Go to content

„Co u ciebie?” Super”. Naucz się jak wreszcie cieszyć się z życia

Fot. iStock / Nicolas McComber

Jesteśmy uznawani za naród maruderów, za tych, którzy nie potrafią się cieszyć, uśmiechać do siebie i do innych. Czy tak trudno okazywać radość, czy w ogóle umiemy ją przeżywać. I w końcu czy bycia radosnym można się nauczyć? O emocji, najłatwiejszej do przeżywania, a jednak bardzo trudnej do okazywania rozmawiamy z psycholog Janiną Węgrzecką-Giluń.

Ewa Raczyńska: Potrafimy być radośni?

Janina Węgrzecka-Giluń: Myślę, że radość jest jednym z najprostszych uczuć do przeżywania, które można doświadczyć, jeśli ma się odpowiednie nastawienie wewnętrzne.

To znaczy?

Radość jest przeżywana bardzo indywidualnie. To co mnie raduje, nie musi być powodem do radości dla drugiej osoby. Co więcej, czasem może wywołać zupełnie przeciwną emocję. Na indywidualność przeżywania radości wpływa nasze osobiste wyposażenie, które nabywamy już w dzieciństwie. To właśnie rodzice i inne osoby znaczące w życiu dziecka pokazują mu świat poprzez postawy, jakie sami demonstrują. Jeśli patrzą na życie przez czarne okulary, są sceptyczni, lękowi – takie nastawienie przekazują dziecku.

Nadużywanie ostrzegawczych komunikatów przez różnymi wydarzeniami, ludźmi czy sytuacjami – „Życie to nie bajka”, „Nie ciesz się tak, bo będziesz potem płakać”, „Nadzieja matką głupich” itp., kształtuje w dziecku negatywne przekonania o świecie, a w przyszłości uszkadza zdolność do przeżywania radości. Nawet jeśli rodzice mają dobre intencje, warto pamiętać, że nie zawsze one służą dobru dziecka.

W mojej praktyce terapeutycznej często spotykam osoby, które nie pozwalają sobie na spontaniczne doświadczanie radości. Powstrzymują się przed nią, ponieważ boją się, że zostaną ukarane. Takie zachowanie wynika właśnie z modelowania postaw wyniesionych z domu, ale także z własnych negatywnych życiowych doświadczeń: powiodło mi się, zachłysnęłam się radością i nagle wydarzyło się coś zupełnie przeciwnego, co sprowadziło mnie na ziemię.

My jednak wolimy marudzić niż się cieszyć.

Niestety. W pewien sposób jest to uwarunkowane kulturowo. Przypomnijmy sobie chociażby ze szkoły bohaterów naszych lektur z okresu Młodej Polski. Ich dekadencka postawa wyrażała skrajny pesymizm, zanegowanie wszystkiego, zwątpienie w jakikolwiek sens życia. Ogarnięci melancholią, oddaniem zawsze wyższej sprawie uprawiali kult cierpienia, który wyróżniał ich z gawiedzi. Młodopolska poezja pokazywała rozgoryczenie szybko zmieniającym się światem, dewaluację wartości, które zostały zastąpione pogonią za sukcesem i pieniędzmi. Podobnie i dzisiaj wielu z nas stawia swoim emocjom wysoką poprzeczkę. Dla takich osób zwykłe codzienne doznania nie są wiele warte. Trzeba mieć się z czego cieszyć, a zwykłe sprawy do tego nie nastrajają.

Myślę też, że warunki życia, rywalizacja zawodowa, nieustanny brak czasu nie sprzyja analizie swoich stanów wewnętrznych. Jest jak jest i … żyje się dalej. Dopiero, kiedy pojawia się w życiu kryzys, zaczynamy dostrzegać sprawy ważne, rozumieć znaczenie dobrego samopoczucia dla naszego zdrowia psychicznego i fizycznego. Poza tym narzeka się łatwiej, nie trzeba niczego zmieniać, nie mierzyć się ze swoimi ograniczeniami.

Łatwiej powiedzieć: „U mnie stara bieda”, niż: „U mnie świetnie”.

Wystarczy posłuchać odpowiedzi na pytanie: „Co tam u ciebie?”. Wielu ludzi mówi wówczas: „Jakoś leci”, „Nic ciekawego…”, „No cóż … wiąże się koniec z końcem”, „A o co tu pytać?, wiadomo”. Kiedy jedna ze stron powie się „U mnie wszystko bardzo dobrze”, wówczas zalega krępująca cisza. Jakby nie wypadało tak mówić. Wszyscy mają kiepsko, a ty masz dobrze?

I brakuje podstaw do kontynuowania rozmowy.

