Wybaczanie zdaje się być obecnie trendy. Gdzie się nie obrócę, czego nie otworzę, tam czytam o tym, jak szybko i łatwo wybaczyć tym, którzy nas skrzywdzili. Albo o tym, jak wybaczenie uwalnia. I że nie ma rozwoju bez przebaczenia naszym wrogom. Nęcą mnie tytuły typu „Jak poradzić sobie z nieprzebaczeniem w siedmiu krokach” lub „Wybacz mu, to proste! Powiemy ci jak”. Rozmaite grupy religijne potrafią całe kazania produkować na temat tego, jak niezbędna to jest sprawa i że jak my nie wybaczymy, to Bóg nam nie przebaczy, czy coś równie pokrzepiającego i motywującego.
I mam z tym problem, a w zasadzie dwa:
Pierwszy – wybaczenie nie jest łatwe ani miłe. To piekielnie trudna sprawa. Szczerze mówiąc, to chyba najtrudniejsza, z jaką przyszło mi się w życiu zmierzyć. Na to nie ma przepisu. Wszystkie te poradniki, zachwalające, że można to zrobić za pomocą kilku prostych posunięć, nie wiedzą, o czym piszą. Im bardziej nas zraniono, tym większy problem mamy z przebaczeniem.
Drugi – słowo „wybaczam” oznacza, że druga strona wyraziła skruchę. Jak możemy wybaczyć komuś, komu przez gardło nie przeszło „przepraszam”? Moje „wybaczam” to reakcja na czynny żal drugiej strony! Tego elementu brakuje mi najczęściej w tych wszystkich cudownych poradach i kazaniach. Jak ktoś do mnie nie przyjdzie i nie poprosi, żebym mu wybaczyła, to jak mogę to zrobić?
Bo często to mylimy i uważamy za synonimy: wybaczenie komuś a odpuszczenie mu win. Przebaczam – gdy uwalniam drugą stronę. Odpuszczam – gdy chcę uwolnić SIEBIE; gdy stwierdzam, że już nie chcę, by dręczył mnie gniew i rozpamiętywanie, gdy – jak ujął to chyba Hemingway – nie zamierzam już mścić się na moim zdrowiu za cudzą głupotę.
Co śpiewają małe (i ciut większe) dziewczynki w Polsce najczęściej, gdy chcą się wzmocnić? „Mam tę moc, mam tę moc, mam tę moooooc”. A jak brzmi ta pieśń w oryginale? „Let it go, let it go, let it gooooo”, „Odpuść sobie”, trzaśnij drzwiami i odetnij się od tego. To jest moja praca nad sobą – umiejętność zamknięcia bolesnego rozdziału. Wyrzucam z mojej głowy wszelkie złe myśli, które mnie ograniczają, trzymają niczym kula u nogi. To moja własna, prywatna bitwa z moją głową.
Wybaczenie – to praca z drugą osobą. To ona decyduje, czy chce, by jej wybaczyć, czy ma świadomość podłości i okrucieństwa lub totalnej głupoty, którą zrobiła. To ona musi powiedzieć „przepraszam”. Dopiero wtedy ja decyduję, czy wybaczam. Jeśli wcześniej nie odpuściłam, to pewnie nie będę potrafiła wybaczyć…
Przepraszanie musi być ważnym elementem rozwoju i nie każdego na nie stać. Nie bez przyczyny we wszelkich terapiach taki nacisk stawia się właśnie na to – ale np. w najsłynniejszym programie 12 kroków wychodzenia z uzależnień, gotowość do przeproszenia i zadośćuczynienia tym, których się skrzywdziło, to dopiero krok 8! Bo dopiero ludzie świadomi tego, jak zniszczyli swoje życie, są w stanie uznać, że po drodze mogli je zniszczyć także innym. A jedynie nieliczni są w stanie szczerze, prawdziwie przeprosić – i ponieść ewentualne konsekwencje swoich czynów. Potrzeba dojrzałego, odpowiedzialnego za siebie człowieka, żeby umial się przyznać do błędu. „Przepraszam” – małe, trudne słowo, które oznacza „źle zrobiłem, przykro mi, więcej tego nie zrobię”.
I potrzeba dojrzałego, współczującego człowieka, żeby umiał wybaczyć, kiedy ktoś go o to prosi.
Mojej wielkości lub małości nie mogę na razie zmierzyć. Za to dotarłam do punktu, w którym mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że odpuściłam paru osobom. Zatrzasnęłam drzwi i już nie wrócę. Moje blizny urosły razem ze mną, ale już nie bolą. Odrobiłam moje lekcje.
Najważniejsze, to wyciągnąć wnioski. Nawet jeśli nie możesz w tej chwili wybaczyć – odpuść, przede wszystkim sobie. Reszta się ułoży.
„Przebaczaj swoim wrogom, ale nigdy nie zapominaj ich nazwisk”.
John Fitzgerald Kennedy