Go to content

„Rzuciłam wyzwanie śmierci, powiedziałam: Nie oddam ci go! I, co gorsze, uwierzyłam, że jestem w stanie go uzdrowić. Wierzyłam w to do samego końca”

Arch. prywatne

Projekt Egoistka tworzyli we dwoje. Gdzie ona tam i on, i gdzie on tam i ona. Tomek i Dagmara Skalscy byli nierozłączni przez osiem lat. Łączyła ich miłość, pasja, to samo spojrzenie na świat, te same wartości i priorytety. I nagle jej świat się rozsypał. Pięć miesięcy walczyli z chorobą Tomka. Dzisiaj mija prawie rok od jego śmierci. A Dagmara? Została sama.

Ewa Raczyńska: Czytałam ostatnio wywiad z reżyserem filmu „Moje córki krowy”. Kinga Dębska nakręciła film opowiadający o odchodzeniu jej rodziców. Dopiero, gdy go zmontowała, pomyślała: „I to koniec, ich już nie ma. Naprawdę odeszli”. Czy ty pogodziłaś się ze śmiercią Tomka, dopuściłaś do siebie taką myśl?

Dagmara Skalska: Tak. Swoją najnowszą książką (premiera 3 lutego – przypis red.) zamykam bardzo wyraźnie etap żałoby. Pogodziłam się ze śmiercią Tomka. Jeszcze w poprzedniej książce, którą pisaliśmy wspólnie w czasie choroby, lecz prace nad nią przerwała śmierć, nie byłam gotowa opisać swojego doświadczenia ze szczegółami.

Wtedy jeszcze wierzyłam, że nasza relacja nie skończyła się tylko zmieniła formę. W nowej książce, która w dużej części jest beletrystyczna, opisuję cały proces choroby, umierania Tomka, tego, co się działo w moim umyśle: jakie wrażenia, myśli, wspomnienia, trudne emocje mi towarzyszyły. Dzielę się z czytelnikiem tym, co pomogło mi się podnieść i iść dalej. Krok po kroku.  

O tym wszystkim piszę bez lukru po to, żeby pokazać kobietom, że można świadomie przejść przez etap żałoby. Staram się powiedzieć, że nie musi być to czas, w którym będziemy czuły się samotne, porzucone, skrzywdzone, bezwartościowe, niepotrzebne. Nie musimy przyjmować roli ofiary.  Naprawdę te 12 miesięcy były dla mnie najbardziej twórczym i rozwojowym okresem w życiu. To wtedy najwięcej się o sobie dowiedziałam, ujrzałam najwięcej kłamstw, które miałam w swoim umyśle. Nawiązałam kontakt z wewnętrzną siłą i mocą; obrałam nowy kierunek życia. Spotkałam cennych nauczycieli i odkryłam, że życie ma dla nas wiele prezentów, jeśli uda nam się otworzyć i nie obrazimy się na los.

O jakich kłamstwach mówisz?

Kłamstwa to inaczej nasze przekonania, nawyki, poglądy, wewnętrzne programy, które prowadzą nas przez życie. Sytuacja, w której się znalazłam uświadomiła mi, jak silnie przywiązana jestem do Tomka. Zrozumiałam, że poczucie bezpieczeństwa budowałam na tej relacji. To naprawdę niebezpieczne jest uzależniać swoje szczęście, a nawet życie (!) od drugiej osoby. Dlatego, że każdy kiedyś umrze, zupełnie nie mamy na to wpływu. Życie jest zmianą i przyjmowanie za pewnik czegoś, co jest zmienne prowadzi do cierpienia – to rodzaj kłamstwa.  Doświadczyłam tego, gdy mój świat się rozsypał. Straciłam nie tylko najbliższą osobę ale także dom, firmę, samochód, wspólne plany i wizję przyszłości. Nagle znalazłam się w punkcie w którym musiałam zacząć nowe życie – zupełnie sama i od zera. Do tej pory wszystko robiliśmy razem…

Byliście jak jeden organizm.

Właśnie. Spędzaliśmy ze sobą 24 godziny na dobę, razem pracowaliśmy, razem pisaliśmy, razem żyliśmy. Stworzyliśmy sobie swój własny świat, który fantastycznie działał. Dlatego zderzenie z rzeczywistością, w której zabrakło Tomka, było silnym przeżyciem. Nagle okazało się, że ten „inny” świat nie wygląda tak, jak ten w którym zwykłam funkcjonować.

Arch. prywatne

Arch. prywatne

Wy nawet w chorobie Tomka byliście nieustannie razem.

