Odbiera energię i wszystkie pozytywne argumenty, które wywołujesz, gdy czujesz, że zapadasz się w milionie wątpliwości i obaw?
I nie mówię tu o strachu, który każda z nas zna. Strachu o dziecko, o to, czy bezpieczne będzie w szkole, przedszkolu. Obaw związanych z pracą, czy szef doceni starania, czy kolega firmy jest wobec ciebie uczciwy. Nie mówię o lękach, które pojawiają się, gdy słuchasz wiadomości w radiu, przeglądasz gazetę, czy zerkasz na serwisy internetowe.
Mówię o strachu, który (masz takie wrażenie) pojawia się znikąd. Na początku mylisz go ze spadkiem formy, z chandrą, z jesiennym przesileniem. Stajesz się mało cierpliwa, wiecznie zmęczona. I ten ucisk w żołądku. „Mam napad paniki” mówisz przyjaciółce. A kiedy ona pyta dlaczego, nie potrafisz wytłumaczyć.
Trudno ci się przyznać, że się czegoś boisz? Że boisz się banalnych rzeczy? Nie wojny, końca świat, czy głodu. Boisz się tego, co od ciebie jest zależne. Strach dla ciebie jest okazaniem słabości? Więc nie przyznasz się do niego, bo właśnie tej słabości boisz się najbardziej.
Przyjaciółka mówi mi: „Powiedz sobie, czego się boisz. Nazwij to. Wtedy łatwiej z tym strachem walczyć.” Tak, wiem, że to dobra rada, ale jeszcze na chwilę ją odsuwam. Tłumaczę się sama przed sobą, że to zmęczenie, że potrzebuję chwili wolnego, spokoju, że jak już się wyśpię, to wszystko minie.
Tymczasem sen nie pomaga. Jeśli już przychodzi, to jest urywany nerwowymi snami. Budzę się z szeroko otwartymi oczami. Układam w głowie plan na kolejny dzień, obiecuję sobie, że załatwię wszystkie zaległe sprawy, by nie czuć podenerwowania odkładaniem pewnych rzeczy na ostatnią chwilę. Próbuję eliminować wszystko to, co wpływa na mój słabszy nastrój. To działa tylko przez chwilę. Bo tak naprawdę mam ochotę usiąść i sobie popłakać. Czuję, że narasta we mnie coś, co przejmuje kontrole nad moimi emocjami.
Jest noc. A ja myślę o tym, że może jednak czegoś się boję. Próbuję to nazwać. Kalkuluję, czy mi się to opłaci. Bo dzisiaj boję się, że jestem za słaba, że zabraknie mi sił na kolejny dzień. Że nie wstanę rano, zrobić dzieciom śniadania, że nie uśmiechnę się do męża, że nie wyjdę z psem na spacer. Boję się, że położę się na kanapie i przeleżę dzień gapiąc się bez sensu w sufit. Boję się, że zapadnę w marazm ze strachu. Strachu przed sobą, przed zmianami, które sama wywołałam, do których doprowadziłam, a one już się dzieją. Stoję pod ścianą i muszę wybrać stronę, w którą pójdę. To moment, kiedy trzeba coś zrobić. Tymczasem strach mnie paraliżuje. Chciałabym być małą dziewczynką, która siada na kolanach swojego taty. Obejmują mnie wielkie ramiona i tata rozśmiesza mnie jakimiś głupotami. Wtedy tak łatwo było ten strach przegnać. Teraz nie jest to już takie proste.
A ty? Czujesz czasami, że rośnie ci gula w gardle, serce bije szybciej i mocniej, i nie masz pojęcia skąd się bierze. Miewasz wrażenie, że wszyscy wokół są lepsi od ciebie, że oni decydują o swoim życiu, tylko ty tkwisz cały czas w tym samym. I niby nic się nie dzieje. A raczej, to co się dzieje powinno cię wprawiać w dobry nastrój. Bo czeka na ciebie awans, zmiana stanowiska, a może zmiana pracy. A może okazuje się, że teraz ty musisz o czymś zadecydować – sprzedaży mieszkania, rozpoczęcia starań o dziecko, bycia szczerym wobec przyjaciół, postawienia na swój rozwój, zakończenia lub rozpoczęcia związku.
Piszę ten tekst podczas kolejnej bezsennej nocy. Nazwałam to, czego się boję. I zdałam sobie sprawę, że znam ten stan. Już kilka razy byłam w tym miejscu. Nie lubię wyrażenia „strefa komfortu” , kiedyś go w ogóle nie rozumiałam, ale wiem, że to trafne określenie tego, co wokół mnie bezpieczne i znane. Dzieci, rodzina, praca, znajomi, przyjaciele. Strefa komfortu wyznacza nam granice działań i zakres podejmowanych przez nas decyzji. Na jej obrzeżach wartę pełni strach. A ja stoję właśnie przed nim, opuszczam tę bezpieczną strefę. Po raz kolejny decyduję się na zmianę. Tyle tylko, że ta już kolejna wydawała mi się naturalną. A jednak taką się nie okazała. Bo zmiana zawsze niesie ze sobą strach. Teraz to widzę. To ten strach nas ogranicza, nie daje spać, czasami determinuje podjęcie decyzji, byleby tylko nie pozwolić nam wyjść poza wyznaczone wcześniej granice komfortu.
Walka z tym strachem jest wyczerpująca. Nawet słusznie podjęta decyzja może budzić wiele obaw i wątpliwości. Strach zawsze zasieje ziarno niepewności. Będzie chciał cię zatrzymać w ciepłym i bezpiecznym miejscu. Podpowiada ci: „W końcu nie jest tak źle. Podołasz czemuś nowemu? Jesteś aż tak dobra? Rozejrzyj się, zobacz, jakie świetne osoby masz wokół? Czujesz się wystarczająco silna?”, szepce w głowie. A Ty miotasz się trochę jak lew w klatce.
Nazwij swój strach. Powiedz, czego się boisz, wtedy on tobą nie zawładnie. Zrób krok do przodu. Wszystko co nowe i dobre musi iść w parze z lękami. To naturalne. Boisz się? Pośpij, pobiegaj, idź na spacer, wypłacz się. Niech będzie ci smutno, zmiana to też strata, żałoba po niej. Ile trwa? Nie wiem. Wiem, że po drugiej stronie czeka fascynujące nowe. Ja już na zmianę się zdecydowałam i jestem jej pewna. Gdzieś w środku jest we mnie przekonanie, że dam radę. Muszę tylko jeszcze chwilę pobyć w swojej żałobie za tym, co zostawiam. Ty też sobie na to pozwól. A później idź do przodu! Tam też jest bezpiecznie.