Weszła w życie kontrowersyjna ustawa, która zdaniem rządu miała ukrócić proceder „masowego” wyłudzania wysokiego zasiłku macierzyńskiego przez kobiety w ciąży.
Z projektem nowej ustawy i jej krzywdzącymi zapisami walczyły Matki Na Działalności Gospodarczej. I nie walczyły dlatego, że są naciągaczkami i obawiały się, że państwo dojrzało do zamknięcia furtki, która dawała możliwość uzyskania wysokiego zasiłku macierzyńskiego.
Dzięki obowiązującym dotychczas przepisom kobieta, która zaszła w ciążę, mogła założyć własną działalność choćby trzy miesiące przed porodem. Dodatkowo wystarczyło opłacić jednorazowo wyższą niż minimalna składkę ZUS, np. 3,5 tysiąca i tym samym otrzymać zasiłek macierzyński w wysokości około pięciu tysięcy złotych przez kolejne 12 miesięcy. Opcja świetna. Nie ma co ukrywać. Nie pracuję,. Zachodzę w ciąże, koszty założenia firmy są właściwie żadne. Raz tylko się spiąć, wydać kilka tysięcy na ZUS i można spać spokojnie z dzieckiem przez rok z odpowiednio wysokim zasiłkiem macierzyńskim.
O takich nadużyciach mówiono „masowe”. „Trzeba skończyć z naciągaczkami i oszustkami” – powtarzano przy okazji dyskusji nad ustawą. Problem jednak polegał na tym, że owo masowe nigdy nie zamknęło się w żadnych cyfrach. Nie podano, ile dokładnie kobiet w ten sposób oszukuje państwo, jakiego rzędu kwoty są wydawane na wyśrubowany sztucznie zasiłek. Cisza. Chciałoby się powiedzieć: „Zabierzmy przedsiębiorczym kobietom wrzucając je wszystkie do jednego worka naciągaczek”.
Jedna z kobiet prowadzących własną działalność powiedziała mi: – To może 2% kobiet, które ZUS oszukały. Reszta to uczciwe kobiety posiadające własne firmy.
Owszem nawet kobiety będące na własnej działalności, przez ostatnie miesiące ciąży podnosiły składki ZUS. Tylko czemu się dziwić? ZUS wyciąga od nich co miesiąc kosmiczną kwotę, państwo zupełnie nie wspiera przedsiębiorczych matek. A te rodząc dziecko pozostają z firmą, z obowiązkiem opłacania składki zdrowotnej. Firmę muszą prowadzić nadal – tylko jak z małym berbeciem na rękach? Oczywiście mogą zatrudnić pracownika – tylko za co go opłacą? Jedynie wysoki zasiłek dawał im możliwość utrzymania firmy w czasie urlopu macierzyńskiego. Bo przecież mówimy o małych przedsiębiorstwach. Kobiety coraz częściej decydują się na prowadzenie jednoosobowych firm mając pomysł na własny biznes.
Przepisy obowiązujące od 1. stycznia mówią zdecydowane NIE tym kobietom, które liczyły, że uda im się wykorzystać możliwość naciągnięcia ZUS-u na wysoki zasiłek macierzyński. Obecnie jego wysokość będzie wyliczana na podstawie opłacanych przez ostatnie 12 miesięcy składek. Czyli – zachodzę w ciążę i prowadząc działalność mogę liczyć na zasiłek macierzyński wyliczony z wysokości moich ostatnich dwunastu składek.
I niby ok. Bo nikt nikogo nie naciągnie. Trzeba przez rok prowadzić działalność, nic nie da opłacenie wyższej od minimalnej ostatniej przed porodem składki ZUS, by dostać wyższy zasiłek. Tyle tylko, że przez wydumane „masowe” oszustwa ucierpiały te kobiety, które uczciwie prowadzą swój własny biznes. One nie dostaną od państwa przywilejów związanych z tym, że wspierają polską gospodarkę, że płacą podatki, że nie pozostają na państwowej zapomodze, tylko chcą pracować, chcą być niezależne finansowo, nie chcą dostawać żadnej jałmużny. No tak, drogie panie, tyle tylko, że władza ma was w głębokim poważaniu. Zachciało się firmy – proszę bardzo, ale praca i dziecko – co to, to nie. Dlaczego nie zaproponowano kobietom wsparcia, kiedy zachodzą w ciążę, rodzą dzieci. Rozumiem ukrócanie nadużyć, ale kiedy likwiduje się masowe oszustwa, to dlaczego z pieniędzy, które dzięki nowej ustawie zostaną w budżecie nie podzielić pomiędzy przedsiębiorcze matki? Te uczciwie pracujące.
Dlaczego kobietom, które prowadzą działalność przez rok nie wyliczać wysokości zasiłku macierzyńskiego na podstawie ostatnich sześciu miesięcy przed porodem? Co z kobietami, które mają firmę od dwóch., trzech lat? Mają na wyrost podnosić składki ZUS i liczyć na łut szczęścia, że w ciągu 12 miesięcy zajdą w ciąże i urodzą? Kogo wtedy finansują? Czyżby te wszystkie tysiąc złotych dla bezrobotnych i studentek?
Kobiety pracujące w swoich własnych firmach nadal zdają się być solą w oku dla wielu. Zwłaszcza dla tych, którzy nie mogą wyzbyć się stereotypowych poglądów, że miejsce kobiety jest w domu przy dzieciach. Nie mówią tego głośno, ale wszystkie działania (nawet obecne 500 złotych) chcą sprowadzić kobietę do roli kury domowej. A przecież mamy prawo wyboru, czy chcemy dzieci wychowywać nie pracując, czy być matką prowadzącą własny biznes. Tylko czy faktycznie ten wybór mamy?