Tak. Przyznam ci się, że teraz widzę, że były momenty, gdy walczyłam za Tomka. Rzuciłam wyzwanie śmierci, powiedziałam: „Nie oddam ci go!”. I, co gorsze,  uwierzyłam, że jestem w stanie go uzdrowić. Wierzyłam w to do samego końca.

Było mi niezwykle trudno pogodzić się z tym, że przegrałam, że on umarł, że mi się nie udało. Zobaczyłam, że nie jestem tak wszechmocna, jak mi się wydawało… Dostrzegłam swoją dumę i pychę. Szczerze mówiąc, to naprawdę przejaw dumy uważać, że można stanąć między umierającym a śmiercią i liczyć, że się ją przechytrzy. Tego nie da się zrobić. Każdy z nas ma własną drogę, możemy komuś towarzyszyć w niej, lecz nie możemy jej zmienić. Uświadomienie sobie, że są na świecie siły i rzeczy, na które nie mamy wpływu – wyzwala.

Bycie z kimś blisko nie polega na przeżywaniu za niego jego życiowych lekcji, rozwiązywaniu jego dylematów. Pozbawiamy go wtedy szansy na naukę i zmianę życia. Chodzi raczej o towarzyszenie, podanie ręki, gdy jest to konieczne czy przytulenie w chwili słabości. Teraz widzę, że mogłam dać to wszystko Tomkowi nie walcząc tak zaciekle z życiem i z sytuacją. Więcej siły bym zyskała, gdybym zaakceptowała sytuację.

Żałujesz tej walki?

Nie żałuję, wiesz dlaczego? Dawno temu jak byłam małą dziewczynką wysyłałam taką intencję, później robiłam to także z Tomikiem, że chcę się rozwijać. Efekt jest taki, że dostaję bardzo dużo lekcji od życia. Bezustannie jestem stawiana w sytuacjach, w których muszę wychodzić ze swojej strefy komfortu. Dzięki cierpieniu i wybojom na ścieżce, wciąż trenuję „mięsień zrozumienia”, uczę się życia i zdobywam mądrość. To, że jestem jaka jestem, to wynik świadomego przeżycia wielu trudnych sytuacji życiowych.  

Sumiennie odrabiałaś zadania domowe.

Tak. Wszystko czym dzielę się na blogu czy w książkach, jest moim doświadczeniem. Życie to nieustanny proces dojrzewania, widzenia rzeczy jakimi są – czyli prawdy. Jest to podstawą filozofii pozytywnego egoizmu – bycie ze sobą szczerym, bo jeśli nie jesteś, hamujesz samą siebie.

Tylko trudno przyznać się do własnych słabości, ułomności, nawet przed sobą

Jak ty jesteś ze sobą szczera, to prowokujesz, by inni też szczerze na siebie spojrzeli. Proces budowania autentyczności polega na tym, że musimy stopniowo ściągać swoje maski, odrzucać pełnione role, zauważać fikcje, które zbudowaliśmy na swój własny temat.

Arch. prywatne

Arch. prywatne

Jednak ten brak autentyczności ci zarzucano, że twoja postawa po śmierci Tomka jest sztuczna, bo nie pokazujesz rozpaczy, łez i cierpienia.

Ale to jest prawdziwe. Nie popadłam w depresję, nie wzięłam ani jednej tabletki uspokajającej. Za to w pewnym momencie podjęłam decyzję jak chcę przeżyć to, co do mnie przyszło. Powiedziałam sobie tak: „Czasu nie cofnę, przez osiem lat żyliśmy z Tomkiem świadomie, chcę tak żyć nadal, chcę rozwijać to, co było wartościowe”. Oczywiście istniało ryzyko, że mogłam popaść we frustrację i zamknąć się na świat i ludzi. Tylko wtedy na pewno nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem dziś.

Na pewno nie.

No właśnie. Wycofałabym się ze świata, nie zauważyłabym wielu nauczycieli i przyjaciół, którzy w tym czasie stanęli na mojej drodze. Postanowiłam jednak, że chcę z tej straty, z odejścia Tomka, z tego czego doświadczyłam, uczynić kolejną lekcję.

Dla siebie czy dla innych?

Dla siebie. Robię to dla siebie, a kiedy mam pewien nadmiar to nim się dzielę. Bywamy w życiu w różnych momentach. Jestem w stanie do wielu rzeczy się przyznać. Także do tego, że mam chwile, kiedy nie daję rady. Miałam taki moment, kiedy się rozpadłam. Leżałam dwa tygodnie i płakałam, bo musiałam zasymilować pewną informację na swój temat. I po tych dwóch tygodniach, kiedy to wszystko przeze mnie przepłynęło, mogłam iść dalej.

