„Ty jesteś nasza księżniczka z bajki”- mówili moi znajomi. Mała Miss. Pupilka Bogów. Córeczka Tatusia. Bajkowy ślub, bajkowy mąż, bajkowy dom i rodzina. Wszystko działo się jak w najpiękniejszym śnie, który wyśnili dla mnie inni. A ja powoli odpływałam.
Najpierw był alkohol. Wieczorem lampka lub dwie przed snem, to miłe rozprężenie, aby wejść w rytm, założyć koronkową bieliznę, luźną koszulkę nocną i dać mu rozkosz. Albo po prostu posiedzieć w jego gabinecie i wyciągać się na skórzanym fotelu. Do przodu. Do tyłu. Masturbując się do towarzystwie książek.
Potem była ciąża. Chwila zapomnienia, spokój, poczucie, że jestem na miejscu, szczęście mnie nie opuściło. Dlaczego miałam depresję poporodową? Nie mam pojęcia. Po prostu nie mogłam go kochać. Wykonywałam jak robot czynności, a on chciał być blisko. Janek, syn Jana. Do dziś przed snem mówię mu na ucho „przepraszam”, mimo że ma już 13 lat i mam nadzieję, nie pamięta, że nie było mnie przez wiele miesięcy. Szpital, leki, grupa dzienna, powoli dochodziłam do siebie. Przywoził mi suszone śliwki, które kojarzyły mi się z dzieciństwem. Wszystko inne mówiłam aby zabrał. Filmy, telefon, ubrania, perfumy. Chciałam zostać z niczym, tak jak się czułam. „Dojdziesz do siebie, wyjedziemy gdzieś”- mówił, a ja tępo patrzyłam w ścianę. Chciałabym tylko zamieszkać w szpitalu.
Potem zmarł ojciec. Niespodziewanie dostał udaru. Dziwne, bo zamiast rozsypać się w kawałki, zbierałam całą rodzinę. Organizacja pogrzebu sprawiała mi przyjemność. Kwiaty, trumna, potrawy na stypę, moje działanie miało wreszcie sens. Śmierć ojca zamieniłam w różne aktywności. Ból złapał mnie dopiero kilka lat później, gdy znalazłam jego zapiski w notesie. „Moja kochana Nati. Córeczka moja wymarzona”. Wyłam całą noc i zasnęłam w gabinecie na skórzanym fotelu.
Nigdy nie pracowałam. Mimo, że mogłam być dobrym architektem. Jeśli masz wszystko, to nie chce ci się niczego robić. Po co? Praca była kosztem domu, a on lubił wracać, gdy ja w nim byłam. Rób coś dla siebie – podpowiadał. –Niczego nie musisz. Nie myślałam wtedy o tym, że wrosłam w ziemię zamiast biec przed siebie jak moje koleżanki. Czasami spotykałyśmy się na kawie, a mnie kosztowało to coraz więcej wysiłku. Pasja, awans, podwyżka, ambicja, duma, nawet kłopoty i troski – wszystko to było dla mnie obce, fascynujące, słuchałam ich z zapartym tchem i czułam, że nie mam nic do powiedzenia. – Tak, południowa Afryka jest piękna – mówiłam cicho, czytając to pytanie właściwie: no bo o czym z nią rozmawiać. Dom, podróże, przedmioty, dzieci. To, kim się stałaś.
Gdy byłam mała pojechałam kiedyś na noc do koleżanki z klasy. Mieszkali w starym bloku na parterze. Ich trójka w jednym pokoju, piętrowe łóżko. Siostra mojej koleżanki zapytała mamę, czy może zjeść pomarańczę. Mama spojrzała na nią zniecierpliwiona i odpowiedziała „Przecież wiesz, że pomarańcze jemy na deser”. Zaskoczyła mnie, bo u nas z pomarańczy robiło się soki na śniadanie. Trzy małe na jedną szklankę. A ona jadła ćwiartkę zamiast ciasta lub czekolady. Poczułam coś w rodzaju zazdrości. Tak wygląda prawdziwe życie. Chciałam go, chciałam tej pomarańczy i łóżka piętrowego. Chciałam czuć ból, strach i brak. Zamiast beztroski. Zamiast beztroskiej pustki.
