– To był bardzo, bardzo zły rok– rzuciła ona. – Nie schudłam, nie nauczyłam się hiszpańskiego, nie chodziłam na fitness, nie rzuciłam fajek. – Zły, zły, zły. A przecież tyle rzeczy sobie obiecywałam. Ale w następnym roku to… Taaaa, znam ją bardzo długo. Co roku coś sobie obiecuje, co roku niczego nie udaje się jej zrealizować.
Oprócz tego co powyżej obiecywała sobie, że: wyprowadzi się od teściów, wreszcie powie siostrze męża, co o niej myśli, zmieni pracę, porzuci nielojalnych ludzi. To i tamto. Tych rzeczy jest tyle, że wcale nie dziwię się, że gdzieś koło 4 stycznia zapał siada, a ona mości się w łóżku z pysznymi ciasteczkami i szklaneczką whisky (alkoholu też miała nie tykać, bo jest tuczący, niezdrowy i tak dalej). No ale te postanowienia są takie makabryczne, że trzeba jakoś przed nimi uciec.
– A Ty ty jakie masz postanowienia? – spojrzała na mnie krytycznie. Tak, tak, wiem, przytyłam. I też nie podszkoliłam francuskiego jak sobie obiecywałam ( a koleżanka z pracy jest lektorką francuskiego i przy okazji moim żywym wyrzutem sumienia, bo jednak wiem, że ludzie potrafią pięknie mówić w tym języku). Karnet na siłownię też noszę w portfelu. I znów nie przeczytałam Kierkegaarda i całego dodatku ( podobno świetnego) o historii Kościoła w Polityce. A obiecywałam przecież sobie, że będę pogłębiać wiedzę. Porażka.
No dobra, a teraz do rzeczy.
– Mam postanowienie takie, że będę żyła szczęśliwie i bez poczucia winy – odpowiedziałam po prostu.
To postanowienie z Kiedyś mojej innej znajomej. Też pogrążała się we wszystkich: „nie daje rady”, „jestem gorsza”, „nie udało się”, aż w końcu powiedziała: „basta”. Jej rada była taka: najpierw spójrz wstecz i wypisz sobie na kartce co ci się w tym roku udało i było fajne. Zrobiłam to sama i poradziłam Marudzącej. To podobno dla wielu był trudny rok. Rozstania, śmierci, porażki. Ale czy wszystko było takie złe?
Marudząca zanotowała: zmieniłam pracę, zyskałam nowe koleżanki, pogodziłam się z mamą.Lepiej to już brzmi, prawda? Przenosimy swoją uwagę z nieszczęsnego nieschudnięcia na przemianę zawodową. Z naszej słabości na mocną stronę. Niby banał, niby takie oczywiste, a ilu ludzi to potrafi?
Druga rada to po prostu postanowić się wyluzować. Nie, nie odpuścić, obżerać się, upijać i spadać na dno braku konsekwencji. Przestać robić sobie ciśnienie, bo to zawsze obezwładnia, podcina skrzydła i stresuje.Może nie trzeba mówić siostrze męża co się o niej myśli tylko wystarczy powiedzieć co nam nie pasuje w jednej tylko sytuacji. Albo odpuścić? I zająć się innymi rzeczami. W końcu może szkoda energii na zmienianie ludzi.
Moja nie-Marudząca koleżanka postanowiła miała takie:
– skończyć z poczuciem winy, która jest tak naprawdę kotwicą chroniącą nas przed zmianą. Poczucie winy ( że się nie udało, że czegoś nie zrobiłyśmy) jest tylko negatywną emocją. Niepotrzebną, bo nas pogrąża
– przestać porównywać się z innymi ( to świetnie, że moja koleżanka z pracy mówi dobrze po francusku. Ja nie mówię. Tyle. Albo coś z tym robię albo przestaję narzekać).
– nie narzekać na swój los nieustannie (patrz wyżej) tylko go zmieniać. I nie trzeba od razu rewolucji. Mały krok to też cud.
– przestać rozpamiętywać przeszłość ( halo, jej już nie ma).
– znajdować drobiazgi, których się uczepimy. Niemożliwe? Hmm, moja przyjaciółka ( z tych, które potrafią się cieszyć) miała ostatnio ciężki czas. Nie ma tyle pieniędzy, straciła kogoś bardzo bliskiego. Była w czarnym dole – wczoraj kupiła bilety do Barcelony ( pieniądze na Barcelonę pożyczyła od innej koleżanki). „Nieodpowiedzialne” powie ktoś. A dla niej to szansa na parę dni radości. Ona nie chce być w złym stanie. Kurczowo więc trzyma się życia. A przecież mogłaby czas Sylwestra i nadchodzący weekend spędzić na płakaniu.
– wiedzieć, że mamy wybór. To też niby takie oczywiste, a większość ludzi wcale nie zachowuje się jakby miała wybór…
Jeśli już coś postanawiamy, to może w tym kierunku? Z tym właśnie wiążę się poczucie szczęścia. Nie marudzić, rozpamiętywać, szukać drobiazgów, mieć poczucie wpływu. Ja dorzuciłabym coś jeszcze. Wczoraj rozmawiałam z koleżanką, która w zeszłym roku się rozwiodła. Latami była nieszczęśliwa, ale mówiła, że nie może rozbić rodziny. Ale w końcu odeszła. „I wiesz co? Jestem zaskoczona sobą. Że to zrobiłam. I wiem, że to była najlepsza decyzja w moim życiu. Najlepsza, bo pierwsza jaką samodzielnie podjęłam” powiedziała. Pomyślałam, że to może być najpiękniejsze postanowienie noworoczne. Podjąć jakąś jedną decyzję. Samodzielnie. I się jej trzymać.
I to poczucie winy. Nie obwiniać się, że jest się:
– złą matką, córką, przyjaciółką, pracownikiem, żoną, partnerką, człowiekiem. Starać się być lepszą, albo powiedzieć sobie: jestem jaka jestem. I co z tego, na miłość boską?
Na miłość boską, świetnego Sylwestra i wspaniałego Nowego Roku bez ciśnienia.