Tak, bo refleksja, która zostaje wzbudzona wytrąca naszego rozmówcę ze schematu, z wzorca, do którego jest przyzwyczajony w rozmowie. Nie może w takiej sytuacji odpowiedzieć: „U mnie też beznadziejnie” i ochoczo podłączyć się do wspólnoty narzekań. Proszę zauważyć, o czym ludzie zwykle rozmawiają, kiedy się spotykają? Najczęściej narzekają, albo się chwalą się tym, co mają. To z kolei wprowadza w ponury nastrój tych, którzy mają mniej i nie mogą się wyróżnić – więc narzekają tym bardziej.

Nie potrafimy się cieszyć z drobnych rzeczy, prawda?

Jak wspomniałam, zwykle mamy poczucie, że radość mogą nam dawać tylko niezwykłe satysfakcjonujące nas wydarzenia, takie, które w znaczący w sposób wpływają na nasze życie. Natomiast zupełnie nie doceniamy tej radości, która rodzi się z małych sukcesów. Nasz krytyk wewnętrzny rzadko nas chwali za dokonane osiągnięcia, zamiast nam pogratulować wymaga coraz więcej.

Często zapominamy, jak wiele potrafimy, ponieważ w naszej ocenie nie stanowi to większej wartości. Chcemy równać do tych osób, które stoją w pierwszym szeregu, równać do ich standardów, bo tylko to się liczy. Nie wyrażanie uznania samemu sobie deprecjonuje nasz obraz siebie, sprawia, że jesteśmy ciągle z siebie niezadowoleni, co odbiera nam energię i zdolność do radości. Brak wsparcia udzielanego samemu sobie powoduje, że stajemy się swoimi własnymi prześladowcami.

Tyle, że dążąc do czegoś większego, nie zauważamy rzeczy drobnych.

Dlatego warto zadać sobie pytanie: za co siebie lubię, podziwiam i szanuję, i na kartce zapisać odpowiedzi. Nie żałować sobie dobrych słów, nie porównywać się do nikogo, spisać nawet najdrobniejsze rzeczy. Aby to się udało, trzeba trzymać krytyka wewnętrznego najdalej od siebie jak można.

Rzadko dajemy sobie prawo do tego, aby siebie chwalić, być z siebie dumni, doceniać się i nagradzać za wysiłek przekraczania różnych negatywnych przekonań, które zabierają nam dużo radości z życia. Można spróbować też zobaczyć swoje życie w dwóch dużych lustrach. Przejrzeć się najpierw w tym, które pokazuje nam nasze życie, w którym – choć jest nam źle – nic nie zmieniamy. Zadajmy sobie pytanie: Jak wygląda teraz moje życie i jak będzie wyglądać za pół roku, rok, pięć lat, jeśli będę tkwił w tym samym punkcie? Co w związku z tym mnie ominie, czego nie dostanę, jakie owoce wydam?

Następnie, po chwili, zobaczmy siebie w drugim lustrze, kiedy dokonujemy stopniowych zmian, w którym dążymy i realizujemy upragnione cele, z troską wspieramy siebie, odrzucamy ograniczające nas przekonania i odzyskujemy zablokowaną energię. Co wówczas zmieni się w twoim życiu za pół roku, rok, pięć lat itd., co możesz od niego dostać, dokąd dojść, kim teraz jestem, a kim mogę się stać, co czujesz do siebie?

Znam mnóstwo drobnych czynności, których ludzie nie lokują wysoko na poprzeczce, a które dają powód do radości. Na przykład, potrafię zrobić piękny sweter, zaparzyć dobrą herbatę, empatycznie kontaktować się z ludźmi, świetnie bawić się z dziećmi, opowiadać bajki, modnie się ubrać itd. Wiele małych rzeczy, dzięki którym, pomimo różnych zmartwień, możemy czuć radość. Uczucie to może pojawiać się także przy spokojnym piciu porannej kawy czy herbaty, kiedy możemy kontemplować ten stan, nim ruszymy w wir codziennych zajęć. Celebrowanie takich lub podobnych chwil, zbieranych jak ziarnko do ziarnka, pozwala doświadczać uczucia pełniejszego stanu radości. Stan ten nie pryska po chwili jak kolorowa bańka mydlana, ale tworzy w nas poczucie szczęśliwości, z którego możemy czerpać przez cały pracowity dzień. Nie czekajmy więc na bicie wielkich dzwonów, starajmy się usłyszeć te mniejsze.

Z czego wynika ten lęk przez zmianą zachowania?

Najczęściej winne są nasze negatywne a tym samym ograniczające nas przekonania. Jesteśmy w nich uwięzieni jak w pułapce. Kiedy rozmawiałam z jedną z moich klientek o pożytku realizowania swoich potrzeb np. upragnione, choć nieosiągalne poleżenie na kanapie, czytanie książek, zrobienie dla siebie czegoś wyjątkowego, powiedziała: „W domu uczono mnie, że myślenie o sobie to egoizm”. Ilekroć zaczynała myśleć o sobie czuła się winna. Nie potrafiła odpoczywać tak jak lubiła, ponieważ poczucie winy zabierało jej z tego całą przyjemność. Dopiero wtedy, kiedy użyłam argumentu, że odpoczywając będzie mogła więcej dać od siebie innym, dała sobie na to przyzwolenie.

