Nasze prababcie i pewnie babcie również kiwałyby głową z niedowierzaniem słuchając tych historii. Bo jak to tak? Żeby zakochać się, być z kim przez pudełko zwane komputerem? Nazywają to „związek z cieniem”, choć po drugiej stronie ekranu siedzi człowiek, który też potrzebuje uczuć. W zasadzie ich bycie razem niewiele różni się, od tego tak zwanego normalnego. Poznają się w internecie, na forach internetowych lub bardziej zwyczajni – przez wspólnych znajomych. Zaczynają ze sobą rozmawiać, odkrywać, wymieniać poglądami. Spędzają ze sobą w sieci coraz więcej czasu, a gdy nabiorą więcej odwagi, udają się na pierwsza oficjalną randkę, czyli rozmowę na Skype’ie. Po jakimś czasie odczuwają coraz silniejszą więź, coraz bardziej sobie ufają i zakochują się. Określają się mianem pary, wyznają sobie uczucia, mówią znajomym, że kogoś mają. Niby wszystko zwyczajnie. A jednak wiele z takich par, choć czują się ze sobą szczęśliwe, nigdy się ze sobą nie spotka. I nie chodzi tylko o często dzielące ich setki kilometrów. Dzieli ich raczej, strach przed realnym odrzuceniem. A odległość jest dla nich fundamentem idealnego związku.
– W sieci jest łatwiej. Poznajesz kogoś z innego miasta, najczęściej bardzo odległego. Dlaczego tak? Wtedy mam większe zabezpieczenie, że facet nie będzie mnie osaczał, łaził za mną, zaczepiał moich znajomych. Pilnował na każdym kroku. – Ewelina ma 19 lat, ze swoim wymarzonym chłopakiem, poznanym na forum muzycznym, jest 11 miesięcy. – To ja sama zdecyduję, a właściwie wspólnie to zrobimy, kiedy i czy w ogóle chcemy się spotkać choć raz. Nie, że do siebie jeździć, a już w ogóle mieszkać. Dlaczego właśnie tak? Bo życie do tego zmierza, do uproszczeń i ułatwień, nawet w sferze uczuć.
Ludzi, którzy myślą podobnie jest więcej, głównie młodszych ale coraz częściej zdarzają się także ci, w starszym wieku. – Wszystko jest tak cholernie skomplikowane. Mówię o tych pędzących donikąd czasach, o tym, że ludzie się zawodzą na każdym kroku, bo nie wyrabiają. Ale gdzieś tam głęboko, potrzebują jednak drugiego człowieka. Takiego, jak oni sami. Strach i życie w chronicznym braku czasu podsuwa takie rozwiązania. Wszystko postępuje, uczucia i pojęcie bycia razem, też uległo ewolucji.
– A nie napisze pani, że to fanaberia dzisiejszej młodzieży i efekt ganiania, za pokemonami po mieście? – Jacek ma 17 lat, jest w drugiej klasie liceum. – Miałem dziewczynę od siebie z miasta, jakoś się nie poukładało. Ciągle chciała się spotykać, trzymać za rączkę, a ja lubię mieć przestrzeń. Niekoniecznie, że z kuplami gdzieś, tylko czas dla siebie. Nawet na trochę samotności. Zresztą, to był mój pierwszy związek, a miałem wrażenie, że Lidka od razu chciała deklaracji. Potem też ktoś jeszcze był i, choć serio było fajnie, rozdzielił nas brak czasu. Dużo zajęć plus te pozalekcyjne, czas dla rodziny, dla nauki, dla innych znajomych. Zacząłem się bliżej przyglądać nie tylko „normalnym” związkom moich przyjaciół, ale też moim rodzicom. Miałem wrażenie, że ta ciągła szarpanina, kłótnie, sceny zazdrości, zdrady, że to przez to ciągłe przebywanie ze sobą. Że to ich dzieli, a nie spaja. Odkąd jestem z Pauliną, która mieszka za granicą i poznaliśmy się przez neta, czuję się serio szczęśliwy. To trwa już grubo ponad rok. Ona też miała podobne spostrzeżenia i poglądy, szukała kogoś takiego. Bo my nie chcemy być sami, że single i te inne bzdety, potrzebujemy kochać i czuć, że jesteśmy kochani. A, że na odległość… Możesz tego nie rozumieć, ale tak czujemy się bezpieczniej. Nigdy nie powiedzieliśmy sobie, że tak będzie zawsze. Nie chcę o tym myśleć, skoro jest dobrze tak, jak jest. I to nam obojgu. Czas pokaże, czy zdecydujemy się na odwiedziny, może nawet częstsze widywanie.
– A ja dokończę myśl kolegi o tym, dlaczego tak czujemy się bezpieczniej. – Dawid to 25 latek, pracuje w pizzerii, przysłuchuje naszej rozmowie od dłuższego czasu. – Bo choć zaufanie jest najwyższą formą bliskości z drugim człowiekiem, to jednak ta fizyczność też jest ważna. Bardzo ważna i nie chodzi mi tylko o seks. Dotyk, zapach skóry, to, że możesz się w kogoś wtulić i schować w nim cały. Zasypiać z kimś trzymając go za rękę. Do tego można się bardzo przyzwyczaić i stać się od tego zależnym. Bardzie niż nam się wydaje. I dlatego potem podwójnie cierpimy. Bo skręca nas z tęsknoty za delikatnością jej skóry, za spojrzeniem. Z Asią, moją dziewczyną, nigdy nie widzieliśmy się na żywo, choć jesteśmy ze sobą już rok. I na razie nie chcemy tego zmieniać, bo jeśli nam nie wyjdzie, będę cierpiał mniej. Bo nie znam uczuć, o których wspomniałem. Nigdy nawet nie stałem obok niej. Więc i bolało będzie mniej. Chore? Niekoniecznie, bo my jesteśmy takim właśnie pokoleniem. Zawiedzionym, oszukanym, nowoczesnym do cienkiej granicy pomiędzy człowiekiem a robotem. Takim skomputeryzowanym, otwartym na nowości, na postęp. Mniej boimy się zmian w cywilizacji, zachodzących procesów niż drugiego, żywego człowieka. Nie potrafimy ufać, bo nikt nas tego nie nauczył. Jeśli nie nasi rodzice, to rodzice naszych przyjaciół się rozwodzą rozstają. W domu kłamią, że wszystko jest ok nakładając maski, bo niby tak chcą nas chronić. A przecież my to wszystko widzimy. I jak każdemu, nam jednak też źle samym. I wtedy znajdujemy kogoś takiego, kogo kochamy, kto darzy nas tym samym ciepłem, ale na odległość. Tę bezpieczną, a bezpieczeństwa nam najbardziej w życiu brakuje. Komfortu psychicznego i poczucia bezpieczeństwa. W tym świecie to towar deficytowy.
Łapie się w myślach na tym, że ja również mam coraz więcej takich internetowych pokładów zaufania. Nie, nie partnerów, ale ludzi, którzy wiedzą o mnie wiele. Może nawet zbyt wiele. Chociaż ja o nich też. I zastanawiam nad dwoma rzeczami. Dokąd zmierza ten świat, skoro świadomie wybieramy związek rodem z przyszłości, gdzie wszyscy poruszają się na latających spodkach internetu. I czy uczucie, o którym opowiadali moi bohaterowie, to jeszcze miłość. I czy w ogóle, można to tak nazwać.