I teraz było podobnie. Moja znajoma mówiła o strachu przed utratą pracy (mąż średnio zarabiał). Była szczerze przestraszona i zamówiła herbatę. Nie chciała słyszeć, że ja stawiam.Uśmiechała się, gdy mówiła o dzieciach, był wrzesień, zwracała uwagę na ceny książek i zajęć dodatkowych. W tym roku musieliśmy zrezygnować z dodatkowego angielskiego, odkładamy, bo nie wiem, co będzie u nas w firmie. Zaczęłam szyć torby wieczorami, może uda się odłożyć grosz. Słuchałam zażenowana chowając torebkę, której cena pokryłaby angielski jej córki za cały rok. I znów było jak wtedy, chciałam tych problemów, tego życia, tej troski. Byłam pusta.
Potem znów piłam. O tyle więcej, że zaczął się tym niepokoić. Kolejna grupa, terapia, odwyk. Dzieci tęskniły, a ja nie. Chciałam być częścią tego ośrodka, syfu, zawstydzających historii, z którymi przychodzili podobni do mnie, chciałam. Chciałam być smutna, chciałam cierpieć, wstydzić się i bać. A wciąż nie czułam nic.
I wtedy doszła do grupy ona. Ewka. Była alkoholiczką i była pyskata. Od razu powiedziała mi, że jestem obrażona na świat i że wszyscy powinni mnie kopnąć w dupę. „Nie chcesz tego życia, to je zostaw. Ale nie zabieraj innym radości z niego. Jesteś pasożytem”. Rzuciłam się na nią z pięściami, na szczęście w porę złapał mnie kolega z grupy. Poczułam wściekłość, której nie znałam. Jesteś pierd**onym pasożytem, właśnie. Od tego momentu poczułam ulgę. Na grupie przedstawiałam się „Hanka, lat 38, alkoholiczka, pasożyt”. Wreszcie mówiłam głośno prawdę.
Od tego czasu minęły trzy lata. Wynajęłam mieszkanie, pracuję jako asystentka w biurze architektonicznym, rozwodzę się. Boję się często, że nie będę miała na czynsz i na prezenty pod choinkę dla dzieci. Ciężko mi, ale czuję się wolna. Czuję strach i smutek i radość czasami. Wróciłam do bloku z pomarańczą. Piszę do wszystkich kobiet, abyście nigdy nie rezygnowały z siebie, ze swojego rozwoju, pracy. Róbcie cokolwiek, ale róbcie. Księżniczki mieszkają w bajkach i najczęściej są bardzo nieszczęśliwe. Bycie księżniczką to rola, która nas mami. Za nią chowa się zawsze kobieta, które pragnie się spełniać, robić coś z sensem, być motywowana brakiem, tęsknotą, potrzebą stawania się lepszą. Nigdy nie wolno wam godzić się na bycie żoną swojego męża. Czy tęsknię czasami za fotelem w gabinecie? Tak. Przypominam sobie wtedy ten czas, gdy naprawdę o nic się nie martwiłam, a jednak wciąż byłam smutna. Już wiem dlaczego. Ja po prostu bardzo chciałam dorosnąć, a tam nie mogłam. Dorosłość jest męcząca, ale nadaje życiu sens. Wiele sensów. Lubię być dorosła. I poznałam faceta, który niewiele ma. Nawet sobie nie wyobrażacie, jaką radość sprawia mi nakręcanie starego zegarka, który dał mi na święta. Dostałam w życiu tyle prezentów, ale o żadnym nie pamiętam. A ten nakręcam z czułością codziennie rano. Wszystko się zmieniło, wszystko smakuje inaczej, czuję wreszcie, że żyję.