Tylko, jak zmienić takie myślenie?

Na pewno nie warto uprawiać myślenia magicznego polegającego na tym, że wszystko można od razu zmienić. Żyjemy w trudnych czasach, mamy wiele obowiązków, doświadczamy ciągłych napięć, frustracji i stresów, i ostatnią rzeczą, której chcemy – to kolejne zadanie. Nie są to warunki sprzyjające zastanawianiu się nad sobą i traktowaniu z troską oraz tryskaniu cały czas radością. Ale jeśli się poddamy i oddamy władzę nad sobą pracy, lękom egzystencjalnym, to z całą pewnością zabiorą nam resztki naszej żywotności.

Jak mówią słowa jednej z piosenek – „W życiu dobre są tylko chwile…” może warto te chwile potraktować jak wysepki, na które warto wdrapywać się od czasu do czasu i delektować w pełni tymi chwilami. Pobyć z nimi i napełnić się ich dobrą energią, spożytkować je najlepiej jak można. Kiedy zaczynamy dzień lub tydzień mając przekonanie, że nie ma na co czekać, że każdy dzień będzie taki sam jak kolejny – to tracimy napęd do życia. Aby temu zapobiec trzeba dawać sobie powody do radości np. poprzez zaplanowanie takiego kawałka dnia czy godziny, które będą należały tylko do nas. Bez poczucia winy. Dać sobie bezcenny czas na doświadczanie przyjemności sprawiając sobie radość z wykonywania czynności na którą czekaliśmy przez cały dzień lub tydzień. I pilnować takiego czasu jak oka w głowie.

Radości można się nauczyć?

Myślę, że można znaleźć do niej drogę na przykład przez porównanie: co może dać mi radość i co może mi ją zabierać. Warto wykonać w tym celu proste ćwiczenie. Na każdej karteczce samoprzylepnej można najpierw napisać własne ponure myśli w stylu: „Jestem do niczego”, „Nic ci się nie uda”, „Wszyscy lepiej potrafią od ciebie” itp., i rozwiesić je w różnych miejscach mieszkania, na które najczęściej pada nasz wzrok. I tak przez dzień, dwa podchodzić do nich i przypominać sobie, jaki jestem beznadziejny.

Zwykle okazuje się, że kontakt z negatywnymi komunikatami na swój temat znacząco pogarsza nasz nastrój, działa depresyjnie. Na trzeci dzień „złe” karteczki zdjąć i napisać pozytywne zdania na swój temat: „Lubię cię”, „Podziwiam cię”, „Potrafisz sobie dać radę”,  itp., wymienić drobne sukcesy.

To proste doświadczenie pokazuje, że jeśli przebywam w otoczeniu pozytywnych przesłań, nawet jeśli nie do końca w nie wierzę, to inaczej funkcjonuję, inaczej myślę o sobie, doświadczam więcej radości. Dowiedziono, że jeśli konsekwentnie, codziennie powtarza się takie pozytywne afirmacje, to po miesiącu do trzech wytwarza się w mózgu nowa ścieżka neurologiczna będąca opozycją do naszego negatywnego schematu myślenia. Oczywiście mamy wybór, możemy myśleć o sobie pozytywnie, a możemy też negatywnie.

Warto zadać sobie pytanie dlaczego wybieram myślenie negatywne, z czego mnie to zwalnia. Możemy w swoim ogrodzie uprawiać zarówno chwasty, jak i kwiaty. Trzeba jednak pamiętać o tym, że kwiaty nie przetrwają, jeśli nie będziemy wyrywać chwastów.


 

Janina Węgrzecka-Giluń – terapeuta, trener i coach Polskiego Instytutu NLP. Specjalista terapii uzależnień i współuzależnienia, certyfikowany Praktyk i Mistrz NLP. Redaktor naczelna miesięcznika „Remedium”, pisma poświęconego zachowaniom ryzykownym dzieci i młodzieży. Prowadzi psychoterapię indywidualną krótko- i długoterminową w podejściu neurolingwistycznym oraz integracyjnym, w terapii wykorzystuje również hipnozę terapeutyczną. Pracuje między innymi z osobami znajdującymi się kryzysie, cierpiącymi na nerwice, fobie, depresję, uwikłania w toksyczne relacje i uzależniające związki, traumy dzieciństwa, będące na zakręcie swojego życia (strata pracy, brak sensu i celu życia, niskie poczucie wartości itp.).