Iluzje.
Pierwsza najważniejsza to spokój
Każdy, kto mnie poznaje mówi „ale jesteś opanowana, ja bym się wściekła na twoim miejscu za takie zachowanie”. Spokój znajomy, spokój tak fałszywy, że śmiać mi się chce, bo ja go znam najlepiej i wiem, że nic ze spokojem nie ma wspólnego. Ja po prostu wyłączam się, robię „off” w swojej głowie huczącej od niepokoju i nie czuję nic. Szpital, choroby, pogróżki szefowej, plotki, że będą redukcje, jego zdrada. Ten sam wyraz twarzy, który mówi, że nie ma we mnie ani odrobiny emocji, jak wtedy, gdy matka darła się na mnie i dała mi w twarz, to właśnie wtedy ta twarz robiła się sztywna, czerwona od jej uderzenia, ale napięta jak struna, ona pijana, ja nieobecna, twarz zawieszała się między strachem a potrzebą przetrwania.
Jestem jak spokój oceanu przed sztormem. W sumie antyteza spokoju.
Druga moja ulubiona to przywiązanie
Jak ty kochasz ludzi. Dobre sobie. Kocham ich na chwilę, tylko przez moment, gdy jesteśmy w tej fazie „ale jesteś niezwykła, chciałbym cię poznać”, uwielbiam to i jestem naprawdę wyjątkowa w sprzedawaniu im iluzji, że dalej jest coś, cokolwiek, gdy tak naprawdę nie ma kompletnie nic. Znikam tak gwałtownie, jak się pojawiam, tempo dostosowuje do nacisku. Zaplanujmy coś. Chciałbym żyć z tobą. Zamieszkajmy razem. Myślałaś o dziecku? Hahahahaha. Też bym tak chciała, naprawdę myślisz, że to takie proste, gdy wszystko, co wymieniasz kojarzy mi się z niewolą, najgorszym więzieniem, z którego jako dziecko nie widzę wyjścia.
Dlatego wybieram potem starszych panów, którzy zabierają mnie na weekend, wakacje, rok a potem kilka – w podróż w dorosłość, której się boję, nie lubię i nigdy nie zaznam. A ten o dziecku, domu – przecież to mnie boli najbardziej, to stracone bezpowrotnie, samotność w małym pokoju, gdzie nie ma dzieciństwa, bo ono zawinęło się w butelkę wódki. Mam zaryzykować jeszcze raz, skrzywdzić potem kolejne dziecko, kiedy sama nim jestem? Przywiązuję się więc na chwilę, jak można się przywiązać do współlokatora na obozie lub nawet pasażera w pociągu, z którym wracasz kilka godzin i rozmawiasz w Warsie. I możesz wyobrazić sobie tysiące scenariuszy, możecie je nawet przeżyć w tej krótkiej chwili, ale potem zawsze wysiadam, bo choć jestem ciekawa, co jest dalej, to bardziej się boję niż chcę. Jestem więc ze wszystkimi, a tak naprawdę zawsze sama. Nieprawda, mam DDA, ono jest obok mnie.
Trzecia to sukces
To jest dopiero ściema. Jak ci się udało osiągnąć tyle w takim czasie? Udało ci się, dziewczyno. Los ci sprzyja. Ty to masz poczucie wartości. Czuć pewność siebie i wysoką samoocenę. Zazdroszczę, naprawdę zazdroszczę. Mam bekę z tego, choć to wcale nieśmieszne. Przez większość czasu jestem zerem, gnojem, który prześlizgnął się przez życie i miał farta, że ma odrobinę uroku, który innych kręci. Lubią to, ten śmiech perlisty i odwagę, żeby ryzykować (kto ryzykuje ten zyskuje).
Jak można nie widzieć, że to ten rodzaj odwagi, jest niczym innym jak brawurą. Tym, że ci nie zależy, gdy stracisz, bo na niczym specjalnie ci nie zależy. Co możesz utracić? Miłość? Pieniądze? Reputację? Całe życie żyłam w tajemnicy i musiałam udawać, że wszystko mamy i że jest w porządku, a nawet jest lepiej niż u innych, bo ojciec prezes, a matka doktor prawie habilitowany. A więc i miłość i pieniądze i społeczny szacunek – wszystko to było na wysokim C, a ja najlepiej wiem, jak niewiele to warte, jak budować obrazki tak, by wykreować w nich te wszystkie piękne słowa. Sukces więc przychodzi mi łatwo, bo się nie boję. Taka recepta na sukces. A w środku wciąż jestem nikim. Naprawdę nikim. Nic mnie to nie obchodzi.
Czwarta to optymizm
Ty jesteś taka radosna. Dajesz innym dobrą energię. Twoje poczucie humoru to mistrzostwo. Tylko się turlać ze śmiechu. To hipokryzja największa, bo jestem najsmutniejszym człowiekiem na świecie, jak w tej książce Halber, często płaczę i mam spłaszczone płuca z bólu. Może nawet smutek to za małe słowo, bo czuję rozpacz. Jak wtedy, gdy matka mówiła do mnie, że jestem złą córką, że się mnie wstydzi, że marzy o chwili, gdy skończę 18 lat i się mnie pozbędzie. A kiedy była trzeźwa, była taka zabawna. Muszę przyznać, że rozśmieszała mnie do łez. Tańczyła kankana w koszulce z pawim okiem i śpiewała do widelca. Wspomnienia najdroższe. Może po niej bywam zabawna, teatralna, a może jest we mnie jeszcze jakaś część, która chciałaby żyć, cieszyć się i śmiać i ona czasami podskakuje we mnie i wymyka się spod kontroli smutku. To mnie w sumie ratuje, bo nikt by ze mną przecież nie wytrzymał.
Piąta to moje DDA
Jak tarcza chroni mnie przed życiem, podjęciem wyzwania największego, jakim jest relacja z drugim człowiekiem. Nie potrafię, bo dzieci dorosłych alkoholików nie potrafią. Mam to alibi sprytne, mam zwolnienie z życia. Na długo, na ile mi się zechce. Może na zawsze. Wyjmuję to z wachlarza moich obron i używam, gdy mi wygodnie. Przykro mi, nie kocham cię, jestem DDA – my nie umiemy kochać. Tak, zdradziłam cię, jestem DDA – my jesteśmy autodestrukcyjni. Tak, odchodzę, nudzę się, jestem DDA – my szukamy niestabilności. A na końcu dnia wracam do matki, dzwonię do niej, mając nadzieję, że odbierze trzeźwa i powie: „co słychać córeczko?” i spojrzy na mnie oczami mojej terapeutki, które są mądre, dobre i rozumieją jak nikt, jak ona nigdy. Zamieni się z nią oczami i zdejmie ze mnie zaklęcie dzieciństwa i stanie się cud.
Szósta to właśnie cuda
One się nie zdarzają (przynajmniej nie mnie). Wiem, że muszę sama. Że zaklęcie rzuciłam sobie ja. Że może kiedyś zyskam tę odwagę prawdziwą, zostawię DDA i zaryzykuję. Będę jeszcze kochać.
Wysłuchała: Małgorzata Ohme