Go to content

Nie wiesz, gdzie jest, kiedy wróci. Nic nie możesz zaplanować. Zaczynasz się zastanawiać, a co jak z pracy tym razem nie on zadzwoni?

Fot. iStock/MarinaZg

Zadzwonił jego przyjaciel. „Posłuchaj, jest słabo, ale nie najgorzej. Ma złamany kręgosłup w dwóch miejscach. Raczej nie powinien być sparaliżowany. Na razie jest nieprzytomny, ale powinno być ok. Czekaj w domu, jedzie po ciebie X – tu pada ksywka”.

Odkładasz słuchawkę i w pierwszej chwili zastanawiasz się, co zabrać. Szczoteczka, maszynka do golenia, na pewno jakieś ciuchy, ale jak oni mu je będą zakładać przy tym złamanym kręgosłupie… Złamany kręgosłup… W dwóch miejscach…. Jutro mały ma pasowanie na ucznia… Kilka miesięcy potem jesteśmy wszyscy razem na grillu i wspominamy różne, rodzinne wpadki. Stoisz przy oknie, widzisz jak oni tam wszyscy na podwórku są i on też, jest jeszcze nie do końca sprawny, ale jest. Chodzi, uśmiecha się, macha do ciebie. Co czuję w takich chwilach? Radość i niepewność. Ale przecież mówił i ostrzegał. Wiedziałam, na co się piszę.

Telefon i tyle go widziałam

Są momenty, kiedy się wkurzasz. Bo jednak mimo wszystko jesteś kobietą, która chce wiedzieć, na czym stoi. Która chce planować, chce stabilizacji i spokoju.  Z takim facetem plany to loteria. Jesteśmy w sklepie meblowym. Ja, on i proza życia, czyli narożnik do dużego pokoju. On ma wreszcie wolne, ty też, narożnik wybrany, odbiór z magazynu, teraz tylko zapakować na pożyczoną przyczepkę i droga do domu. Eeee… telefon. Już wiesz, że musi jechać, bo podaje swoje dane służbowe. Wystarczy jego spojrzenie w trakcie rozmowy i już wszystko jasne. Teraz tylko pozostaje pytanie, co z tym cholernym narożnikiem? Po dwóch godzinach pojawia się, nie wiadomo skąd, ekipa ośmiu kolesi o posturze Arnolda i temat nie istnieje. A gdzie on? Po kilku dniach jest. Całuje i mówi, jak to chłopaki się śmiali na twój widok na tej kanapie przed tym centrum handlowym.

Związałam się z mundurem

Nie spotkaliśmy się przypadkiem. To było spotkanie zaplanowane. Moja przyjaciółka była wtedy z chłopakiem, który odbywał służbę wojskową i miał podobno bardzo przystojnego kolegę w tej samej jednostce, a my szykowałyśmy się do studniówki. Miałam iść sama, ale zmieniłam zdanie. Dwa warunki – musi być przystojny i umieć tańczyć poloneza. Był i umiał, jak się potem okazało. Po studniówce kilka wspólnych spotkań, gdy oni byli na przepustce, a my akurat wolne od zakuwania do matury. Potem widywaliśmy się tylko we dwoje, aż w końcu zrodził się z tego związek.

Ideały, romantyczne uniesienia, wizje na przyszłość – wszystko bardzo jasne i klarowne.  Co mnie w nim pociągało? Nareszcie chłopak z zasadami. Tak, z zasadami. Dobrze wychowany, dżentelmen. Wysportowany, przystojny, łaknący życia. Ale od samego początku wiedziałam, że jeśli z nim mam się wiązać, to również z mundurem. Co więcej, z mundurem specjalnym. Facet chciał być w elicie elit. Mówił o tym od samego początku naszej znajomości, to było jego marzenie, które zamierzał zrealizować. Bardzo często to powtarzał, bym wiedziała, że łatwo nie będzie. Dzisiaj mówi się o nich „specjalsi”, wtedy komandosi.  Ludzie z charyzmą, powołaniem, ponadprzeciętną sprawnością umysłową i fizyczną, gotowi stanąć w obronie wyższych wartości z narażeniem zdrowia i życia. Super.  Normalne gęsia skórka. Jest jednak „ale”. Rodzina.

Na początku kariery zawodowej w domu było go bardzo mało. Trening, służba, trening, służba, wolne bardzo rzadko, staranie się o możliwość naboru, pokonywanie niechęci przełożonych i tak dalej. Wykazywanie się umiejętnościami, doskonalenie, szkoły po całej Polsce, rozłąka. Ja? Ja robiłam swoje. Studiowałam i czekałam – na niego, na małżeństwo, na dzieci.

Selekcja

Aż w końcu przyszła selekcja. Pamiętam, jakby to było wczoraj. To nie jest jeden dzień i dwa też nie. Facet tryska adrenaliną, testosteronem i czym tam oni jeszcze mogą tryskać, tak, że fontanny na Placu. Św. Piotra w Rzymie tak nie tryskają. Widzieć to i w tym uczestniczyć? Niesamowite przeżycie. Dostał się. Był szczęśliwy i spełniony. Cieszyłam się wraz z nim, ale jednocześnie martwiłam się o to, jak dalej będzie wyglądała nasza przyszłość. Czwarty rok mija, a palec serdeczny bez obrączki. Owszem, oświadczył się, ale lata mijały, a o ślubie nie było mowy. Ciągle tylko służba.

