlepsze, co mogło mi się przytrafić. Mam cudownego synka. Robię to, co lubię. Niczego mi nie brakuje. Jest naprawdę dobrze. Lepiej, niż kiedykolwiek. Rozstanie uświadomiło mi, że jestem silną, samodzielną kobietą, która świetnie sama sobie radzi.
Nie piszę tego, żeby odreagować czy wylać żale. Nie ma we mnie już żadnych negatywnych uczuć. Jest spokój i radość. Piszę to, żeby dodać otuchy i siły innym kobietom, które mogą znaleźć się w podobnej sytuacji. Rozstanie to nie koniec świata. U mnie to był początek lepszego życia.
Samotne macierzyństwo to też żadna tragedia. O wiele gorsze jest bycie w nieudanym związku z niewłaściwą osobą.
Wiem, że takie słowa nie przekonują. Też czułam ten ogromny strach i ból. Ale później jest już tylko lepiej. O wiele lepiej. Sama się przekonasz. Trzymam kciuki i wierzę w Ciebie, kochana. Ty też uwierz.