Filozofia pozytywnego egoizmu nie polega na tym, że przykleisz sobie uśmiech i udajesz, że idziesz do przodu. Nie, czasami trzeba się zatrzymać. Uczę się tego cały czas. Przyglądam się sobie, swoim emocjom. Uczę się nie podążać za tymi, które mi szkodzą, czyli ściągają mnie w przeszłość. Wiem, że one pojawiają się na chwilę i zaraz znikną. Intensywnie trenuję utrzymywanie skoncentrowanego stanu umysłu. Wiesz, wszystko jest naszym wyborem. Mamy przecież wolną wolę, nie musimy być niewolnikami swoich myśli, czy emocji. Gdy pracujesz z umysłem i swoją uwagą, uczysz się, by nie podążać za każdą myślą czy emocją pojawiającą się w twojej głowie.

Zarówno za negatywną jak i pozytywną?

Tak. Wcale nie uważam, że trzeba być skrajnym optymistą, ani pesymistą. Bo kto nim jest, cierpi. Skrajny optymista może zostać skonfrontowany z rzeczywistością, która jest różna od jego obrazu. Tutaj zaś, chodzi o to, żeby widzieć rzeczy takimi, jakimi są naprawdę, nie ulepszać ich, lecz rozumieć, że od nas zależy jakie cechy im nadamy. Nic nie jest dobre ani złe, dopóki my nie postanowimy, żeby takie było. I dlatego, kiedy do mnie przyszła ta sytuacja, postanowiłam, że chcę uczynić ją lekcją, chcę ten czas wykorzystać, żeby odkryć te wszystkie rzeczy, zrozumieć procesy, które się wydarzyły i co najważniejsze – nie zamknąć się.

Piszesz jednak, że wpadłaś w pułapkę „podążania za śmiercią” po stracie Tomka.

Miałam taki moment, kiedy nie mogłam się pogodzić z tym, że Tomek odszedł. Wiedziałam, że go fizycznie nie ma, ale stworzyłam sobie fikcyjną wizję tej relacji – że jest inna, trochę taka energetyczna, kosmiczna, że się jeszcze spotkamy – wiesz mam bogatą wyobraźnię. Nie chciałam przyjąć prawdy, że Tomek odszedł, że to koniec.

W tamtym momencie, na mojej ścieżce stanął buddyjski nauczyciel  – Marcin (współautor nowej książki). Popatrzył na mnie, na ołtarzyk, który zbudowałam Tomkowi. Obok Buddy stało zdjęcie Tomka, wokół były zapalone świeczki. Spojrzał na to i powiedział mi: „Jego już nie ma, on jest martwy, ty jesteś żywa”. To było cztery miesiące po śmierci Tomka. „Chcesz iść za nim ku śmierci?” – zapytał.  Zrozumiałam,  że jeśli nie rozepnę tego związku i nie zaakceptuję faktu, że Tomka już nie ma, to pójdę w jego ślady.

A ja na tyle kocham życie, że tego nie chciałam! Pracowałam nad zrozumieniem owego niebezpiecznego mechanizmu, o którym wiele pisze Bert Hellinger. Polega on na tym, że kiedy kogoś mocno kochasz, a on umiera w cierpieniach, podświadomie chcesz tego samego dla siebie. Więź w rodzinie jest tak silna, że żywi, którzy pozostali, czują się niegodni, żeby doświadczać szczęścia i radości. Możesz do końca życia egzystować z obciążeniem i poczuciem winy.  

Dostaję wiele wiadomości od osób, które straciły kogoś bliskiego i które tak właśnie myślą. To mi pokazało, jak wielu ludzi tkwi w tym mechanizmie. Niestety, jeśli się nie usuniemy tego destrukcyjnego programu z głowy – bo to jest tylko program, to możemy przypłacić to zdrowiem a nawet życiem. Poczucie winy i połączony z nią żal jest na tyle silną emocją, że kodując się w ciele często manifestuje się chorobą!

Wiele osób ma ukryte w podświadomości mechanizmy autodestrukcji. Spotykam się z osobami , które nie dają sobie pozwolenia na życie. Ewidentnie dążą ku śmierci. Wiesz, kiedy to widać? Kiedy dajesz takiej osobie przestrzeń do zmiany, a ona tego nie robi, nie chce się pożegnać z własnym nieszczęściem. I nie możesz jej pomóc.

Ale trzeba mieć też siłę, żeby się dźwignąć. Mówisz, że po czterech miesiącach ktoś wyrwał cię z tego cierpienia, a są ludzie, którzy tkwią w tym przez wiele lat, w tym niepogodzeniu się ze stratą.

Tak, ale ja nie musiałam posłuchać Marcina. Nie musiałam przyjąć tego, co mówił. Mogłam powiedzieć: „Ja tu teraz będę siedzieć, płakać i cierpieć bo mam do tego prawo, bo straciłam najbliższego mi na świecie człowieka”. Jak widzisz to jest kwestia naszej wewnętrznej otwartości i gotowości do zmiany sytuacji w której jesteśmy.

