Jesteśmy jak dzieci we mgle. Tak bardzo chcemy w coś wierzyć, że potrafimy sobie wymyślić prawie wszystko. Kolejne tezy i złote przepisy na życie. Wymyślamy i wierzymy tak mocno, że kolejne punkty naszych marzeń i wyobrażeń stają się celami.
Wierzymy w miłość, ale gdy ta nie przychodzi (a dlaczegóż to miała by sobie przyjść sama?) albo okazuje się rozczarowaniem zaczynamy wymyślać całą listę rzeczy, które (oczywiście poza nami) mają na to wpływ. A potem, konsekwentnie, uparcie, paprzemy sobie życia w imię wyższych (wymyślonych na daną okoliczność) idei.
Mitów, które niszczą nam życia jest całkiem sporo. I choć wszyscy jesteśmy tacy różni, lubimy wierzyć w podobne bajki.
Bajki o tym, że:
Seks zbliża ludzi
Bo usłyszeliśmy, i napisano w mądrym poradniku (albo tym całkiem niemądrym, ale jak wół stoi). A, że poza tym seksem nie ma nic – udajmy przed sobą, że nie wiedzieliśmy. W końcu żadni z nas psycholodzy. A tak? Proszę bardzo. Miłość idealna. Do łóżka przecież chodzimy, choćby nie wiem co! A jak!
– Nie jest tak źle – mówi B. – przynajmniej wciąż ze sobą sypiamy, raz w tygodniu.
A ja nie wierzę w to co słyszę (widzę?) i w to czego słucham na co dzień. Owszem sypiają ze sobą pomimo tego, że on chętnie zamordowałby jej kota, ona w przerwie na lunch zakrada się jak w taniej komedii (a może tragedii) do kawiarni obok jego biura, że zobaczyć czy ON nie randkuje, gdy ona zasuwa w robocie. Ale…– Przecież mamy szanse, niektórzy SA na siebie tak obrażeni, że od lat nie dzielą łóżka – kontynuuje swoje wynurzenia B., a to pamiętne zdanie pada gdzieś pomiędzy tym, że K. czyli On, to dupek, co ona w nim widziała, ach no tak, i że w tym roku na wakacje jadą oddzielnie, bo ona i tak na co dzień musi znosić jego chimery. Co mówi K. – nie wiem. Może myśli sobie, że żyje w udanym związku, bo wciąż jest w nim seks…
A reszta, phi… może nie jest IDEALNIE, ale jest coś, cokolwiek.
Małżeństwo cementuje
Bo to takie poważne, paper, pieczęć, notariusz … a może nawet i sam Bóg! No kto da więcej? Czy dałoby się mocniej pokazać ważność związku?! Hę? No heloł!
Nie rozumiem. Nie jestem w stanie pojąć sytuacji, w której ludzie zamiast się ze sobą rozstać, biorą ślub. I robią to w przekonaniu, że właśnie brak tego ślubu był przyczyną wszystkich ich kłopotów i awantur. Ale PO, to już będzie zupełnie inaczej…
Oj, będzie…
Niestety znam o wiele lepszy sposób na trwalszą nawet wzajemną relację dwojga ludzi – kredyt hipoteczny i o ironio komornik lepiej te zależność, gdyby tak się jednak nie udało, wyegzekwuje niż ksiądz, urzędnik czy sam Bóg (i wszyscy, którzy w temu ślubowaniu się przysłuchiwali).
Dlaczego wierzymy, że spoiwem dla dwojga ludzi może być coś, co już na początku ma najwięcej wspólnego z fikcją?
Dzieci ratują małżeństwa i związki
I wychodzi na to, że tylko idiota o tym nie wie. Już na pierwszy wręcz rzut oka widać, że takie dziecko (daj Bóg blond, z lokami, w dość jeszcze małych i pulchnych rozmiarach), to przecież istota z miłości zrodzona, kupidyn w ludzkiej skórze prawdziwy.
A jeśli się nie udaje jednak, to oczywiście nie wina błędnej tezy, tylko jakoś tak wyszło, ot tak – no przecież czasem mimo wszystkiego się po prostu nie udaje. Znam J. od dawna, bardzo dawna. J. energiczna (i już rozwiedziona) czterdziestolatka. W jej skróconym (tak, wiem i oceniającym) opisie trzeba zawrzeć następujące fakty: piękna, nieco strapiona, z trójką dzieci, złotą rybką i kilkoma latami „walki” o małżeństwo.
Mówią, że do trzech razy sztuka… Gdy on chciał odchodzić, i już się waliło nawet to, co od dawno leżało… ona ratowała. A cóż lepiej przywiąże drugiego człowieka niż dziecko? Pokaże mu piękno domu, rodziny, ciepło domowego ogniska?
Narodziny dziecka to przecież okres magiczny, pomagający człowiekowi przewartościować swoje priorytety. I tak o to:
Za pierwszym razem – zgodnie uznali, że ich kłopoty wynikają z niepełności ich rodziny. Wtedy uratował ich Antoś. Zrobił to tak dobrze, że nawet nie zdążyli się choć na chwilę powyprowadzać. Niestety Antoś (psia mac, że też się taki felerny trafił) okazał się nie posiadać żadnych magicznych właściwości, albo wyczerpały się one w okolicach jego 6 miesiąca życia. Wtedy ta niepełność, pustka i jeszcze większe awantury powróciły. Trwało tak z dobry rok, kiedy to doszli do wniosku, że tak żyć nie można…
I za drugim razem, aby scementować związek i go uratować, już pełnowartościowa rodziną 2+2, zmajstrowali Zochę. Już chwilę po narodzinach, okazało się, że Zocha również jest wybrakowana, bo jakoś zupełnie ich nie klei. WTF? Miała być jak prawdziwa guma arabska na ich skołatane nerwy i wykrzyczane żale. Ale Zocha, okazała się być gwoździem do trumny…
Potem poszły już w ruch papiery rozwodowe. Prawnicy. On wyprowadził się. I nie żeby rozbijanie rodziny było im po drodze. Bo pomiędzy jedną a drugą rozprawą, jak poważni i odpowiedzialni ludzie postanowi ten trzeci i ostatni raz spróbować ratować swój związek. Nie wyszło. Gdzieś w 20-tym tygodniu ciąży eks-mąż poszedł po rozum do głowy i orzekł, że to się jednak nie uda…
No zdarza się – dziś mówi J., przynajmniej myśli, że zrobili wszystko, żeby siebie ocalić. A próbowaliście terapii – dopytuję. – Nie no daj spokój, on w życiu by się na to nie zgodził. Dziś tylko zastanawiam się co mnie u diabła podkusiło na to trzecie dziecko – dodaje J. A ja szczerze się zastanawiam, czy J. naprawdę nie myśli co ją podkusiło na dwa poprzednie?
Piszemy sobie te bajki na kartce i przyklejamy tak blisko przed oczami, żeby nie dostrzec niechcący w jak złym kierunku podążamy, z tego pragnienia miłości. Brniemy, pędzimy, budując sobie światy bez miłości, ale za to z całym olbrzymim bagażem smutku, rozczarowań i problemów. Niestety zbyt często w te bajki wciągami innych, całkiem niewinnych bohaterów.
Przykre jest tylko to, że te wszystkie mity wciąż istnieją tylko z jednego powodu, to my tak bardzo boimy się prawdy i ciężkiej pracy jaką jest życie, że wciąż podsycamy je na nowo. Bo zawsze łatwiej jest się oszukiwać, niż spojrzeć prosto w lustro.