Go to content

„Przecież ty byłeś i jesteś taki sam, jak ja”. List do przyjaciela

"Przecież ty byłeś i jesteś taki sam, jak ja". List do przyjaciela
Fot. iStock / ViewApart

Kochany Przyjacielu!

Postanowiłam dziś do ciebie napisać, bo zwyczajnie bałam się, że strach i łzy, nie pozwolą mi powiedzieć wszystkiego. Znamy się już kilka lat i nie raz, mówiłam ci jak bardzo jestem dumna z tego, że tak świetnie sobie radzisz. Nie raz też podkreślałam, jak wiele mnie nasza niezwykła znajomość nauczyła. Bo bywa tak, że z niedowierzaniem patrzę, jak zmagasz się z każdą przeszkodą, z każdą barierą. Szczególnie ze wzrokiem przechodniów. Zwłaszcza wtedy, gdy się wygłupiamy i trzymam cię za rękę. Idę ulicą naszego miasta, a ty jedziesz obok mnie. Przykuty do wózka inwalidzkiego.

Pamiętam, jak jeszcze byliśmy młodsi i pierwszy raz tak bardzo się zawstydziłam. Wracaliśmy ze szkoły i podjechał autobus z niedostosowanym dla ciebie wejściem. Padał deszcz i nikogo poza nami nie było na przystanku, a kierowca do nas nie wstał. Tak bardzo chciałam ci wtedy pomóc, dźwignąć ten cholerny wózek, żebyś już nie mókł i nie marzł. Nie miałam siły, miejski odjechał, ty jak zwykle wszystko obróciłeś w żart. Śmiałam się, żeby nie było ci przykro, choć wszystko we mnie płakało. Czułam, że cię zawodzę, że do niczego nie jestem potrzebna, że nie masz we mnie odpowiedniego wsparcia, bo jestem za słaba. Naiwne serca dzieciaka, jakim wtedy byłam naprawdę wierzyło, że tylko to jest dla ciebie najważniejsze, czyjaś silna ręka obok. Dopiero gdy pierwszy raz, pod koniec podstawówki stanęłam w twojej obronie.  I usłyszałam, jak dziękujesz mi za to, że jestem, zaczęło coś do mnie docierać. Przecież ty byłeś i jesteś taki sam, jak ja. I tak samo jak inni, potrzebujesz po prostu drugiego człowieka.

I ten pierwszy raz gdy się zakochałeś. Byliśmy już w liceum, cieszyłam się z tego i niepokoiłam jednocześnie. Jakoś tak wewnętrznie czułam, że ty się angażujesz, a ona bardziej się boi, niż chce. I wiersze dla niej pisałeś, takie piękne, a ja sobie wtedy myślałam, że zasługujesz na tylko dobre dni. I twój drążący głos w słuchawce telefonu, gdy opowiadałeś, że odeszła, że nie dała rady. Że najchętniej byś do mnie teraz przybiegł, ale właśnie sobie przypomniałeś, że przecież nigdy już nie będziesz chodził. I wybiegłam wtedy z domu bez szalika i czapki, gęsty śnieg zmywał łzy z mojej twarzy, a wszystko było takie nieważne. Oprócz ciebie. A później, gdy z zapaleniem płuc wylądowałam w szpitalu, tylko ty przyniosłeś mi kwiaty. I szalik, który miał chyba z 10 metrów i tysiąc kolorów i  mam go do dziś. I wszystkie pielęgniarki mi mówiły, że mam cudownego chłopaka, tylko tak strasznie przykro, że taki  chory. A ja nie tłumaczyłam, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, bo nie to mnie przerażało. Byłam wściekła na smutek w ich głosie, jakby cię już chciały pochować. A przecież ty masz w sobie więcej życia, niż ktokolwiek jest w stanie sobie wyobrazić!

Tak często widziałam, że ci zwyczajnie źle. Patrzyłeś na swoich kolegów, na to jak zakładają rodziny, podróżują, bawią się w klubach. I rósł we mnie lęk, bo uświadomiłam sobie, że ja też niedługo wyjadę, wyjdę za mąż, urodzę dzieci. I co wtedy z tobą będzie, nie chciałam żebyś był sam. A ty się tak bardzo cieszyłeś, tak szczerze, tak ujmująco. Cieszyło cię moje szczęście, moje plany i to, że za chwile całkowicie zmienię swoje życie. Nie mogłam tego pojąć i wtedy usłyszałam, że dzięki mnie jesteś silniejszy i bardziej odważny, że dzięki mnie uwierzyłeś, że wszystko w życiu jest po coś. I, że jest możliwe, dlatego będziesz próbował i  dalej się nie poddawał.  Że będziesz marzył i realizował pragnienia. Gdy przysyłałeś mi kartki z różnych stron świata, opisywałeś, ile kilometrów zdołałeś już pokonać, pękałam z dumy.  A gdy poznałam twoją żonę i zorientowałam, że będziecie rodzicami, nigdy nie byłam bardziej wzruszona.

Kochany Przyjacielu, chciałam powiedzieć: dziękuję. Za setki lekcji pokory, gdy z uśmiechem przecząco kiwałeś głową i sam z podłogi dźwigałeś się na wózek. Za niezwykły taniec na balu maturalnym, gdzie wszyscy bili nam brawo. Za nasze wspólne łzy, gdy tłumaczyłam ci, jak bardzo boli mnie twoja krzywda. To wtedy, gdy tak strasznie nas  zwyzywali, kiedy wracaliśmy wieczorem z kina. Gdy krzyczeli za plecami, że taka „dupa” z takim kaleką. Ja płakałam z bezsilności, bo nie umiałam przerwać tego podłego ataku. Ty później przyznałeś się, że faktycznie wtedy czułeś się kaleką, bo przecież nie mężczyzną, skoro nie mogłeś stanąć w mojej obronie. Dziękuje za twoje niezwykłe poczucie humoru, gdy nawet przy upadku i silnym bólu, potrafiłeś sobie robić z tego jaja. Za zarażający uśmiech, choć przecież wiem jak często, przez łzy.  I za twoje słowa, które zostaną ze mną na zawsze. „To zupełnie nieistotne, czy słyszysz, widzisz lub możesz chodzić. To wszystko nic, ta cała sprawność fizyczna, gdy masz serce z kamienia, gdy nie potrafisz kochać. Ja potrafię, dlatego nie czuję się niepełnosprawny”.

Dziś to ja ci dziękuje, za to że cię mam.