Czy można przeżyć życie nie sięgając po „więcej”? Czy można być szczęśliwym praktykując wdzięczność za to, co mamy w danej chwili, za proste, dobre chwile i brak dramatów w życiu? Dlaczego, chociaż mam wiele, choć mam dobry, ciepły dom, pracę i wiernego partnera pragnę uciec, schować się, zniknąć i zacząć wszystko od początku, z dala od bliskich?
Od pewnego momentu mam wrażenie, że utknęłam w martwym punkcie. Żyję złudzeniem, że jako- taka codzienność i świadomość, że nie jestem sama mi wystarczą. A przynajmniej powinny. Moja mama by nie zrozumiała. Zapytałaby tym swoim ironicznym tonem „Czego ty jeszcze chcesz dziewczyno, nie wydziwiaj! Masz męża, masz gdzie mieszkać, dla wielu to szczyt marzeń!”.
Zbyt wiele różnic między nami mamo, bym mogła ci to wytłumaczyć. To dla ciebie szczytem marzeń było wyrwać się z twojego miasteczka, znaleźć mężczyznę, którego poślubisz, któremu urodzisz dzieci i… Tyle. Tu kończy się twoja definicja spełnienia. Nie umiem przeskoczyć tej różnicy między nami. Chciałabym, żebyś w dzieciństwie i wtedy, kiedy dorastałam, mówiła mi to, co matki moich koleżanek mówiły swoim córkom – „spełniaj marzenia, dąż do tego, czego pragniesz, nie zadowalaj się byle czym”. Ale ty wychowałaś mnie inaczej. „Nie wyróżniaj się” – powtarzałaś, – „Nie rzucaj się w oczy”. Moje studia – kulturoznawstwo – wydawały ci się fanaberią. Taka małomiasteczkowość w wielkim mieście. Chciałaś, żebym poszła na ekonomię, zaczepiła się gdzieś w księgowości, póki nie wyjdę za mąż. Bo po ślubie, to już tylko tak jak ty – rodzina, koniecznie dzieci, domowe ciasto pieczone co niedziela. Nie znoszę piec, nie umiem gotować. Widzisz, nawet tutaj cię zawodzę.
Mamo, chyba nikt już nie żyje tak jak ty. Nawet w twoim małym miasteczku. A ja na pewno tego nie chcę. A jednak nie potrafię się wyrwać z tego mechanizmu, zabrnęłam już za daleko. Przegapiłam moment, w którym powinnam powiedzieć „stop” i przestać realizować ten twój plan.
Dziś mam 27 lat, a czuję się tak, jakbym przeżyła pół wieku. Jestem w pułapce. Moje małżeństwo jest pułapką. Byłaś taka szczęśliwa, kiedy wychodziłam za mąż. Mogłaś się pochwalić córką, białą suknią, weselem… Ja czułam tylko strach. Byłam sparaliżowana strachem. Ale nie umiałam się zatrzymać. Przecież zawsze było tak, jak chciałaś. No, może poza moim kierunkiem studiów. Ale te studia to była przecież tylko taka zabawa… Nie wiesz o mnie nic. Nie wiesz, że grałam w szachy, że miałam nawet jakieś sukcesy. Że dorabiałam w Starbucksie, że w liceum zrobiłam sobie sesję zdjęciową… nic nie wiesz. To były moje małe momenty wolności, poza twoją kontrolą.
Potem poznałam Pawła. Zaczęliśmy się spotykać. Był miły, a ty wreszcie zaczęłaś być ze mnie dumna. Jedno mi się udało… „Znalazłam” faceta. Czułam, że mnie akceptujesz. Kiedy dowiedziałaś się, że mi się oświadczył, awansowałam na prawdziwą córkę. A w każdym razie prawdziwą kobietę. Na fali tego twojego zachwytu wzięłam ślub. Popełniłam największy błąd mojego życia. Nieodwracalny. Ale ten dramat rozgrywa się w mojej głowie. Nikt o tym nie wie.
Dlaczego nie odejdę? Nie odchodzi się od dobrego faceta, który, choć nie czyta książek, jest pewnością. Przyzwyczaiłaś mnie do tej myśli mamo, że pewność to wszystko. Nie odchodzi się „od tak”, z bliżej nieokreślonego powodu, bo jakim powodem jest fakt, że masz przeczucie, że popełniłaś błąd, że jesteś nieszczęśliwa? Przecież on nie pije, nie bije, jest… Mówi, że kocha.
Nie mamy dzieci. Biorę pigułki, choć on o tym nie wie. Myśli, że się staramy, że w końcu „samo wyjdzie”. A ja podświadomie chyba zdecydowałam, że nie chcę mieć z nim dziecka. Nie chcę dziecka zrodzonego z poczucia obowiązku, musu, stresu, zblokowania. Nieumiejętności podejmowania decyzji o swoim życiu.
Jestem w potrzasku, w pułapce. Czuję, że nie znajdę w sobie siły, żeby coś zmienić. Marzę, by uciec, zniknąć. Urodzić się na nowo, ale gdzie indziej. Wiem wszystko, czego potrzebuję, by odejść. Ale nie ruszę się z miejsca, nie zdecyduję się na rozstanie. Nie potrafię sobie poradzić z lękiem przed odrzuceniem przez ciebie mamo. Boję się cię zawieść. Mam wszystko, a jednak nie mam nic.