Dziś to dopiero dałam popis. No, no, no. Moje dziecię aż swoją buzię otworzyło ze zdziwienia, że jego matka tak się zachowuje. Z reguły tak robi, jak widzi reklamę jakiejś super zabawki, a to byłam tylko ja. W swojej skromnej i nudnej osobie.
No ale od początku. Wracam do domu z latoroślą moją po całym dniu zmęczona, objuczona siatami. Powłóczę nogami, bo mnie czort jaki podkusił i szpilki żem rano założyła, co by się ładnie prezentować. Do dwunastej to może się udawało, ale potem już coraz mniej ochoczo używałam swoich kończyn. A tu po robocie zakupy trzeba było zrobić, auto zatankować, po dziecko podjechać i jeszcze te siaty na górę wtargać. Latorośl dzielnie dzieliła ze mną trudy życia miastowego. Nadźwigał się dzieciak wspierając mnie swoimi wątłymi ramionkami. Nasz maraton powoli dobiegał końca. Wyglądać musiałam cudacznie krocząc na szpilkach niczym bocian z kilkoma reklamówkami po lewicy i prawicy. Dziecko za mną zgarbione od siat. Matka wyrodna, nie ma co. Myślałam, że chociaż litość wzbudzę podchodząc do bramki mojego osiedla, strzeżonego dodam, i nie będę musiała szukać klucza w mojej przepastnej torbie albo wklepywać kodu. Tego to musiałabym chyba nosem dokonać, bo zakupy miałam rozłożone równomiernie i ponowne ich podnoszenie uczyniłoby ze mnie bociana upadłego. A jako żem tego nie chciała to przyuważywszy sąsiadkę wołam do niej czy może mi bramki nie zamykać. Uprzejmie oczywiście. Na co babka, jakbym co najmniej jej groziła, odwraca się na pięcie i mówi mi „nie”. Mało nie padłam z wrażenia.”O żesz ty zarazo jedna” – wycedziły moje komórki mózgowe, bo usta by się takim zwrotem nie splamiły. I wtedy to wyrzekłam coś, co moje dziecię zamurowało.