Czy potencjalna Prezydent Stanów Zjednoczonych i celebrytka popularna dzięki seks-taśmie mogą mieć coś wspólnego poza tym samym obywatelstwem? Hillary Clinton i Kim Kardashian West wbrew pozorom łączy o wiele więcej. Obie chcą zamieszkać w Białym Domu, ale przede wszystkim obie mają tą samą tajną broń – selfie.
O co tak właściwie chodzi?
Według definicji na Wikipedii to po prostu autoportret fotografa zrobiony przy użyciu aparatu cyfrowego lub komórki, która bardzo często jest umieszczona na kiju do selfie. Prościej? To po prostu zdjęcie, które sami sobie robimy. Ten osobliwy autoportret ma ścisły związek z socialmedia; to właśnie dzięki nim, dzisiaj na ślubach poza profesjonalnym fotografem znajduje się kilkudziesięciu amatorów, którzy prześcigają się w coraz to wymyślniejszych zdjęciach. Czasy się zmieniają, pojęcie sztuki też. Gdyby da Vinci malował Mona Lisę w XXI wieku, na pewno miałaby skierowaną ku górze głowę, a kolory byłyby o wiele jaśniejsze, bo dzięki nim po prostu wyglądamy młodziej.
Dobry filtr i setki lajków
Za kilkadziesiąt lat nasi wnukowie lub prawnukowie opisując rozwój fotografii, nie będą mogli uciec od osobliwych autoportretów. Paradoksalnie zrobienie dobrego selfie wcale nie jest takie proste, choć producenci telefonów prześcigają się w przednich aparatach wspomaganych programami, które mają wygładzić nam twarz. A przecież wszystkie chcemy mieć skórę gładką jak niemowlę! Może to właśnie powód popularności „słitfoci”? Wystarczy dobry kąt nachylenia aparatu, dzienne światło, głowa przechylona na bok, a w czasie edycji odpowiedni filtr i voila! Jest duża szansa, że wyglądamy jak milion dolców, a telefon nie nadąża z powiadomieniami o kolejnych polubieniach. Niewątpliwą zaletą tego typu zdjęć jest właśnie nasz wygląd, znacząco różniący się od tego w dowodzie, a już nie daj Boże w paszporcie. Poza kątem nachylenia, światłem i filtrem, decyduje o tym także fakt, że możemy kontrolować mimikę twarzy, patrząc w ekran telefonu. Łatwiej wtedy korygować wszelkie nieprawidłowości.
Zróbmy sobie dobrze
Pewnie gdybym przejrzała swój telefon, znalazłabym dziesiątki, o ile nie setki selfie, ale kto ich nie ma? Przygotowując tekst o pierwszej wizycie na siłowni, trafiłam na artykuł amerykańskiej trenerki fitness, która już na wstępie napisała: „jeżeli idziesz na trening tylko po to, żeby cyknąć sobie fotę w lustrze z logo siłowni – odpuść”. Trochę o to właśnie chodzi w tej „sztuce” naszych czasów, o chwalenie się. Dzisiaj każdy jest swoim własnym PR’owcem, kreującym wizerunek siebie w Internecie. Po co? Czasem po to, żeby inni nam zazdrościli i nie myśleli sobie, że mamy gorzej od nich. Druga opcja to dowartościowanie samego siebie, wcale nie przez bycie lepszym od koleżanki z pracy. Wrzucając zdjęcie do socialmedia, narażamy się na krytykę jednocześnie pozwalając się komplementować. Może to trochę budowanie pewności siebie na piasku, ale na początku dobre i to, czyż nie?
Dobry biznes
Pomijając wcześniej wspomniane filtry i oprogramowania, biznesmeni prześcigają się w coraz to śmielszych pomysłach na ułatwienie „produkcji”. I tak oto w przeciągu ostatnich kilkunastu miesięcy rynek zdobywają kije do selfie, obudowy do aparatów z wbudowanym światłami, dodatkowe mini-obiektywy dedykowane przednim kamerom telefonów, ale także mini blendy fotograficzne czy nawet książki o idealnym pozowaniu sobie samemu! Przesada? Jest popyt, kto by tego nie wykorzystał. Największy biznes na samouwielbieniu zrobiła Kim Kardashian West. Przywołana na samym początku celebrytka wydała album, w którym podziwiać możemy tylko i wyłącznie jej selfies. Ona sama wyznaje, że musi zrobić kilkaset zdjęć, żeby wybrać to jedno nadające się od publikacji – po prostu ciężka praca!
Tajna broń
Skoro wyjaśniłam ciężką pracę Kim, pora na Clinton, Hillary Clinton! Pomimo, że w eterze nie słychać nic na temat książki z jej zdjęciami, tak samo jak Kardashianka wie, że selfie może być bardzo pomocne w karierze. W czasie swojej kampanii, (potencjalna) Prezydent USA nie stroni od zdjęć ze swoimi wyborcami, czasami nawet sama ich o nie prosi. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, bo nawet Papież Franciszek strzela sobie fotki, ale to właśnie tym zjednuje sobie ludzi. To taka tajna broń, którą Hillary wykorzystuje, żeby być bliżej ludzi i przekonywać, że dobrze wie, jak życie potrafi skopać nam tyłki. Zapytana czy po ewentualnej wygranej nadal będzie tak chętna do selfie zaznacza, że sama nie widzi przeszkód, ale Secret Service wręcz przeciwnie. I jak tu jej nie kochać?
Bez umiaru prowadzi do śmierci
Amerykańskie Towarzystwo Psychiatrów uznało robienie zdjęć sobie samemu za objaw zaburzeń psychicznych. Choroba dotyczy nas dopiero, gdy selfie robimy kilka-kilkanaście razy dziennie i namiętnie wrzucamy je do sieci. Co więcej, odnotowuje się wzrost przypadków, w których chęć zrobienia dobrej tzw. „samoj*ebki” doprowadziła do zgonu. Brzmi bardzo amerykańsko, czyż nie? Przykładów nie trzeba jednak szukać daleko. Niespełna rok temu, przed koncertem w Warszawie pewien meloman chciał zrobić foto na moście. To był jego ostatni autoportret, bo przechylając się za bardzo, spadł do wody i nie udało się go uratować. Tak jak we wszystkim, tak i w tym przypadku potrzebny jest umiar. Zawalanie znajomych tysiącem zdjęć w tej samej pozie nie spowoduje przecież, że polubią nas bardziej.