W sumie to nie wiem, jak udało mi się ten etap przetrwać. Moje koleżanki wybierały ze swoimi facetami wózki, chodziły do szkoły rodzenia, a u nas tylko trening, doskonalenie, trening, doskonalenie. Może się wydawać, że taki rytm zapewniał już pewną stabilizację, ale nie. Dostał się, więc teraz go nie ma, bo musi być tam. Wszystkie „gówno służby” są jego. Niedziela od rana do wieczora. To znaczy, że sobota wieczór też. A potem normalnie w poniedziałek od rana na „kurs wyrównawczy”. I tak dzień w dzień. Facet wracał do domu i niewielki był z niego pożytek. Leczenie ran, nadwyrężonych przyczepów, mięśni, stawów. Czy pomagał? Tak, pomagał i to bardzo. Jak on znajdował na to siłę i chęci? Nie wiem.

Nasza nowa rodzina

Kurs wyrównawczy trwa około dziewięciu  miesięcy. To tak, jakbyś miała w domu przez niecały rok awatara swojego faceta. Jest, ale go tak naprawdę nie ma. I w sumie to nie wiesz, gdzie on jest i co właściwie robi, bo o tym po prostu się nie mówi. Tłumaczysz sobie: „no kurczę wiedziałaś, mówił ci, ostrzegał”, a z drugiej strony jesteś dumna, widzisz, jak on rośnie w twoich oczach, w oczach rodziny, jak jest fajnie, że wybrał właśnie ciebie na tę, która mu towarzyszy, wspiera i pomaga.

Po kursie służba, trening, doskonalenie, sekcja. Chcesz czy nie, stajesz się częścią tej jednostki. Tam ciebie nie ma fizycznie, ale jesteś tam poprzez niego, a jednostka jest w domu. Ludzie, którzy tam służą to elita. Mają swoje zasady, kanony działania i postępowania. To rodzina. Tak naprawdę można śmiało, bez żadnej pruderii, powiedzieć, że to jest rodzina. Od teraz także i twoja. Jeśli tam się jest, to na zawsze. Tak jak w rodzinie. Oni siebie wspierają. Uczą. Kontrolują. Jeśli któryś popełni błąd, pomagają. Pomagają bezinteresownie. Naprawdę zupełnie bezinteresownie. To nie są koledzy z pracy. To nie są koledzy ze służby. To są bracia. I tak jak w każdej normalnej rodzinie, i tam są chwile wzlotów i upadków. A ty jesteś w tym od samego początku, aż do końca. Bardzo jest miło być w takim towarzystwie, bardzo. Czujesz się widziana i niepozostawiona sama sobie.

 Być może właśnie widziałaś go ostatni raz

Obawa czy wróci? Zawsze. Zawsze i to bez ustanku. Myślałam, że po jakimś czasie się przyzwyczaję, przywyknę. Nic takiego nie nastąpiło. Nigdy. Myślisz, że jak oni idą na służbę i wiedzą, że czeka ich „realizacja”, to przed wyjściem z domu mówią: „Pamiętaj, że kocham ciebie i dzieciaki, jakby co, to pieniądze są tu i tu, daj całusa”? Nic podobnego. Nic takiego się nie dzieje. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Wiele razy zastanawiałam się, co się stanie, jeśli nie wróci. Jak będzie wyglądał ten moment, ta chwila, kiedy się dowiem. Każdy scenariusz, który sobie napiszesz, bardzo szybko zmienia całe życie. Po kilku telefonach w stylu: „Kochanie, jestem w szpitalu, bo na torze pękła lina Pałkiewicza (przeciąganie się po linie o długości ok. 15 m, rozciągniętej na wysokości ok. 5 m nad ziemią – przyp. red.) i mam złamane trzy żebra, będę wieczorem, a nie po czternastej”, zaczynasz się zastanawiać, a co jak nie on zadzwoni. Przeżyłam to.

Strach o syna

Dzieci w takich rodzinach jak moja na ogół wpadają w dwie skrajności. Albo idą w ślady rodzica i już od najmłodszych lat próbują go naśladować, albo kompletnie odcinają się od służby i interesują się czymś kompletnie innym. Nasz syn jest jeszcze mały. Czasem naśladuje tatę, a ten chętnie opowiada mu o pracy, zakłada na głowę hełm. Myślę, że chciałby zarazić go swoją pasją. A ja? Ja mam mieszane uczucia. Czym innym jest strach żony o męża, a czym innym strach matki o dziecko.  I choć duma nieustannie mnie rozpiera, chyba nie chciałabym, żeby wybrał tę samą drogę, co ojciec. Nie chcę żyć w strachu do końca moich dni.

Wysłuchała Ewelina Celejewska