Kochane moje dziecko…
Nie, to jednak głupi początek. Może: „skarbie” albo: „kochanie”? Nie wiem dlaczego to robię, dlaczego do ciebie piszę. Propozycja terapeutki. Rodzaj pożegnania z życiem, które mogłam mieć, a którego nie będę miała. Uciekam przed tą konfrontacją, jednak powoli zbliżam się do momentu, gdy muszę odpuścić. Właściwie ta decyzja już zapadła, bo twój tata powiedział, że nie będzie się więcej starać. Ma dość seksu na zawołanie, moich łez, frustracji, błagań. I nie chce już więcej przeżywać dramatu. Nie mogę go więcej przekonywać. Mija 14 lat od kiedy walczymy o to, by być rodzicami. Nie wyszło. Poza tą jedną chwilą. Więc może nie powinnam się z tobą żegnać, tylko poprosić, żebyś jednak przyszedł (przyszła) znowu, może powinnam ci powiedzieć, że to ostatni moment? Że świetnie nadajemy się na rodziców, kochamy się, że nie zawiedziemy?
Dziś byłam w parku, mróz zelżał. Widziałam kobietę w ciąży. Serce zabiło mi szybciej. Chciałabym wkraść się w jej życie, przez chwilę poczuć, co czuje kobieta, której marzenia się spełniają.
A może wcale się nie spełniają? Może jej macierzyństwo będzie przypadkiem, może partner nie nadaje się na ojca… Ale, nie, nie wierzę. Nawet jeśli jej kolorowe życie się popsuje, to ona i tak pokocha swoje dziecko. Zrozumie, że nic wcześniej ważniejszego nie było. Że żadne rozstanie jej nie złamie, żaden zawód. Macierzyństwo ją uspokoi. Dzięki niemu będzie walczyć, bo będzie miała dla kogo.
Tak jak ja miałam siłę walczyć o twoje pojawienie. Szprycować się hormonami, znosić bolesne zastrzyki i kolejne rozczarowanie. I nie bardzo widziałam granice tego cierpienia, i tej walki, której podporządkowałam ileś lat.
Najgorsze jest, że nie wiem dlaczego nie mogę cię mieć. Lekarze rozkładają ręce, jesteśmy zdrowi. To jest chyba najgorsze, nie ma przyczyny.
Moje ciało pokazało mi, że ma mnie gdzieś, to już wiem. A zobacz, taka byłam z niego zawsze dumna. Wtedy, gdy trenowałam sporty i wiedziałam, że mogę je pokonać. Wtedy, gdy się odchudzałam i potrafiłam z dnia na dzień rzucić mięso i czekoladę. Staranie się o ciebie pokazało mi, że niczego nie kontroluję, niczego nie mogę mieć na zawołanie. Nawet na zawołanie nie mogę cię zatrzymać.
Przeszłam wszystkie stany. Od złości, niedowierzania, obsesyjnej nadziei, nienawiści, po bezradność i rezygnację. Kiedyś nie potrafiłam sobie wyobrazić starości bez ciebie – dziś już ją widzę. Nie mogę liczyć też na adopcję, twój tata jej nie chce. Mówi, że albo będziemy mieli ciebie, albo nie będziemy mieć w ogóle.
Spokojnie, nie mów, że jest egoistą.
Jest mi bardzo przykro, że nie przyjdziesz. Mówię głośno, że to już za mną, ale każdy seks bez zabezpieczenia to gdzieś głęboko nadzieja, że się pojawisz.
Śnisz mu się często – czasem jako chłopiec, częściej jako dziewczynka, którą zawsze chciałam mieć.
Kochanie, wstawałabym do ciebie w nocy, znosiła kolki, chodziła na długie spacery. Nie byłabym zmęczona, albo udawałabym, że nie jestem. Zmieniałabym się z tobą, akceptowała twoje dorastanie, i odchodzenie chyba też.
Jest mi bardzo przykro, że nigdy cię nie przytulę. Że nie zobaczę dwóch kresek na teście, nie będę tyć i patrzeć, jak zmienia mi się ciało. Przykro, że nie będę miała dylematów: karmić piersią czy butelką, zapisać do żłobka czy nie, jaką wybrać nianię. Nie kupię ci Dzieci z Bullerbyn, które namiętnie czytam siostrzenicy, Braci Lwie Serce, że nie opowiem ci o Kłopotach Rodu Pożyczalskich. Że nie będę zmęczona twoim nocnym niespaniem, znudzona układaniem klocków, czy za długim pobytem na placu zabaw.
Jest mi cholernie przykro, bo marzyłam o dużej rodzinie. O porannych śniadaniach, przekomarzaniach, wakacjach z czterema rowerami na dachu, dlatego kupiliśmy właściwie dom, psa i prawie urządziliśmy dziecięce pokoje.
Marzyłam, że będę cię uczyć kobiecości albo męskości, opowiem o dziadku i babci i o tym, że ugryzła mnie osa, a doberman dziadków był bardzo łagodny.
Nie pokażę ci zdjęć z młodości, a ty nie powiesz: „Mamo, ale byłaś śliczna, wciąż jesteś”. Nie poczuję tej miłości bezwarunkowej i twojego rozpaczliwego „Mamo…” w gorączce.Wiem, bo moja siostrzenica mnie uwielbia, ale gdy choruje wciąż tylko powtarza: „Mamo” i za nic jej nie zastąpię tej, którą kocha najbardziej.
Jestem zgnębiona, rozgoryczona i smutna.
Będę kochać dzieci przyjaciół, znajdować sobie cele zastępcze, będę pewnie jeszcze szczęśliwym człowiekiem, ale nigdy nie zapomnę, jak bardzo o tobie marzyłam.
Twoja, niedoszła, M.
P.S Nie chciałabym tylko słyszeć od Sam Wiesz Kogo, że mam nie marudzić i jest tyle dzieci do adoptowania i nie każdemu dziecko jest pisane. Szczególnie, że Sam Wiesz Kto dzieci ma. I żyje sobie całkiem szczęśliwy z tą uroczą gromadką. To budzi złość, choć, oczywiście obiecuje sobie, że jeśli miałbyś zmienić zdanie i jednak się pojawić, to nie będę czuła złości do nikogo z rodziny, znajomych i do żadnego polityka.