Go to content

Targowisko próżności

„Vanity Fair” jest magazynem, w którym przeczytamy o życiu celebrytów, poznamy ich największe sekrety, po raz pierwszy zobaczymy najnowsze kolekcje znanych projektantów mody, przeczytamy o wyjątkowych przedstawieniach na nowojorskim Broadwayu. Jednym słowem – targowisko próżności. Pewnie wielu czytelników wertując kolejne strony magazynu chciało być, jeśli nie częścią tego świata, to przynajmniej móc relacjonować wydarzenia z nim związane. W Polsce mamy potencjalnie blisko 14 mln, które mają taką możliwość. Każdego dnia.

Skąd ta liczba? Według badań dotyczących polskich internautów w 2015 roku konto na Facebooku posiadało 13,7 mln Polaków. To zdecydowanie więcej niż połowa wszystkich osób mająca dostęp do zasobów sieci. Należę do tej grupy, tak samo jak Ty i musimy się chyba zgodzić, że rzeczy, jakie pojawiają się na Facebooku są czasami… zastanawiające.

Zacznijmy od początku. Misją Facebooka jest w wolnym tłumaczeniu „uczynienie świata bardziej otwartym oraz stworzenie możliwości kontaktu rodzinom i przyjaciołom, aby (…) dzielić się tym, co jest dla nich ważne”. Wierzę, że ona nadal przyświeca założycielom i pracownikom firmy, ale mam nie odparte wrażenie, że użytkownicy portalu przechodząc kolejne metamorfozy swojej komunikacji kompletnie zmienili użyteczność. Początkowo Facebook w Polsce służył przenoszeniem życia jeden do jednego. Daleko było mu do stosowania filtrów na zdjęcia, nie było też przy tym całej masy „ulepszaczy” do klatek zachowanych aparatem. Użytkownicy rzeczywiście używali go do pozostawania w kontakcie. Było prościej, a na pewno bardziej naturalnie. Potem zaczęły pojawiać się zmiany, które wywróciły sposób, w jaki prezentują się Twoi znajomi. Dzisiaj skupię się tylko na jednej, ale chyba najbardziej mnie zaskakującej – kreacji. Tak zbliżającej ludzi do targowiska próżności.

Kreacja

Jako pracownik agencji marketingowej jestem w jakimś stopniu współwinny tej sytuacji. Moja była szefowa mówiła, że bez względu na to, jaki post wstawiamy na profilu firmy, należy podejść do jego przygotowania jak do reklamy. Mam wrażenie, że z takim samym podejściem podchodzą do swoich prywatnych profili co poniektórzy użytkownicy.

Nie będę oczywiście wskazywał konkretnych przykładów, ale pewnie i Ty znasz pary, które publikują zdjęcia przedstawiające ich jako najszczęśliwszą parę na świecie. Taką, która powoduje, że ze swoją drugą połową zaczynasz patrzeć na swój związek z lekkim zawodem. Mimowolnie. Że nie macie tyle czasu dla siebie, że nie robicie ciekawych rzeczy, że Wasze życie niebezpiecznie zbliża się do marazmu. Przy tym każde z tych zdjęć swobodnie mogłoby się znaleźć w katalogu Neckermanna, przewodniku kulinarnym po najlepszych restauracjach, czy na okładce absolutnego każdego pisma.

Tylko potem umawiam się z mężem z podanego przykładu na piwo, a ten przy drugim kuflu zaczyna się otwierać… Nie mówi wtedy ani o cudownym wyjeździe do Toskanii, ani o tym jak wspaniale dzielą się obowiązkami w domu, ani jak często spędzają czas z dzieckiem. Zwykle w katalogu najczęściej pojawiających się słów pojawiają się „jestem zmęczony”, „prawie nie rozmawiamy”, „nie mam czasu na…”. Kiedy go pytam, jak to jest możliwe skoro raptem wczoraj widziałem zdjęcie jego rodziny sunącej na nartach po jednym z austriackich lodowców, z lekkim uśmiechem zaskoczenia mówi: „przecież to Facebook, zwykła kreacja”. Widzę w oczach kpinę z mojej naiwności.

Innym przykładem kreacji swojej obecności w mediach społecznościowych, jest głębokie przekonanie użytkownika, że jego życie może wydać się komukolwiek interesujące. Zwykle takim nie jest, co w ogóle nie przeszkadza w jego prezentowaniu. Na każdym kroku. To powoduje konieczność informowania o każdej aktywności fizycznej, nawet jeśli polega na pełzaniu przez 2 km. Wizyta u lekarza również jest relacjonowana. Może uda się zdobyć kilka pytań „Co się stało?” lub „Wszystko ok?”. Dobrze, ze Facebook rozszerzył katalog reakcji, wtedy można wstawić buźkę z łezką. Wydawało mi się, że to jest już nieprzekraczalna granica absurdu, ale są tacy, którzy informują, że są na cmentarzu… W sumie to dobra informacja – żyją.

Do rangi osobnej kategorii urastają wspomniane relacje z jakichkolwiek aktywności sportowych. Jaki jest sens w informowaniu świata o przebiegnięciu 5 km?! Albo o tym, że przejechało się do pracy rowerem, dajmy na to 10 km. Nie mówię, że to nie jest osiągnięcie, dla mnie pewnie by było, ale jakie są motywacje? W ostatnim roku wydaje mi się, że dwukrotnie czyjaś aktywność. Raz, kiedy mój znajomy ukończył Tour de Warsaw kilkuset kilometrowy wyścig wokół Warszawy, a raczej po województwie. Drugi przypadek to ukończenie przez mojego znajomego pierwszego triatlonu. Tylko pierwszego, bo informacje o kolejnych budowały we mnie poczucie winy.

wsteniak-targowisko-proznosci-2

Osobną kwestią jest prezentacja obrazów i filmów. Zamiast pastwić się zostawię jeden film.

Nie chcę, żeby po przeczytaniu tego tekstu pozostało wrażenie, że to są jakieś wymysły, a swoje obserwację opieram jedynie na obserwacji swoich znajomych. Nie jest z tym aż tak tragicznie. Potwierdzają to jednak badania naukowców z Boston University – Ashwiniego Nadkarniego oraz Stefana Hofmanna, którzy na podstawie solidnego materiału wyodrębnili dwie podstawowe motywacje determinujące korzystanie z Facebooka. To potrzeba przynależności oraz konieczność autoprezentacji. Wpisują się idealnie we wskazane wyżej przykłady i w cytowane już powiedzenie „przecież to Facebook, zwykła kreacja”.