Było ci trudno?

No pewnie. To jest proces. Masz nawyki w umyśle, które są jak koleiny, nie pozwalają ci zmienić życiowego kursu. Jak guma od majtek rozciągałam się, by widzieć świat inaczej i wracałam znów na stare tory myślenia. Lecz byłam wytrwała. Powiedziałam sobie: „Kochasz życie, kochasz siebie, masz tu zadanie do wykonania. Pracuj nad tym do skutku!” Jeśli jesteś dla siebie kimś ważnym, nie odpuścisz. Gdy siebie nie kochasz, to ci nie zależy – prosta sprawa. Dziecko kochasz – nie pozwolisz mu iść ku śmierci, ale sobie pozwolisz…

Cierpienie jest największym nauczycielem na drodze ku odkryciu siebie. I ja w to wierzę. Wszystko, czego doświadczamy, powoduje nasz rozwój. Jeśli tak na to spojrzymy, to przestaniemy myśleć, że to, co nas spotyka, dzieje się przeciwko nam. Nie jesteśmy celem, to tylko życie jest zmianą. Jest najlepszym nauczycielem i wierzę, że każdy w końcu – niektórzy milion razy uderzając głową w mur – wyciągnie z tego, czego doświadcza, lekcję.

Naprawdę w to wierzysz?

Tak. Każdy ma swoją ścieżkę, swój zestaw doświadczeń. Dostaję to, co jest mi potrzebne. Ja naprawdę wierzę w to, że nie dostajemy więcej niż jesteśmy w stanie udźwignąć. Tylko musimy się otworzyć i zdać sobie sprawę ze swojej siły. Tomek umierał mi na rękach dwie doby. I nagle dostałam taki strzał, wstąpiła we mnie taka siła, nie wiem skąd się wzięła, że jeszcze pocieszałam innych. Człowiek jest niezwykły, ma potencjał.

Arch. prywatne

Arch. prywatne

Tęsknisz za Tomkiem?

Tęsknię. Brakuje mi go fizycznie, jego głosu, naszych rozmów. Byliśmy razem bardzo blisko osiem lat. Ale też im bardziej skupiam się na tym obecnym życiu, które jest bardzo fascynujące, tym jest mi łatwiej.

Nie boisz się, że zapomnisz o nim?

Na pewno niektóre rzeczy zapomnę, ale nie chodzi o to, żeby je za wszelką cenę utrzymywać w pamięci. To jest mylne przekonanie wielu wdów, że są zobowiązane, by kultywować przeszłość, muszą nieustannie wspominać, rozpamiętywać, bo inaczej zapomną i wtedy albo stracą poczucie sensu, albo skrzywdzą osobę, która odeszła. Tylko, że jej już nie ma, dlatego nie można jej skrzywdzić, a ty jesteś żywa. Naturalne jest, że niektóre rzeczy z dnia na dzień coraz bardziej się oddalają. Taka jest natura wspomnień. Teraźniejszość jest zawsze bardziej żywa niż przeszłość.

Tomek jest jednak istotnym elementem mojego życia, wiele z tego, co wiem, kim jestem zawdzięczam naszej wspólnej pracy. Jest współautorem projektu egoistka i o tym nigdy nie zamierzam zapomnieć. Tomek ma miejsce w moim sercu i w moim życiu.

Nie jesteś wdową, do której obrazu jesteśmy przyzwyczajeni.

Myślę, że ta żałoba, która jest nam kulturowo dana, jest niebezpieczna. Bo kształtuje w nas nawyk cierpienia, żalu, poczucia winy, korzystania z energii innych ludzi. A potem, po roku jest trudno ten nawyk myślenia zmienić. Przyzwyczajasz się do biernej postawy, wycofania się z  życia, kultywujesz destrukcyjne stany.  Rodzi się w tobie coraz więcej lęków. Ja po prostu z tego nie skorzystałam, bo wiedziałam, że to do niczego dobrego mnie nie doprowadzi. Chciałam przez to przejść  świadomie. Czegoś się nauczyć. Jednak nie chodzi o to by tłumić emocje lecz by pozwolić im wypłynąć, zaakceptować zmianę i zacząć żyć.

 


okladka_165x215_egoizm_cz3Premiera nowej książki Dagmary Skalskiej „Egoizm to nie grzech! Pokochaj swój umysł” odbędzie się 3. lutego. A autorka już dziś zaprasza na swoje warsztaty 12. marca w Warszawie. Więcej dowiecie się na www.projektegoistka.pl