„Wyszedł rano na siłownię i już nie wrócił” – pisze do mnie znajoma. Jak to wyszedł i jak to nie wrócił? Przecież tydzień temu byli na przedłużonym weekendzie w ekstra hotelu. SPA, pyszne jedzenie, piękne okoliczności przyrody. Dziecko zostało u babci, żeby oni mieli w końcu czas tylko dla siebie. Małżeństwo po kryzysie. Takich wiele. I super, kiedy wszystko zaczyna układać się na nowo, kiedy, kurde, oboje dochodzą do wniosku, że co ich nie zabije, to wzmocni. Świadomi swoich błędów, chętni do zmian. Bo w końcu doszli do wniosku, że się kochają i że bez siebie żyć nie mogą i nie chcą.
I tylko przyklasnąć. Jest dziecko, kilkanaście lat wspólnie spędzonych. Jak ludzie chcą o to zawalczyć, to trzeba im kibicować ze wszystkich sił. I kibicowałam. Ona mówiła, że jest coraz lepiej, że przegadali wszystko, że wiedzą, czego od siebie nawzajem oczekują. On zapewniał, że kocha, że byłby głupi, gdyby z niej zrezygnował. No wiecie – taka sielanka, z której jednak wybrzmiewała pewna dojrzałość zdobyta z doświadczeniem kryzysu.
I nagle ŁUP. Cudowny weekend, zdjęcia na fejsie, aż się trochę rzygać chciało od tego szczęścia. Ale dobra, niech się sobą cieszą, w końcu takie ich prawo i nikomu nic do tego. A po weekendzie – czarna rozpacz. Wyobraźcie sobie – macie obok siebie faceta, który zapewnia o swojej miłości, przekonuje, że życia sobie bez was nie wyobraża. Ba, co więcej snuje plany na przyszłość, pojawia się nawet nieśmiało propozycja o drugim dziecku – i to ON o tym mówi, nie ona. Po czym ch*j wychodzi w sobotę rano i nie wraca do domu. Jedyne na co go stać, to na telefon i wyrzucenie z siebie: „Nic nas nie łączy. To koniec”. Ja pie*dole. Aż mi się wierzyć nie chciało, bo nie myślałam, że takie typy po świecie jeszcze chodzą. Znam przypadki ojców moich koleżanek, którzy wychodzili po zapałki i nie wracali, ale to było kilka dekad temu. I że teraz? Teraz też tak można potraktować drugiego człowieka?
Ch*j mnie obchodzi, jak tam między nimi było, gdzie leży większa lub mniejsza wina albo kto swojej nie widział. Nie to jest istotne. Jestem załamana faktem, że facet wychodzi sobie z domu, w którym jest jego żona i dziecko, i postanawia nie wracać, choć dzień wcześniej zapewniał, że ją kocha i że ona jest dla niego całym światem. I nie mówcie mi, że sobie tego nie zaplanował!
Bo jak? Coś mu się przez noc w mózgu przestawiło? Jakieś klepki zabrakło? Może poduszka czymś nasączona była, że odebrała mu zdolność zdroworozsądkowego myślenia? Bo jak do jasnej cholery wytłumaczyć to, co zrobił? Jak zrozumieć? Jak powiedzieć: „Spoko, stary, znudziło ci się małżeństwo, masz dosyć swojej żony, masz prawo odejść”. No ku*wa, każdy ma, ale to w jaki sposób odchodzi ma znaczenie!
Wydawałoby się – dwoje dorosłych ludzi, którzy spędzili ze sobą spory kawałek swojego życia. Dużo razem przeszli – fazę zakochania, ślub, wspólny poród, śmierć jednego z rodziców, kiedy byli dla siebie ogromnym wsparciem, nieprzespane nocy, jego zabieg w szpitalu, kiedy ona się denerwowała. Wspólne wakacje, wyjazdy, ważne życiowe decyzje, plany. Zaufanie, poczucie bezpieczeństwa.
Jakim trzeba być ch*jem, żeby wyjść i po tym wszystkim nie mieć nawet odwagi spojrzeć tej kobiecie w oczy i powiedzieć: „Przepraszam, nie kocham cię. Odchodzę”. Ona nie zasłużyła na to? Na taką szczerość? Na cywilną odwagę zmierzenia się z jej emocjami, furią, łzami? Jakim tchórzem trzeba być, żeby tak się zachować? Jakim gnojem, żeby tak upokorzyć kobietę, która go kocha, którą on kiedyś też kochał?
Miał odwagę wrócić, kłamać jej przez ostatnie tygodnie, a może miesiące bez zająknięcia zapewniając o swojej miłości, a nie potrafił przyznać, że tego nie dźwiga, że się wypaliło, skończyło, że on już nie chce się starać, bo dla niego nie ma to sensu?
Ona naprawdę na to nie zasłużyła? Po tylu latach dostaje jeden, ku*wa, telefon. TELEFON. I on mówi, że nic ich nie łączy? Chce tak myśleć? Ona jeszcze kocha, jeszcze czeka, jeszcze chciałaby porozmawiać, żeby zrozumieć co się stało. Bo, do cholery, na to zasługuje. Na to, by usłyszeć całą prawdą, nawet jeśli dla niej miałaby być najbardziej bolesna. Ona teraz pyta siebie, co się stało, dlaczego, kim dla niego była, skoro potraktował ją gorzej niż psa. Porzucił. Bez słowa. Bo nic nie jest jej winien, bo on już nie nie musi.
Stary, ale ona musi dalej żyć z bólem, który jej zadałeś. Musi żyć, bo macie wspólne dziecko. Ty się zwinąłeś, a to ona musi znaleźć w sobie siły, żeby zebrać się w garść, podnieść z łóżka. Jakbyś ją pokopał – tak się czuje. Boli ją całe ciało. Jak posiniaczone. Jest zdruzgotana.
I wiesz, takim ch*jom wyzutym z ludzkich odruchów, życzę jednego – żeby karma do was wróciła. Żebyście kiedyś poczuli się tak poniżonymi, jak szmata. Żeby ktoś wyrzucił was na śmietnik, bo będzie miał już dość. Bez słowa wyjaśnienia.
Ona zasłużyła na przepraszam, na kilka zdań rozmowy. Ale ty tego nigdy nie zrozumiesz. Dobrze, że ona ma ludzi wokół, którzy otoczą ją opieką i pomogą wstać. Ale jej rana nigdy się nie zabliźni. Chcę żebyś to wiedział, żeby wiedział to każdy facet, który tak ucieka, jak tchórz. Tak, jesteś zwykłym tchórzem. Nie zasługujesz na jej łzy, ona to pewnego dnia zrozumie. Ty, nigdy się przed sobą nie przyznasz,że jesteś zwykłym dupkiem. Zawsze nim będziesz. A ona – ona się dźwignie, zmieni, nabierze sił. I wierzę, że kiedyś powie: „Jak dobrze, że tego fiuta nie ma w moim życiu”.