Go to content

Jestem lesbijką z małego miasta. Opowiem ci, jak to jest, kochać inaczej i być za to tak strasznie niezrozumianym

Fot. iStock/Juri Pozzi

Kiedy przyglądam się Madzi, mojej bohaterce, czuję tylko i wyłącznie dobre fluidy. To zwyczajna, bardzo ładna dziewczyna, ale jej piękno, to nie tylko niesamowite oczy, czy nieskazitelna cera. Ono bije gdzieś z wewnątrz, wynika z tego, kim jest. A jest po prostu dobrym człowiekiem traktującym ludzi tak, jak sama chciałaby być traktowana. Tym bardziej więc nie rozumiem, jak można czuć do niej odrazę, zupełnie jakby była kimś gorszym. A przecież Madzia jest taka sama jak my, ma takie same wartości i kochać też potrafi tak samo: pięknie, dojrzale i z oddaniem. Maleńka różnica polega na tym, że jej miłość też jest dziewczyną. Bo Magda jest lesbijką. A jej życie, choć nie powinno, bywa cholernie trudne.

– Nie będę się użalać i wylewać łez, nie taka jest moja natura. Wolę wierzyć, że to tylko przejściowe, że ci, którzy mnie otaczają, zrozumieją w końcu, że niczym się nie różnimy. Ja też skończyłam szkołę, mam pracę, wynajmuję mieszkanie. Robię zakupy, płacę rachunki, mam swoje pasje i marzenia. I tak jak każdy, potrzebuję uczuć, bliskości i dzielenia tego, co najpiękniejsze, z drugim człowiekiem. Tylko ja nie potrafię kochać facetów, taka się urodziłam i już, bez rozmyślania jak to się stało i dlaczego. Mam przyjaciół, bliskich znajomych odmiennej płci, świetnie się rozumiemy i uwielbiamy spędzać ze sobą czas. Nie zamieniłabym moich kumpli na żadnych innych rozumiesz? Ale jeśli mówimy o miłości, dotyku, najwyższej formie zaufania, intymności to myślę tylko i wyłącznie o drugiej kobiecie.

Obecnie jestem sama, w tak małym mieście jak nasze ciężko jest znaleźć kogoś na stałe. Dziewczyny takie jak ja, zwyczajnie się boją, najbardziej tzw. opinii publicznej. A ta może pokonać, nawet najsilniejsze uczucie, bo często jedna strona związku odpuszcza, żeby uchronić tę drugą. Ja dwa razy tak się rozstawałam, choć bolało i boli do dziś. W jednym i drugim przypadku chodziło o młodsze ode mnie partnerki, takie, które dopiero wychodzą z ukrycia, ujawniają się. One czują intensywniej, ale też boją podwójnie. I nie bardzo chcą walczyć, nie mają sił, by przetrwać najgorsze, a to wymaga odwagi i poświęcenia. I wiary w to, że się uda i że zrozumieją zwłaszcza najbliżsi. A tak się często nie dzieje. Moi rodzice wiedzieli o mojej orientacji i po prostu przyjęli to do wiadomości. Nie stanowi to dla nich problemu, kochają mnie i już. Ale nie zawsze tak jest i nie chodzi tylko o rodzinę, ale o otoczenie w ogóle, kolegów z pracy. Szczególnie czuje się to w mniejszych społecznościach, gdzie prawie wszyscy cię znają, obserwują. Nie masz jak zachować anonimowości. I wtedy czujesz każde spojrzenie, widzisz głupie miny, słyszysz niefajne komentarze, które często też obrażają moją mamę. To nie jest łatwe zwłaszcza w pojedynkę, ale razem też nie jest lekko. Za dużo ofiar.

Teraz tak sobie pomyślałam, że by być innej orientacji w tym mieście, kraju i na całym świecie, to ciągła walka. Ciągłe udowadnianie innym, że nie jestem psychicznie chora, zboczona, odrażająca, że po prostu kocham inną kobietę. I ona jest dla mnie żoną, przyjaciółką, powierniczką największych sekretów i lęków, partnerką w rozmowach i w życiu, we wspólnym podejmowaniu decyzji. Tworzymy związek, jak w każdym innym domu i tak samo cierpimy, gdy naszemu partnerowi dzieje się krzywda, tak samo zasypiamy i tak samo się budzimy, rozumiesz? Więc popatrz na mnie i powiedz, co we mnie jest aż tak złego, że pozwala innym mnie nienawidzić?

Gdy wracam do domu, łapię się na tym, że nie poczułam niczego dziwnego, czy specjalnie ekscytującego, gdy na pożegnanie mocno przytuliłam Magdę. Ot zwyczajne ciepło, tak jak wtedy, gdy ściskasz przyjaciółkę lub bliskiego kumpla. Niczego gorszego i odpychającego, też nie poczułam. Bo przecież ta dziewczyna, to taki sam człowiek jak ja i ty. Jak my wszyscy.