Zastanawiam się, jak można tak sobie w jeden dzień zamknąć te dwa lata i odejść. Jak mógł mi to zrobić, tak oszukać. Nienawiść, złość przeplata się z uczuciem. Już nic nie jest takie proste. Próbuję rozmawiać, żyć z nim jak wcześniej, ale nie potrafię. Kolejny raz oszukał, kolejny raz nadwyrężył moje zaufanie. Jest cisza, obojętność, coraz mniej wyczekuję jego telefonu, wiadomości, czasem jeszcze popłaczę. Nie powiedzieliśmy sobie „do widzenia, żegnaj”, ale jedno wiem, „miłość umiera w milczeniu”. Dwa lata związku się kończą, pomimo moich starań.
On: Czterdziestoparoletni kawaler, pracujący. Wolne wieczory spędza na graniu online z kumplami. Co drugi dzień… jest u mamusi, na pogaduchach, bo przecież trzeba zdać relacje co u synusia słychać. Czasem dostanie słoik zupy, ciasto. Przed każdą popołudniową zmianą jedzie do mamusi po kanapki do pracy. No przecież.. nie będzie mamusi odmawiać tej przyjemności, przecież ona tak lubi dbać o syneczka. Synek nie narzeka. Lubi swoje wygodne życie, swoje mieszkanie. Nikt mu nie zagląda przez ramię i nie kontroluje co robi, ile czasu gra, z kim pisze.
Przeszłam z nim niejedne wyboje. Będąc na początku z nim, nie wiedziałam, że żyję w emocjonalnym trójkącie. Jego zażyła znajomość z koleżanką psuła moje relacje z nim. Raz nawet się z nim rozeszłam, bo nie rozumiał, dlaczego nie podoba mi jego przyjaźń z nią. Wszędzie była ona, na „dzień dobry” i na „dobranoc, słodkich snów”. Nie widział nic złego w tym, że jeździ do niej do domu na kawę (do samotnej kobiety), czy jedzie z nią na pokaz kulturystów, bo przecież mnie to nie interesuje… Jeśli nie widział problemu, to dlaczego mi o niej nie mówił?
- ZOBACZ TEŻ: „Jeśli nawet nie żyją z mamusią pod jednym dachem, to ze źle pojmowanej miłości kierują się jej ocenami”
Oj tak, przeszliśmy wiele, ale mówi się, że niektóre sytuacje wzmacniają związek i potem jest tylko lepiej. Było chwilę lepiej, koleżanki nie ma. Na początku znajomości… jest fajnie, rozwijamy się. Gdzieś tam wpasowuje w jego wygodne życie. Widujemy się, rozmawiamy, spędzamy razem czas, jeździmy na wakacje. A wieczorem każde idzie do siebie spać. Przecież nie mieszkamy razem. Ot tak.. taki słodki obrazek, gdy nas widzą, jak my się kochamy.
Zawsze służy pomocą, nigdy nie odmawia jak go potrzebuje, czy to meble skręcić, czy gniazdko naprawić. Panuje taka iluzja „ale mu zależy, stara się, dba”. Sielanka trwa. Mijają 2 lata, przecież to czas, by rozmawiać o przyszłości. Nic nie stoi nam na przeszkodzie, jest miłość, mamy dobre prace, on ma mieszkanie. No właśnie… tylko on nie mógł zrozumieć, dlaczego chcę idealny obrazek psuć, przecież jest tak fajnie. Zobowiązania? A co to takiego? Dziecko? Żeby się starać o dziecko trzeba najpierw ze sobą zamieszkać.
Oczywiście synuś mamusi musiał najpierw zapytać się jej o zdanie, co sądzi na temat dziecka oraz o wspólnej przyszłości. Gdy kategorycznie zabroniłam mu się pytać, stwierdził, że muszę pogodzić się z tym, że ma taki kontakt z rodziną. Koniec końców… nie zapytał się, tak twierdzi. Chociaż mu nie wierzę.
Zaczęliśmy urządzać pod NAS jego mieszkanie, ale zanim to nastąpiło, oczywiście musieliśmy stoczyć BÓJ. No ale udało się, przeniosłam część rzeczy do niego i gdy zaczęło się robić poważniej, nastały ciche dni. Nawet rozmawiałam o rozstaniu. Nie wiedziałam i nie rozumiałam, co się dzieje. W końcu przyznał się do swojego nałogu. Popala trawkę. Bał się o tym powiedzieć. A ja… poczułam się oszukana, ponieważ nie związałabym się z facetem, który pali trawkę. Musiałam to przetrawić i nadal to trawię.
Zastanawiam się, jak można te 2 lata tak sobie w jeden dzień zamknąć i odejść. Jak mógł mi to zrobić, tak oszukać. Nienawiść, złość przeplata się z uczuciem. Już nic nie jest takie proste. Próbuje rozmawiać , żyć z nim jak wcześniej, ale nie potrafię. Kolejny raz oszukał, kolejny raz nadwyrężył moje zaufanie. Jest cisza, obojętność, coraz mniej wyczekuje jego telefonu, wiadomości, czasem jeszcze popłaczę. Nie powiedzieliśmy sobie „do widzenia, żegnaj”, ale jedno wiem, „miłość umiera w milczeniu”.